Pierwszy raz zainteresowałem się grą w marcu 2015, kiedy to doszło do mych uszu plotki, że gra ma zostać przeportowana na mój pingwinowy system zwany Linuxem. Od tamtej pory docierały do mnie różne informacje, a grę porzuciłem w listopadzie 2015, kiedy to ukazał się news informujący, że portu nie będzie. Gra nie interesowała mnie na tyle, aby nad tym rozpaczać i o sprawie zapomniałem, aż do października 2016, kiedy oficjalnie ogłoszono, że Mad Max ostatecznie wyląduje na Linuxach. Twórcy (Avalanche Studios i Warnes Bros. Interactive Entertainment) słowa dotrzymali, a Feral Interactive – niesamowita grupa porterów – dwudziestego października wypuściła grę na mój system.
Żeby było ciekawiej – nie jestem fanem Mad Maxa. W życiu nie widziałem żadnego z filmów i nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Grę więc kupowałem sugerując się opiniami i ładną grafiką. No i możliwością rozwalania aut – bez tego pewnie bym ten tytuł sobie odpuścił.
Przeczytałem sobie opis gry, aby nie być jakiś niedoświadczony, a i tak poczułem się jak dziewica na pierwszej zmianie w domu rozpusty. Nie dlatego, że gra jest skomplikowana, ale odczuwa się to, że powstała dla fanów filmów o tym samym tytule. Sporo pozostaje niedopowiedziane zakładając, że wiesz o co chodzi. Przyznam szczerze, że jest to ciekawe doświadczenie, sprawiając, że czujesz się jak wyrzutek – jak nasz bohater Max. Być może dlatego udało mi się w niego wczuć i nawiązać nić porozumienia między nami.
Gra zaczyna się niewinnie pokazując nam, jak Max podróżuje w stronę Równin Ciszy (Plains of Silence), gdzie ma w końcu odnaleźć spokój i paliwo – płynne złoto niezbędne do przeżycia w tym brutalnym, post-apokaliptycznym świecie. Jego przejażdżkę przerywa Scabrous Scrotus wraz z jego wojennymi chłopcami (War Boys), których ochrzciłem mianem pacynek.
Nasze spotkanie przeradza się w rzeź, zbieramy solidny łomot, a nasz samochód i całe wyposażenie włącznie z ubraniem zostają nam odebrane. Max się jednak nie poddaje i walczy o swój wehikuł, docierając do Scabrousa, z którym staczamy potyczkę. Wpierw nasyła na nas psa, który niewiele może zrobić i ląduje poza jego dziwaczny pojazd, porzucony przez brutalnego właściciela. Max szybko dołącza do zwierzaka, zaraz po tym jak wbija piłę motorową w czaszkę swojego przeciwnika. Auto zostaje zabrane przez pozostałe przy życiu pacynki.
Porzucony zwierzak cuci nas i prowadzi kolejno do zwłok, od których pożyczamy broń i ubranie. Wędrujemy razem przez chwilkę nim nasz zwierzak zostaje złapany przez dziwacznego osobnika o imieniu Chumbucket. Mężczyzna ten planuje zjeść naszego psa – w końcu niełatwo o pożywienie w tym niebezpiecznym świecie. Oczywiście shotgun przy głowie pomaga mu zmienić nastawienie do naszego pupila i szybko łata jego zmasakrowaną łapkę, nazywając psa Dinki-Di (marka karmy dla psów w grze).
Pomijając kilka mniej istotnych szczegółów, Chumbucket, zwany też Chum, oferuje nam pomoc oraz samochód, który znajduje się w jego kryjówce (zwanej przrz niego “jego tabernakulum”). Udajemy się tam w jego niesamowitym pojeździe, kołyszącym się na boki, którym rozbiłem chyba każdą skałę po drodze. I wszystko jasne, czemu nie mam prawa jazdy.
Docieramy do celu i oczom naszym zostaje ukazana Magnum Opus – nasza nowa maszyna. W tamtej chwilii wyglądała raczej licho i żałośnie, ale niemal natychmiastowo jedziemy zdobyć jej jakieś ładne ciałko. Ta misja wyszła mi całkiem ładnie. Zdobyłem nóż, którego nie umiałem używać i nauczyłem się tego dopiero dwie godziny później. Mapę rozszyfrowałem jakieś sześć godzin później, bo nie była mi z początku, aż tak potrzebna.
Zaletą Magnum Opus jest to, że możemy zabrać z nami Chum’a, który naprawia ją na każdym postoju. Związane jest to z tym, że na drodze można rozbijać się z przeciwnikami, co uskuteczniam i połowa mojej obecnej gry opiera się na tym. Jest to niesamowicie ważna rzecz przy rozbijaniu konwojów, które na początku gry są strasznie trudne – głównie przez nadmiar przeciwników w stosunku do naszego mało wytrzymałego auta. Dodatkowo mamy harpun, którym można wyrzucać kierowców wrogich aut w powietrze alboo rozwalać wieżyczki, czy bramy. Moje destrukcyjne potrzeby są w pełni zaspokojone dzięki tej grze.
Walkę wręcz można uskuteczniać w miejscach oznaczonych na mapie jako te do zrabowania albo w obozach. Możemy też iść i strzelać do ludzi z shotguna, ale ilość naboi jest bardzo mocno ograniczona (w szczególności na początku). Niektóre obozy mają swoich “boss’ów”, którzy wykazują się większą odpornością na ciosy niż pacynki.
Kolejną rzeczą są ulepszenia. Ulepszać można samochód, samego siebie (wliczając w to zapuszczenie brody!) oraz twierdze naszych sojuszników. Podobno i Chumbucket jest do ulepszenia, ale do tego jeszcze nie dotarłem. Auto i nas samych można ulepszać w zamian za złom, a w przypadku twierdzy głównie szuka się projektów, czy ich części, dzięki któryn można zbudować różne rzeczy i czerpać z tego rozmaite korzyści. Aczkolwiek złom przydaje się do podniesienia poziomu danego miejsca.
Bardzo miłym aspektem jest Dinki-Di i jego pomoc przy szukaniu i rozbrajaniu min. Jest to bardzo ciekawe zajęcie, jeśli w pobliżu są pacynki, bowiem w niemal 99% któryś z tych geniuszy wbiegnie w minę jak kamikadze i wysadzi wszystko do okoła włącznie z nami i biednym psem.
Rozbijanie konwojów, rozbrajanie min, niszczenie “strachów na wróble” i podbijanie obozowisk jest częścią przejmowania władzy nad terenami, czy oczyszczaniem ich z wpływu złego lorda Scabrousa. Im bardziej pomożesz mieszkańcom danej twierdzy, tym mniej każą Ci spadać, a bardziej cieszą się na Twój widok.
Mamy też dziwnego człowieka, który pozwala nam wymienić punkty za osiągnięcia (typu zabij określoną ilość przeciwników). Moim najlepszym ulepszeniem jest uzyskiwanie większej ilości wody z tych samych zbiorników. Jak ja to robię – nie mam pojęcia.
Co do kwestii jedzenia: je się wszystko, co się napatoczy: psie jedzenie z puszki, martwe szczury lub jaszczurki, larwy. Osobom ze słabym żołądkiem nie polecam grać i jeść coś w mięczyczasie.
Jest też piękna grafika, przy której czuję żar piasku, po którym Max chodzi bądź jeździ swoją niesamowitą maszyną. Momentami wydawało mi się nawet, że piasek jest jakiś prawdziwy. Nie wiem, czemu mnie tak urzekł.
Nie wypowiem się póki co na temat fabuły, bo nie zagłębiłem się w nią zbytnio, ale tego, co udało mi się zasmakować nie żałuję. Grę mogę już teraz polecić z całego serca, ale moją ostateczną opinię zostawię na moment, kiedy skończę rozgrywkę.
Mefisto