Farm Together to bardzo miła, spokojna i nastawiona na relaks gra, polegająca na rozwijaniu swojej farmy. Tak, lubię gry farmeskie, więc nie powinno Was to dziwić, że co chwilę gram w tego typu gry.
Standardowo zaczynamy od stworzenia postaci, jednakże ta kwestia nie różni się zbytnio niczym od innych gier. Może tylko tym, że niektóre elementy ubioru, czy fryzury odblokowujemy po osiągnięciu odpowiedniego poziomu.
Skupmy się jednak na samej grze. W tym tytule mamy wiele możliwości, jeśli chodzi o budowę naszego gospodarstwa. Możemy hodować rośliny, zwierzęta, sprzedawać płody rolne, budować różne budowle (od posiadających jakieś funkcje: przykładowo stację benzynową, aby zasilać nasz traktor i jeździć nim jak szaleniec, piec do wypiekania chleba, aż do zwykłych dekoracji). Mamy bardzo dużo możliwości do stworzenia przyjemnego miejsca, gdzie ze spokojem ducha będziemy marnować nasz czas.
Farm Together posiada swój system zadań, dzięki którym możemy zdobyć medale, diamenty i/lub doświadczenie. Dodatkowo możemy zbudować sobie dom i wykonywac prace, aby zdobyć bilety. Te przedmoty pozwalają nam kupować różne przedmioty, dekoracje lub budynki. Można też za nie zatrudnić pomoc na farmie (tzw. farmhands), aby sobie trochę życie ułatwić.
Ta gra jest bardzo mocno nastawiona na multiplayer, więc można zebrać wszystkich znajomych i zagonić ich do robienia za darmo na naszym polu. Sprawdza się to także w przypadku własnych dzieci (tak, Smoczyński też dostał tą grę i bardzo mu się spodobała :P).
Bardzo mocno polecam ten tytuł wszystkim zabieganym. Grę można zostawić na długie miesiące i wrócić do niej bez większego problemu, bo nie ma tutaj żadnego skomplikowanego sterowania, ani głębszej fabuły, którą trzeba sobie przypomnieć. Tutaj latamy po całej mapie (a tą można rozbudować do całkiem sporych rozmiarów) i robimy, co dusza zapragnie (oczywiście biorąc pod uwagę ograniczenia gry :P).
Cały czas bawię się przy tej grze przednio, bo ten tytuł jest świetnym odpoczynkiem od rzeczywistości, kiedy nie masz czasu na nic zajmującego, ale chcesz chwilę odpocząć i pobiegać po uroczym świecie, pełnym farmerskich obowiązków do spełnienia.
Cóż mogę rzec – bardzo polecam! Jeśli chcecie zostać farmerem to Fam Together to dobra opcja. 😉
Najgorszy moment w tak długim powrocie to opisanie wszystkiego, co wydarzyło się po drodze. A jest tego sporo: i dobrego, i złego. Nie wiem tylko, czy będzie balans między dobrymi wieściami a złymi.
Zacznijmy od postu o naszej biednej rybce. Nemiak odszedł i złamał nam tym samym serca. Niestety rozchorował się (prawdopodobnie od stresu) i dobiła go choroba, którą kiedyś przyniosła ze sobą Stadia. Niestety, ale takie choróbksa żyją tak długo, jak są rybki w akwarium. Wystarczy, że coś się stanie (stres, gorsza jakość wody, itd.) i wracają jak bumerang. Nasza w tym wina, że nie zauważyliśmy tego od razu i za późno podjęliśmy się leczenia. No szkoda, to bardzo mądry rybek był, naprawdę szkoda, że odszedł.
W akwarium poumierało nam towarzystwo już do końca (niektóre przed Nemiakiem). W zeszłym tygodniu potwierdziłem ostatni zgon. Ślimoń i Wycieraczka umarli w ten sam sposób (tylko w sporym odstępie czasu): spadli na plecy, nie mogli się podnieść, zestresowali się, po tym jak podnieśliśmy ich połazili kilka godzin i umarli. Herkules umarł prawdopodobnie ze starości, a co do Pszczółek to pojęcia nie mam, co się stało, bo znalazłem tylko skorupki po nich. Zostały nam tylko glony. 🤷♂️
Jedno miłe wspomnienie z ostatniego okresu to po sztormie Eunice na plaży była sałata morska to jedna z Pszczółek i Ślimoń mieli wyżerkę. Zdjęcie poniżej. 😉
Jak już opadły emocje po Nemiaku, postanowiliśmy, aby spróbować z innym zwierzątkiem. Wyszło więc, że to, co przeżyło w dużym akwarium, trafiło do mniejszego akwarium (tego, co było niegdyś karnym akwarium Stadii). Na miejscu dużego akwarium stanęła klatka, gdzie trafiły do niej dwie bidule: dwie zeberki pospolite ze sklepu zoologicznego. Adoptowaliśmy parkę chłopaków, nad którymi znęcały się inne ptaszki. Jeden, którego nazwaliśmy Finek, siedział na dole klatki w sklepie i wyglądał, jakby się poddał i czekał już tylko na śmierć. Brakowało mu piórek na gardle. Drugi, nazwany przez nas Ferbek, był w lepszym stanie, chociaż nie miał jednego palca.
Ptaszki szybko się oswoiły z nowym domem i wydawały się być szczęśliwe. Finek okazał się energicznym, młodym ptakiem, skorym do wygłupów, a Ferbek był tym dorosłym, odpowiedzialnym i ostrożnym. Zajmował się Finkiem, gonił go do spania i pilnował, aby czyścił piórka. I pewnie trwałoby to do dziś, ale jednego dnia Finek zjadł trochę ziarenek, poskakał po klatce jak dotychczas i nagle padł martwy.
Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy (on był tak energiczny, że prędzej się spodziewaliśmy, że to Ferbek umrze pierwszy). Oczywiście Ferbek szybko zrozumiał, że Finek odszedł i sam umarł z tęsknoty niecały dzień później. 🙁 Znowu pękły nam serca, bo oni byli bardzo kochani i pocieszni.
Tym razem jednak nasza żałoba nie trwała długo. Przynajmniej ja nie pozwoliłem jej trwać długo. Przeszukałem internet odnośnie gadających papug i znalazłem papużki faliste. Dlatego też skończyło się na adopcji Fuzzy’ego. Dlaczego Fuzzy? Pierwsze dni był tak zirytowany zmianą otoczenia, że wyglądał jak wielka, puchata, obrażona kulka. 😂
Teraz już jest zadomowiony. Uwielbia jeździć mi na ramieniu i patrzeć, co robię (pierwszy raz widzę zwierzę tak zafascynowane składaniem prania :P), uczymy go gadać (a on się uczy pyskować 😂).
Kilka tygodni temu adoptowaliśmy parkę zeberek od pewnej kobiety. Tym razem chłopak i dziewczyna. Całość nazwała ich Finczento i Finczenta (po angielsku nazywają się zebra finches, więc stąd te imiona :P). Ja je nazywam po prostu Finczemony. 😛 Z początku samiczka wydała się głupia jak but, a samiec ogarnięty, ale kiedy się zadomowili to okazało się, że jest na odwrót. 😂 Całość oczywiście zajęła się nimi, rozpieściła je do tego stopnia, że nie chcą jeść inaczej jak z ręki (gdzie te ptaki nie przepadają za fizycznym kontaktem z ludźmi).
Nasza parka się rozmnożyła i czekamy teraz na małe. Początkowo było 5 jajek, ale jedno popsuli i (chyba) zjedli. Zarąbiści rodzice swoją drogą. 😛 Cały czas wysiadują pozostałe jajka (minęły już dwa tygodnie, więc niedługo powinny się wykluć). 😀 Szczerze mówiąc to niecierpliwię się na samą myśl o tym, bo to jest pierwszy raz jak mam w domu jakiekolwiek ptaki, a tym bardziej jakby miały być pisklęta. 😀
Pod tym względem nasze życie przyśpieszyło, bo zajmowanie się akwarium to pikuś w porównaniu z zajmowaniem się ptakami, a w szczególności takimi, które są do tego stopnia związane z nami, chociaż Nemiak też uwielbiał nasze towarzystwo.
Została nam jeszcze kwestia małego akwarium, bo wciąż je mamy i zastanawiam się, co z nim zrobić. Słonowodne rybki są ciężkie pod tym względem, że w Anglii są obciążone masą chorób i jest to naprawdę gra w ruletkę. Zastanawiałem się na rybkami słodkowodnymi, ale Całość zasugerowała mi, abym dał sobie na chwilę spokój, tym bardziej, że mamy na głowie całe stado ptaków. 😛
To tyle, jeśli chodzi o zwierzyniec. 😛
Jeśli chodzi o moje studia to udało mi się zaliczyć wszystkie prace i muszę tylko przygotować się do egzaminów. Jestem generalnie tak wszystkim tym zmęczony, że momentami mam ochotę to wszystko rzucić, ale szkoda by było skoro jestem praktycznie na samym końcu…
Mam w planach porządnie odpocząć, kiedy już ten sajgon się skończy. Wziąłem urlop na cały wrzesień, więc liczę, że będziemy mogli się zrelaksować, spędzić czas razem i zająć się naszymi hobby, bo mieliśmy na to wszystko naprawdę mało czasu, chęci i możliwości.
Jedyne, co staramy się praktykować regularnie to fotografia. Aparaty można zawsze ze sobą zabrać i czasem uda się porobić fajne zdjęcia. Całość naciągnęła mnie na nowy aparat: Nikon D7500, a niedawno na Nikon Z fc (bezlusterkowca). Na zetkę skusiła się z powodu jego wyglądu stylizowanego na stary aparat (i to jest chyba jedna z nielicznych rzeczy, które Całość wybrała ze względu na wygląd, a nie np. ze względu na praktyczność :P). Aparat jest jednak całkiem niezły, jest bardzo lekki, więc nie był to najgorszy wybór. 😉
Znaleźliśmy też sobie kolejne dziwne hobby jakim jest chodzenie po tak zwanych charity shopach i szukanie starych aparatów. Mamy całą kolejkę zabytkowych aparatów, kamer, obiektywów. Całkiem fajna zabawa, tym bardziej, że często udaje się nam je dostać za grosze. 😉 Mamy nawet aparat na dyskietkę. 😀 Będę musiał je kiedyś opisać, bo mamy niezły kawałek historii fotografii na półkach (tak mniej więcej od 1950-1960 roku). Niektóre aparaty są w pełni sprawne – musimy tylko wywołać kliszę i zobaczyć, jak wyglądają efekty naszych wędrówek. 😉
Mały Smoczyński za to zakończył “współpracę” z przedszkolem i zaczęliśmy naukę w domu. Zmęczyło mnie tolerowanie tego, że “specjalistki” zmuszają moje dziecko do cofania się w rozwoju i niepraktykowania umiejętności, które już posiadł. Ale najbardziej wkurzyło mnie to ich wyjebanie na nasze prośby jak rozwiązywać problemy (np. kiedy coś chce i oznajmia to krzykiem to mu tego nie dawać, one dawały, bo tak, nawet żadnego argumentu dlaczego).
Wałkujemy teraz razem cyferki i alfabet na wesoło. Dzieciorośl coraz więcej mówi, liczy do conajmniej 60 (pewnie potrafi i dalej, ale mu przerwałem, bo była pora obiadu, więc nie zaobserwowałem dalszego liczenia :P) i potrafi napisać cały alfabet literka po literce. Czeka nas sporo pracy z jego zachowaniem, bo nauczył się wielu głupot typu tupanie nogą jak jest zły (co jest naprawdę głupią rzeczą, w szczególności przy takich sąsiadach, jacy mieszkają pod nami). No ale damy rade. No bo kto jak nie my?
Generalnie jestem dumny z postępu Smoczyńskiego, ale mamy sporo rzeczy do naprawienia. 🤷♂️
No i generalnie to tak wyglądały mniej więcej nasze ostatnie miesiące. Sporo czasu zajęła mi nauka, sporo czasu pochłonęły nam zwierzęta, ale wiele rzeczy nareszcie się unormowało. Mam nadzieję, że nie wpadnę w taki wir braku czasu, jak wpadłem ostatnio, bo brakowało mi czasu dla siebie (na granie, na pisanie bloga, na czas z rodziną, na oglądanie filmów, na zwyczajne posiedzenie i ochłonięcie po całym dniu, itd.).
Pora tutaj wrócić i blogować jak za dawnych czasów, a czy jest lepsza okazja ku temu niż szósty rok istnienia bloga? To chyba najlepszy moment, aby wrócić do tego zwariowanego, ale mimo wszystko wesołego miejsca.
Ten rok był wyboisty i niesamowicie trudny pod wieloma względami. Chciałbym powiedzieć, że w jakiś sposób mnie wzmocnił, ale czuję się jak po solidnym łomocie od losu. Mimo tego były też dobre chwile, ale o nich będę musiał się rozpisać w innych notkach. Ta pewnie ciągnęłaby się do przyszłego roku, gdybym postanowił tu wszystko wrzucić. 😉
Wiem, że jeszcze wiele przede mną. Nawet nie wiem do czego to przyrównać, bo chyba nie ma jeszcze takiego uczucia w słowniku, aby opisać ten cały uczuciowo-myślowo-czynowy mętlik w mojej głowie. Z wieloma rzeczami po prostu się pogodziłem, bo szkoda mojego zdrowia na ciągłą, bezsensowną i bezowocną walkę.
Zgodnie z blogową tradycją odsyłam Was do pierwszej notki oraz do pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej i piątej urodzinowej notki. Jeśli ktoś nie pamięta sensu tego zwyczaju, to po prostu chcę blogować tak długo, aż zrobi się tutaj pokaźny wężyk. 😉
Mam nadzieję, że od teraz będzie już tylko lepiej (chociaż wiem, że nie będzie :P). Chcę jednak poprawić się z dodawaniem notek i wrócić do moich starych zwyczajów, które w jakiś sposób trzymały mnie przy życiu. 😛
Dziękuję wszystkim czytelnikom bloga za to, że jesteście, za słowa wsparcia w ciężkich chwilach, za waszą cierpliwość do mnie. Jesteście niesamowici! 🙂 Dziękuję!
Trochę mnie tu nie było i jeszcze trochę mnie tutaj nie będzie. Dorobiłem się zaległości na studiach z powodu choroby i walczę, aby te zaległości nadrobić i zakończyć w końcu ten rok. Mam czas do początku maja, bo do wtedy mam termin oddania ostatnich prac. Jeśli się uda to czekają mnie już tylko egzaminy w czerwcu i ostatni moduł w przyszłym roku.
Dlatego też chciałem dać znać, że żyję, ale wciąż jestem zajęty. Mam nadzieję, że szybko się ze wszystkim uporam i będę mógł wrócić do blogowania, bo mam już tak dosyć matmy, że niewiele brakuje, abym dostał na nią uczulenia. 😉
Jak dobrze pójdzie to powinienem wrócić z notkami w przeciągu kilku tygodni. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!
Niestety, jak widać po tytule, szykuje się kolejna przerwa dla blogowania. Powodów jest wiele, ale głównym powodem jest obecna sytuacja na Ukrainie i emocje z nią związane. Trzymam mocno kciuki za Ukrainę i liczę, że politycy na świecie się ogarną i zamiast myśleć o swoich interesach, weźmiemy się za ten konflikt, bo on nie skończy się na Ukrainie.
Chciałbym wierzyć, że to, co się teraz dzieje, to tylko zły sen.
Wracam do blogowania, chociaż czuję się, jakbym miał paść na twarzy i wyzionąć ducha. Znowu trafiło mi się combo w postaci choroby (i to całe nasze trio się pochorowało), na studiach multum rzeczy do zrobienia, a ja ledwo rozumujący (bo ledwo żywy to jeszcze do nauki mogę być – i tak przy matmie się tak czuję), w pracy mamy od groma raportów odkąd rząd postanowił zdjąć obostrzenia (dla wielu koniec pandemii oznacza powrót do wczesnopandemicznej walki o papier toaletowy z tą małą różnicą, że nie biją się o papier tylko o cholera wie co). No i są jeszcze problemy życia codziennego, które nam się piętrzą pod sufit i nie wiem, czy kiedykolwiek się z tym wszystkim wyrobię.
Ostatnie dni były dla nas jednak niesamowicie intensywne. Całość chciała pobawić się z Nemiakiem i użyła do tego lasera. Nie takiego zwykłego wskaźnika, ale takiego, którego można użyć do wypalania rzeczy. Jak się można domyśleć, coś poszło nie tak i następnego dnia zastałem przerażonego ryba ze spuchniętymi oczyma. Był tak przerażony, że aż zrobił się biały (tak dodam, że jeśli ryba robi się biała, to może oznaczać, że umiera). Poczytałem szybko, co mu może być, użyłem lekarstw dla ryb, które mamy, a które można było użyć w przypadku takiej opuchlizny. Pogasiłem mu światła, aby nie podrażniało mu oczu i nasza ryba uspokoiła się oraz zaczęła odzyskiwać kolory.
Opowiedziałem Całości, co się stało, a ona opowiedziała mi o zabawie laserem. Generalnie taki zwykły, tani wskaźnik laserowy nie zrobi rybie krzywdy, kiedy się chwilę z nią pobawisz, ale im mocniejszy laser, tym gorsza krzywda może się stać. Tym bardziej, że Nemiak wpłynął w promień laseru, bo się bardzo nim zaciekawił, a Całość nie zdążyła go zgasić. Niestety efektów uszkodzenia wzroku nie widać od razu (Całość też gorzej widzi na jedno oko – zauważyła to dopiero po dwóch dniach), więc wszystko wydawało się w porządku.
Na szczęście Nemiak żyje, ma się w miarę dobrze, chociaż chwilowo jest ślepy. Musimy poczekać, aby zobaczyć, czy ta ślepota mu zostanie, czy też minie (ryby potrafią regenerować sobie wzrok, więc jest spora szansa, że będzie znowu widział – tym bardziej, że zaczyna reagować na światło). Nasz rybeł ma niesamowitą wolę życia, bo dalej próbuje się bawić i wygłupiać, chociaż nie widzi i często obija się o różne rzeczy. Bardzo stara się odnaleźć w nowej sytuacji, a my staramy się mu pomóc dojść do siebie. Musimy też go karmić ze strzykawki, bo biedaczek nie jest w stanie dorwać się do jedzenia, a on apetyt ma jak Smoczyński (czyt.: tylko by jadł i domagał się o więcej).
Całość czuje się bardzo winna temu, co się stało i spędza z rybą sporo czasu, aby czuł się bezpiecznie. Trzymajcie kciuki, aby Nemiak doszedł do siebie.
Jak też możecie się domyśleć, jestem kompletnie nieprzygotowany, jeśli chodzi o podzielenie się wieściami z życia, więc przełożę to na następny raz. Póki co jestem skupiony na naszej rybce i kilku ważnych sprawach, które mam do załatwienia w najbliższych dniach. Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło gładko! Mam nadzieję, że wszystko uda się bezproblemowo załatwić i nie będziemy mieć w życiu takiego zabiegania.
Staxel to wydana w kwietniu 2019 przez studio Plukit gra pozwalająca nam na zbudowanie swojej farmy. Właściwie to “przywracamy jej dawną chwałę”, bo farma już jest tylko trochę się rozpadła, a teraz nasza w tym głowa, aby dziury załatać i wyruszyć na niezwykłą przygodę w tym relaksującym tytule.
Standardowo zaczynamy od stworzenia mapy, na której będziemy grać oraz naszej postaci. W przypadku mapy mamy możliwość nazwania naszej wyspu, wybrania typu rozgrywki (standardowy oznacza, że musimy płacić za zakupy w sklepie, kreatywny pozwala nam latać i budować wszystko bez ograniczeń). Możemy też wybrać ilość domów, aby umożliwość naszym znajomym zagranie z nami. W przypadku tworzenia postaci mamy do wyboru trzy rasy: ludzi, elfów oraz jakieś kotowate stworzenia. Gra pozwala nam zmodyfikować wiele apsektów wyglądu naszego ludka, przez co możemy stworzyć samego siebie… lub jakiegoś różowego cudaka, jak w moim przypadku.
Sama część fabularna nie jest mocno rozbudowana, a z początku wydaje się niczym innym jak samouczkiem. Spotykamy pierwszą postać o imieniu Farm Fan, która daje nam pierwsze zadania, aby oswoić się z mechaniką gry oraz sprezentować nam potrzebne do pracy narzędzia. Im dalej jednak brniemy, tym mniej mamy zadań, a coraz więcej wolnej ręki w sposobie, w jaki chcemy grać.
Zadania polegają nie tylko na wyhodowaniu warzyw, czy owoców dla wymagającej postaci. Możemy też piec ciasta, tworzyć różnorakie przedmioty, a nawet budować nowe budynki. Niektóre z zadań wymagają od nas rozbudowy obecnych budowli.
Misje przychodzą do nas pocztą, którą roznoszą listonosze. Pojawiają się oni w określonych dniach, więc ciężko ich zauważyć. Jeśli jednak uda się Wam ich spotkać, można z nimi porozmawiać, a w przypadku jednego konkretnego zadania można ich nawet sterroryzować do pomocy nam. Przydatna jest w tym mapa pokazująca lokalizację wszystkich osób przebywających w miasteczku.
Oczywiście, aby mieć surowce na budowanie, czy tworzenie rzeczy, musimy je skądś pozyskać. Możemy ścinać drewno, wydobywać kamień, itd., jednakże nasza wyspa ma ograniczoną ilość miejsca, przez co łatwo można ją wygolić do zera (spokojnie: można też ją zazielenić, ale trwa to sporo dłużej). Na szczęście co jakiś czas pojawiają się portale do innych wymiarów, gdzie możemy zbierać wszystkiego do woli, bo i tak to miejsce zresetuje się do domyślnych ustawień (czyt. przed naszą ogołacającą eskapadą).
Najbrzydsza stodoła świata
Możemy też kupić te surowce. Pieniądze można zarobić wykonując misję albo sprzedając co się da (a da się wiele rzeczy). Najbardziej opłacalny biznes to bieganie i zbieranie różnej maści robaczków, a potem sprzedanie ich. Tak dorobiłem się w tej grze fortuny.
Jak to w przypadku gier bywa, ten tytuł nie jest wolny od błędów gry. Są one (na szczęście) bardziej zabawne niż irytujące, chociaż ganianie za zwierzętami po całej mapie, bo jakimś cudem krowa potrafi przefrunąć nad ogrodzeniem bywa drażniący.
Nagminnie zdarzającą się rzeczą było wchodzenie innych postaci w kadr, kiedy rozmawiałem z kimś innym.
Nie ma też jak burmistrz miasteczka na spacerze na dachu! On akurat szedł w linii prostej, a że po drodze był budynek to przecież można przejść po nim, nie?
Staxel to całkie miła i relaksująca gra (poza momentami, kiedy biegasz za zwierzętami po całej mapie). Nie ma w niej żadnych elementów przemocowych (poza sterroryzowaniem listonoszy – przemoc słowna to jednak przemoc). Ilekroć czułem się przeciążony nadmiarem codzienności, chwila w gry w ten niewymagający tytuł pozwoliła mi się odprężyć i nabrać sił na dalszą walkę z rzeczywistością.
Polecam tą grę każdemu, kto lubi proste, niewymagające i niezbyt zajmujące tytuły. Staxel jest dokładnie taką grą. 😉
Ostatnie dwa pandemiczne lata mocno zweryfikowały podejście urzędu do sposobu w jaki my, urzędnicy, pracujemy. Wszak okazało się, że nie tylko to jest możliwe, aby prawie wszyscy pracowali zdalnie (poza niewielkimi grupami, które fizycznie muszą być na miejscu, aby np. odebrać pocztę, czy coś wysłać, czy spotkać się z petentami). Ba – nawet się okazało, że może się to dziać na tyle sprawnie, aby zacząć zastanawiać się nad wprowadzeniem tego na dłuższą metę. Oczywiście dla chcących, a na szczęście mój dział jest jak najbardziej chcący.
Urzędowi spodobała się jednak inna rzecz, która idzie w parze z tym, że jego pracownicy pracują z własnych domów. Oszczędności. Wszak nie trzeba tyle płacić za prąd, nie trzeba tyle miejsc wynajmować (a można nawet nieużywaną przestrzeń w naszych biurach wynająć i mieć z tego zysk). No i urzędowi się nie dziwię, że szukają oszczędności, gdzie się da, skoro pandemia (oraz rząd ucinający fundusze) dały mu finansowo popalić.
Sam widzę też ekologiczny plus: mniej ludzi musi wędrować do pracy, więc zostawiamy po sobie mniejszy ślad węglowy. Łączy się z tym psychologiczny zysk: podróże do pracy męczą, bo swój wolny czas poświęcasz na niepotrzebną wędrówkę i emocjonalnie męczysz się z każdym palantem tudzież palantką, którzy mają gdzieś twoją potrzebę bezpiecznego dotarcia do pracy.
Pozostaje mi tylko liczyć na to, że nikt nie stwierdzi, aby wracać do przedpandemicznej normalności, skoro ten okres nauczył nas wielu przydatnych rzeczy.
The Procession to Calvary (Google Play) to nietypowy tytuł, którym zacznę rok 2022. Stworzony został przez Joe Richardsona i wydany przez Superhot Presents w kwietniu 2020. Ten tytuł opowiada historię dziejącą się na dobrze znanych nam obrazach z okresu renesansu. Zapomnijcie pasy, bo to nie będzie poważny tytuł.
Nadszedł koniec świętej wojny, a wraz z nim koniec możliwości mordowania kogo popodanie dla naszej bohaterki. Niepocieszona udaje się do Nieśmiertelnego Jana (Immortal John) – obecnego lidera, aby wyrazić swoje niezadowolenie. Niestety Nieśmiertelny nijak chce nam pozwolić ciąć na kawałki kogo popadnie, ale podsuwa nam myśl, że tyran, przez którego trwała ta cała wojna, Niebiański Piotr (Heavenly Peter) uciekł i możemy pójść go zgładzić (oczywiście nie mówi nam tego bezpośrednio, bo on nie z tych, co to popierają morderstwa).
Wyruszamy więc w najdziwniejszą przygodę naszego życia, podczas której musimy wykonywać przeróżne zadania, aby dotrzeć do miejsca, gdzie ukrywa się nasz Już-Wkrótce-Bezgłowy Piotrek. Na każdym kroku czeka na nas inna przeszkoda lub problem do rozwiązania. Możemy też iść i siekać wszystkich, jak leci, ale to może się na nas zemścić. Dlatego też wybrałem opcję rozwiązania wszystkich zagadek za pomocą głowy (swojej tudzież cudzej – w tej kwestii nie ma ograniczeń).
Nasze pierwsze zadania są dosyć proste, ale nie mniej zakręcone: musimy przekonać kalekę do oddania nam swoich kul, abyśmy dzięki nimi mogli dopłynąć do bazyliki, w której kryje się Piotrek. Dalej mamy kolejną przeszkodę: musimy dostać się do miasta, co generalnie okazuje się jednym wielkim prankiem (pomagamy komuś, kto zostawia nas pokazując nam środkowy palec na odchodne). Na szczęście udaje się nam dostać do miasta!
Niestety szybko okazuje się, że natrafiamy na kolejny mur: aby dostać się do bazyliki musimy przepłynąć rzekę, a aby przepłynąć rzekę musimy mieć przepustkę. Pomaga nam z tym uliczny magik. Oczywiście, aby dostać się do Piotrka musimy pokonać oddanych mu biskupów/księży/kapłanów, a ci chętnie usuną się na bok w zamian za różne podarki. Nasze kolejne zadanie polega na zebraniu wymaganych dóbr, co jest trochę czasochłonne, ponieważ za każdym “dobrem” kryje się inna, zwariowana historia. Aczkolwiek w to nie będę się już zagłębiał: zostawię to Wam. 😉
Ta gra jest bardzo dziwna, ma strasznie pokręcony humor, a do tego te wszystkie pokręcone, renesansowe obrazy tworzące świat, po którym się poruszamy. Ten tytuł mnie zaskoczył, zdziwił, zniesmaczył i ucieszył, co potwierdza, że The Procession to Calvary zasługuje na miano bardzo dziwnej opowieści, pozwalającej na ten dziwny (i lekko spaczony) sposób relaksu. Polecam!
Więcej zdjęć z gry znajdziecie tutaj. A mnie czeka jeszcze jedna gra od tego twórcy, o której właśnie się dowiedziałem. Będzie się działo! 😉
Witam Was wszystkich w roku 2022, który ani trochę nie zamierza nam odpuścić i dorównać swoim poprzednikom: 2020 i 2021. Może nie pod tymi samymi względami, ale w końcu, ale ileż można mieć przerąbane w ten sam sposób? Jeszcze się człowiek przyzwyczai i przestanie to odbierać w negatywny sposób. 😛 Tak mnie złapało na przemyślenia, skoro jeszcze 2022 nie rozpędził się na tyle, aby dać nam w kość.
Chociaż głęboko w serduszku czuję, że nie będzie tak lekko, jakbym chciał, aby było. W lutym mamy wizytę u neurologa, znaczy Smoczyński ma, i dowiemy się, co się tam u niego w głowie porobiło. Bo coś wyszło na skanie i teraz nasza w tym głowa (oraz specjalistów), aby dowiedzieć się dokładnie co to za problem męczy naszego małego Smoka. Mam tylko nadzieję, że to, czego się dowiemy, ułatwi nam zrozumienie naszej Dzieciorośli.
Chociaż pomimo wiadomych przeszkód, staramy się iść przed siebie z uśmiechem na ustach. Wiadomo: z nas jest dosyć masochistyczna rodzina. 😂 Porobiliśmy sobie już plany, co chcemy w najbliższym czasie (czytaj: w przeciągu następnych kilkunastu lat) zrobić i oczywiście wiąże się to z naszymi pasjami. Całość zaproponowała wypad do muzeum lotnictwa oraz wypad na punkt widokowy przy lotnisku. To drugie już odwiedziliśmy, ale na pewno jeszcze tam pójdziemy. Ja mam w planach sporo spacerów. Jeszcze nie wiem gdzie, ale na pewno coś się wymyśli. Grunt, aby w końcu rozprostować kości. Mały Smoczyński za to pójdzie wszędzie, byleby było jedzenie. Wiadomo: rośnie, to ma inne priorytety niż my. 😂
Oczywiście we wszystkie plany uwzględniamy trzymanie się od ludzi jak najdalej, co może być ciężkie w muzeach i tego typu miejscach (tym bardziej jak w sklepach ludzie mają wywalone i używają mojego dziecka jako chusteczki). Szczerze: im dłużej trwa pandemia, tym coraz bardziej mam dosyć ludzi, w szczególności starszych, za ten cholerny brak szacunku dla drugiego człowieka.
Nie odbiegajmy jednak od głównego tematu. Mam w planach kontynuowanie dekerowania mojej tablicy niekorkowej z motywami z gier. Udało mi się zebrać kilka dodatkowych elementów, ale z braku czasu to wszystko leży sobie w bliżej nieokreślonym chaosie… 😛 Jeśli dobrze pójdzie to w następnej notce pochwalę się zdjęciem. 😛
Kolejnym moim planem jest uaktywnić się nieco na instagramie i poćwiczyć robienie zdjęć. “Małą” pomocą i zachętą będzie w tej kwestii nowy aparat – Nikon D5600. Mieliśmy okazję już trochę się nim pobawić i zdjęcia wychodzą niesamowite (póki co wstawiłem dwa na instagram). A czekamy jeszcze na nowe obiektywy. 😛
Stary aparat – Nikon D60 – nie pójdzie w odstawkę. Obiektyw do niego (całkiem dobry) oddaliśmy do naprawy (bo ma uszkodzone mocowanie i zawsze była obawa, że może się przesunąć i uszkodzić aparat), zamówiliśmy dodatkowo jeden z Japonii (bo generalnie był w lepszym stanie oraz był sporo tańszy niż te dostępne w Anglii).
Plany mamy ambitne – byleby chęci wystarczyło. 😉
Studia idą mi w miarę dobrze. Fakt, odczuwam potężny przeskok pomiędzy drugim a trzecim rokiem, co nawet widać po moich ocenach (najgorsza 53%, najlepsza 71%). W tym roku pomagam sobie oglądając wykłady. Matematykę łatwiej czasem zrozumieć, kiedy obejrzy się, jak ktoś robi podobny przykład, niż próbując wyczytać to z teorii. Na szczęście nie mam (już) żadnych zaległości, więc nauka idzie w miarę gładko. 😀
Z naszym akwarium wszystko wydaje się w porządku. Całość martwi się o Herklulesa, bo siedzi w jednym miejscu, ale w tym miejscu zbierają się resztki jedzenia i on nie musi latać po całym akwarium. No nie dziwię mu się, że tam siedzi. Też bym siedział przy stole, gdyby co chwilę ktoś przynosił mi jedzenie. 😂
Nemiak za to zrobił się bardzo atencyjny (w pozytywnym sensie). Uwielbia się z nami bawić, wygłupiać, cały czas się popisuje, aby tylko mieć naszą uwagę. Jak się włoży ręce to akwarium to już w ogóle prywatny plac zabaw dla niego. Widać na poniższym nagraniu. Od razu zaznaczam, że nie jest tutaj ani pchany, ani ciągnięty w żaden sposób. 😂
Całość nauczyła go wpływać do ręki, co tak mu się spodobało, że czasem to nawet aż wskakuje. To też będziemy musieli nagrać. 😉 Ale cieszę się, że nasz rybeł jest tak towarzyski i otwarty na nas. 😀 Następny cel: nauczyć go wpływać do kubeczka, aby zabrać go na spacer po domu. Jak się uda to będziemy mogli pochwalić się rybką, którą można wyprowadzić na spacer. 😂
Nasz domowy ogródek też się jakoś trzyma. Ba: nawet się trochę powiększył. Poza hodowlą cytryny, grejpfrutów, agrestu, malin, pożeczek, poziomek, truskawek i winogron, postanowiliśmy wyhodować sobie figę, ogórki, koperek i słonecznik. Póki co wszystko rośnie nawet ładnie. Nawet w domowych warunkach. Szczerze przyznam, że jestem zaskoczony. 😀 Mam tylko nadzieję, że “nie chwalę dnia przed zachodem słońca” i nie wydarzy się jakaś ogrodowa apokalipsa. 😛
Jeśli chodzi o gry to znowu mam okres, że nie gram za dużo. Bardziej w tej chwili przeglądam moją kolekcję gier i szukam takich, przy których będę mógł się rozerwać, a jednocześnie nie wciągną mnie na tyle, abym miał jednak więcej czasu na naukę niż przyjemności (chociaż są momenty, kiedy wolałbym, aby było na odwrót). Mam nadzieję, że dojdę do momentu, kiedy będę mógł po prostu usiąść i sobie pograć. Nawet (a nawet w szczególności) w te dziwne gry. 😂
Ostatnia wiadomość na dziś: siedzę i piszę kolejne przygody Japesia. Także zacznojcie przygotowywać się na japesiowy powrót. 😂
Myślę, że to by było na tyle z “nowości”. Trzymajcie się ciepło!