#061. Prawie ambitnie

Wyobraźcie sobie, że taki niepozorny diabełek jak ja obiecał sobie poprawę. Poprawę własnej motywacji, robienie ambitnych rzeczy, wzięcie się za cokolwiek innego niż marudzenie. I nawet zapału trochę miałem, ale w kulminacyjnym momencie, kiedy straszliwa machina weny zaczęła powoli poruszać się, któraś z zębatek zablokowała się o coś, co nazywa się choroba. W moim przypadku to jak wziąć rozbieg, aby ostatecznie rozpłaszczyć się na ścianie.

Z ambitnych rzeczy, które jednak udało mi się zrobić to zorganizowanie sobie miejsca na dysku, aby móc grać w gry, więc powinienem mieć więcej recenzji oraz przeżyć z gier. Muszę to jednak z boleścią przyznać, że w ostatnim czasie jestem na tyle zmęczony, że nie mam za bardzo ochoty w cokolwiek grać, tym bardziej, jeśli wymaga to ode mnie myślenia. Grając w Assassin Creed odczułem to boleśnie, gdzie tłukłem się ze wszystkimi na pięści zamiast wyciągnąć miecz bądź ukryte ostrze, bo nie chciało mi się myśleć, jak się broń zmienia.

Kolejną rzeczą miało być rozpoczęcie pracy nad stronką, z której i ja, i moja śmieszniejsza połowa mielibyśmy korzystać. Tutaj akurat przeszkodziła mi nie choroba, a fakt, że darmowy hosting po prostu wyparował. Połówka ma już rozwiązanie, więc to da się obejść. Mam tylko nadzieję, że moja limitowana ilość weny nie wyparuje równie magicznie, co hosting.

Z rzeczy, które mi nie wyszły to pisanie chociaż jednej notki tygodniowo. Z drugiej strony nie mam za bardzo tematów, bo moja połówka pojechała sobie za granicę, a ja, będąc sam, skupiłem się na pracy i leżeniu do góry brzuchem. Chyba trochę uschnąłem w tej samotności  nie mogę się doczekać poniedziałku, aż znowu zobaczę się z miłością mojego życia. 🙂

Z rzeczy dziwnych mogę póki co wymienić jedynie sen. Śniło mi się, że była apokalipsa zombie. Ludzie byli rozbici na małe grupy, bardzo malutkie – kilkuosobowe. Ja prowadziłem grupę Anglików – nie wiem w sumie dokładnie gdzie. Co zabawne, głupie i niekoniecznie sensowne – zombie reagowały na nas tylko, jeśli jedliśmy słodycze. Moj angielskojęzyczni pobratymcy testowali moją cierpliwość do samego końca, ściągając na nas hordę zombie raz za razem, bo ilekroć gdzieś się schroniliśmy, ktoś znalazł coś słodkiego i musiał to zjeść (pomijając fakt, że warzyw i owoców w puszkach było bardzo dużo). Następnym razem będę się trzymał z zombie – mniej nerwów na tym stracę.

Na pracę poświęcę osobną notkę, bo tego, co tam się wyczynia, nie zmieściłbym w dzbanku bez dna. A myślę, że i ten dałoby się zapełnić, gdybym więcej uwagi przykładał do głupot, które się tam dzieją. 😉

Mefisto

#061. Prawie ambitnie Read More »

#060. Dziwne dziwności

Muszę to przyznać szczerze i otwarcie, że mam pojemny zad, bowiem jakaś złośliwość losu umieściła mi w nim magnes na dziwne sytuacje.

Padł mi akumulator w aucie. Smutna rzecz, ale zdarza się, w szczególności, jeśli pod akumulator jest podpięte mini centrum dowodzenia, dzięki któremu moje kochane auto pisze sobie ze mną wesoło na czacie, uczepiając się mojego tyłka, które rozszerza się szybciej niż wszechświat (i co zabawne to jedyna część mnie, która tyje, jeśli już ma coś we mnie tyć). Zamówiłem więc power bank, którym można wskrzeszać nieposłuzne pojazdy.

I tutaj zaczyna się coś, co sprawiło, że mój ptasi móżdżek wymiękł.

Na aukcji dostawcą miał być Royal Mail (czyli firma kurierska od angielskiej poczty). Paczka przyszła, ale nie zdążyłem zbiec na dół (ostatnie piętro, ja kuleję i poruszam się tak szybko, że szybciej byłoby się rzucić z okna na kuriera). Zostawił karteczkę od firmy o nazwie Yodel (zupełnie inny kurier), że paczka jest w schowku na zewnątrz domu. Wyciągam zawiniątko, a tam na opakowaniu DHL. Kurier przyjechał swoim autem, więc kompletnie nie wiem, kto to dostarczył i miał czarną, firmową koszulkę, która nie pasuje do uniformów żadnej z powyższych firm. Cieszę się, że paczka dotarła cała i zdrowa.

Kolejna sytuacja. Wczoraj moja ukochana połowa poprosiła mnie o kupno biletów na pociąg z racji faktu, że jest w podróży i ciężko zrobić to z telefonu. No to otwieram stronę, wybieram i z lekka mnie zamurowuje. Dzielę się informacją z połówką i słyszę tylko dziki śmiech po drugiej stronie słuchawki. Czemu?

Screenshot-1a

(pozwoliłem sobie usunąć miejscowości :P)

Rozumiem, że pociąg o 12:20 ma jakąś klasę drugą w wersji VIP, że kosztuje więcej? 🙂

Zauważyłem, że proporcja absurdów rośnie wraz z ilością rzeczy, jakie mam na głowie. Aczkolwiek to całkiem miły aspekt w moim życiu – pod warunkiem, że te dziwności pozostają jedynie dziwnościami i nie stanowią zagrożenia dla mojej psychiki. 🙂 Mam ich sporo do opisania, ale one mieszczą się w sferze pracowej, więc zostawię je na później.

A Wy mieliście ostatnio jakąś dziwną sytuację?

Mefisto

#060. Dziwne dziwności Read More »

#059. Miało być wesoło…

Chciałem napisać coś ambitnego, ale w ostatnim czasie jestem tak mało ambitny, że aż przykro o tym pisać. Każdy ma chyba takie dni, kiedy nic się nie chce, a pokłady energii wydają się wyczerpane już na samym początku dnia. Miewam coraz więcej dni, kiedy chciałbym przenieść się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie jestem ja i moim bliscy, bo tyle osób jestem w stanie stolerować.

Znowu załącza się we mnie tryb ekstremalnej alienacji, bo ludzie po prostu mnie męczą.

Przykład? Grałem sobie dzisiaj w grę zwaną Runes of Magic. Gram tam bardziej, aby rozwijać zamek gildii i z powodu samej przyjemności z grania niż z potrzeby wbijania poziomu jeden za drugim. Dzisiaj zostałem zwyzywany, bo nie chciałem “buffka” (zaklęcia poprawiającego statystyki postaci, np. zwiększającego obrażenia lub obronę). Kończyłem grę, więc nie był mi do niczego potrzebny. Oczywiście nie tylko mi się oberwało, nawet moja postać też dosatała “po uszach” (no, ale żeby postać wyzywać?!)…

Doskonale wiem, że na serwerach gier teoretycznie darmowych jest więcej ludzi “specyficznych inaczej”, ale to mnie po prostu przerosło. Czy ludzkość jedyne co potrafi to z roku na rok wyzbywać się uprzejmości i ubliżać innym z tak durnego powodu?

Nie dziwię się, że jest tylu introwertyków stroniących od ludzi. To odpowiedź na naszą wspaniałą idiokrację.

A to tylko przykład z gry. Grę można wyłączyć. Ludzi dookoła niezbyt. Dzisiaj w pracy pewna osoba zrobiła raban, że nie dostaliśmy czegoś. Nie mogliśmy tego dostać, ponieważ to nie zostało do nas wysłane, co zostało podkreślone później w emailu. Nie wiem, o co chodziło tej osobie, ale jestem pewien, że mam magnes w tyłku, który przyciąga tak szczególnych osobników, w szczególności kiedy potrzebuję odpoczynku od dziwności ludzkich.

Mój stan poprawiają Simsy, bo dają mi możliwość wyżycia się. Przykład? Jeden z simowych sąsiadów przyszedł i wywalił mi śmierci ze śmietnika (skąd ja to znam?). W ramach uprzejmność zamurowałem go i zapomniałem o problemie. Żeby tak w prawdziwym życiu można było to co dwa metry stałyby filar z czterech ścian.

Mefisto

#059. Miało być wesoło… Read More »

#058. Za dużo gier

Dzisiaj stwierdziłem, że zbyt duża ilość gier sieka mózg i to boleśnie.

Z różnych śmiesznych powodów musiałem się udać do szpitala. Wizyta planowana, list z datą i godziną otrzymany. W zestawie była też mapka całego kompleksu, bo łatwo się tam zgubić.

Dotarliśmy na parking około dziesięć do trzynastu minut przed spotkaniem. Ochoczo ruszyłem z moją połową w celu odnalezienia budynku, gdzie miało odbyć się spotkanie. Zajęło nam to chwilkę – w końcu mieliśmy mapę. Na mapie budynki były ładnie opisane; w rzeczywistości było troszkę gorzej, bo naszym punktem odniesienia był jeden malutki budyneczek z nazwą.

Dotarliśmy do drzwi przeznaczenia, na których w pokrętny sposób wyjaśniano strzałkami jak dojść do innego wejścia. No dobra, szpital remontują, więc pewnie coś tam robią. Udaliśmy się do drugich drzwi przeznaczenia, a na nich kolejna kartka z jeszcze większą ilością strzałek, jak dotrzeć do innych drzwi.

Koniec końców obeszliśmy budynek, aby dostać się do innych drzwi, nad którymi wisiał wielki znak “Pain Clinic Services”. Nie dziwię się, że od razu witają nas ci od “bólu”, bo po takiej ilości zgadywanek i zagadek przyszliśmy tam z – na szczęście – lekkim bólem tyłka. Aczkolwiek działało to raczej jak mini napęd, bo ostatecznie byliśmy tak cztery minuty przed.

Czułem się jak w jednej z tych męczących misji w grach, gdzie latasz w każdą stronę. Tylko brakowało mi, aby recepcjonista rzucił złotem i punktami doświadczenia za nasz wysiłek.

Mefisto

#058. Za dużo gier Read More »

#057. Sky Break

405370_20170127222913_1

W końcu pojawia się kolejna pozycja na mojej liście skończonych gier.

Sky Break to gra stworzona przez FarSky Interactive wydana dwudziestego 21-szego października 2016. Jest to pozycja przygodowa, łącząca w sobie elementy surwiwalu, sci-fi i strzelania do wszystkiego, co próbuje Ciebie zabić. Poza tym mamy też roboty i możliwość ich hakowania.

Po kolei.

W Sky Break dowiadujemy się, że Ziemię nęka wirus i jedyna nadzieja leży w florze Arcanii – planety, którą ludzie niegdyś osiedlili, a potem opuścili w momencie, gdy roboty zwróciły się przeciwko nim. Jesteśmy naukowcami, którzy udają się w podróż po lek na wirus, który męczy ludzkość. Niestety, jak to w grach bywa, coś musi pójść nie tak…

Już na wstępie natrafiamy na burzę, która uszkadza nasz statek i zsyła nas na ląd w przyśpieszonym tempie. Udaje się nam przeżyć i od razu zabieramy się do aktywowania naszego drona oraz “przejmujemy” stację badawczą (co polega jedynie na podejściu do monitorka i aktywowaniu go). Na stacji znajdujemy maszynę do leczenia (która działa jak wielki skaner), maszynę do ulepszania naszej postaci, małe poletko do sadzenia roślin, zagrodę dla naszych robotów, skrzynię na nasze skarby oraz mapę okolicy. Mapa na stacji przydaje się po to, aby przemieszczać się między jednym portem, a drugim (bo w grze jest ich całkiem sporo). W naszym ekwipunku mamy również mini mapę okolicy, zebrane przedmioty oraz listę przedmiotów, które możemy stworzyć.

Roboty  w Sky Break to nic innego jak mechaniczna fauna planety – ich wygląd i nazwa określają ich rodzaj (przykładowo ptasiopodobny robot nazywa się Bird, czyli po polsku ptak). Za wyjątkiem czegoś o nazwie Scorpio, co przypomina pieska preriowego na sterydach. Oczywiście są one agresywnie nastawione do nas (za wyjątkiem mecha-jelonkami, które chyba nie były pewne i raz mnie biły, raz nie). Mamy możliwość hakowania ich (po wcześniejszym pokonaniu), które polega na obracaniu okręgami, aż utworzy się ścieżka z jednego punktu do drugiego. Aby nie było tak łatwo, mamy ograniczenie czasowe, a każdą lokacją wzrasta poziom trudności.

Pierwszym naszym zwierzakiem jest oczywiście pies, który sprawuje się czasem nieźle, ale wydaje mi się, że jego oprogramowanie poważnie się zawiesza, co skutkuje tym, że nasz robo-pies krąży wokół nas jak satelita niekiedy nawet wbiegając w nas. Kończy się to tym, że pozostawiona na chwilkę postać jest kilka kilometrów dalej od miejsca, w którym ją zostawiliśmy. Łącznie zwierząt można mieć 4, pod warunkiem, że zbierze się wystarczająco kryształów do odbudowy ich “legowisk”.

Nasze zadania są prozaicznie proste: znajdź innych rozbitków, odblokuj stację, odszukaj części statków, znajdź zapasy energii/paliwa.  W między czasie zbieramy roślinność planety, która odbolowuje kolejno nowe przedmioty do wytwarzania, aż do momentu, kiedy uda nam się odblokować cudowny lek – cel naszej podróży. Poza zwykłą “fauną”, mamy też zwykłego robota, który stanowi nieco większe wyzwanie do pokonania. Jednakże odpowiednia technika pozwala szybko się z nim rozprawić.

Z czasem też udaje się naprawić statek, którym można się przemieszczać po mapie. Sterowanie nim jest okropnie niewygodne za pierwszym razem, ale idzie się przyzwyczaić.

Są łącznie trzy różne lokacje (las, pustynia i obszar zimowy). W każdej czekają nas różne rodzaje robo-zwierzaków do pokonania lub przygarnięcia.

Jest to prozaicznie prosta i przyjemna gra, nad którą spędziłem kilka godzin. Powiem Wam, że czuję się i zadowolony, i zawiedziony. Zadowolony, bo gra jest miła i przyjemna, z ładną grafiką i prostą, ale sensowną fabułą, aczkolwiek przechodzi się ją bardzo szybko, kończąc z takim niedosytem. Tak, jakby twórcy w połowie skończył się pomysł i uciął wszystko beznamiętnie, chcąc jak najszybciej zakończyć grę. Z drugiej strony rozumiem, że gra jest w dosyć niskiej cenie jak na jej jakość. Od gry zniechęcają też błędy. Chociaż ja spotkałem się tylko z nadprzeciętną czułością mojego robo-psa, czytałem, że inni gracze potrafili mieć trudności z powodu nienaprawionych błędów.

Podusmowując: moje osobiste zdanie o Sky Break jest takie, że dla fanów strzelanek, robotów, prostoty i ładnej grafiki gra może być idealna. Polecam ją każdemu, kto lubi tego typu gry, aczkolwiek radziłbym kupować ją w przecenie, bo ja osobiście do tej pozycji już raczej nie wrócę.

Mefisto

#057. Sky Break Read More »

#056. Z życia urzędnika

Zawód urzędnika nie cieszy się zbytnią popularnością w Polsce. Głównie z winy samych urzędników, którzy swoją postawą najzwyczajniej zniechęcają. Nie inaczej jest w Anglii, gdzie starając się uzyskać jakąś informację, często stajesz na rzęsach i to nie po to, aby tę informację uzyskać, ale jest to efekt zdziwienia, który wygina Cię pod ciężarem głupoty, z jaką przychodzi Ci się zmierzyć.

Chociaż moje przygodny z urzędami angielskimi są długie, barwne i pełne morałów, których nie sposób opisać, skupię się w tym wpisie na mojej urzędniczej karierze. Mieszkam w Anglii, która podzielona przez Brexit, cieszy się z jednej strony wyjścia z Unii. A przynajmniej potwierdzenia tego faktu przez angielski rząd. W Anglii też trwa moja kariera okrutnego urzędnika, który dzień w dzień odbiera telefony, załatwia urzędowe sprawy i łapie się za głowę pod naporem urzędnicznych idiotyzmów.

Pracuję w miejscu, w którym wypłaca się zasiłki. Jest to trochę inny rodzaj zasiłków, do których prawo ma jedynie pewna grupa społeczeństwa. Jestem tam swoistym żartem, ponieważ jako osobnik narodowości polskiej wypłacam pieniądze ludziom, którzy posądzają mnie o “kradnięcie pieniędzy” na ich zasiłki. Szkoda tylko, że z moimi zarobkami nie kwalifikuję się na żadne zasiłki, a jedyne, co mogę robić to potulnie płacić na ich zasiłki, które niejednokrotnie są pobierane nieuczciwie…

Z ludźmi, którzy pobierają zasiłki zasadniczo dużo problemów nie ma. Aczkolwiek tacy ludzie mają czasem wyznaczoną osobę, która może coś za nich załatwić. I naprawdę nie wiem, gdzie takich produkują, ale myślę, że to miejsce spokojnie można by nazwać piekłem.

Staram się być pomocny w zakresie moich obowiązków. Mamy deficyt pracowników i naszym głównym zadaniem jest płacenie ludziom tych pieniędzy, dopiero po tym jest załatwianie innych spraw. Zrozumiałe – w końcu od tych pieniędzy wiele zależy. Nie mogą pojąć tego właśnie ci “uprawnieni” ludzie. Przede wszystkim nie pojmują, że skoro płatność pojawia się w określony dzień po upływie określonej ilości czasu to my, przyjmując ich dane bankowe, mamy określony czas na wstawienie ich do systemu, bo jak czegoś nie ma to system tego z kryształowej kuli nie wywróży. Jednej osobie tłumaczyłem to  tylko szesnaście razy. Nie mogą również pojąć, że my zajmujemy się płatnościami (nawet nazwa naszego działu na to wskazuje), ale decydowanie, komu te pieniądze się należą, zależy już od innych osób/działów ze względów bezpieczeństwa. W końcu nasz dział mógłby sobie w ten sposób płacić bonusy, które mogłyby w końcu zrekompensować stres w pracy. Rozumiem zapytać się o to raz, ale ta sama osoba dzwoni jedenaście razy dziennie, aby się upewnić.

Teraz najlepsze – dzwonią do mnie ludzie, którzy wiedzą powyższe rzeczy, wyczytali je z naszych stron lub ulotek, ale wiadomo, że teksty kłamią, a urzędnik prawdę Ci powie… No aż cyganka robi się zazdrosna!

Mamy również czas na odpowiedź: dziesięć dni, których staramy się nie przekraczać. Ostatnio złożono na mnie skargę, bo nie odpisałem na email od razu tylko po czetrech dniach. Pomijam fakt, że w tym czasie byłem chory, a mam zakaz pracowania w chorobie.

Pewnie zastanawiacie się, dlaczego ktoś z mojego działu się tym nie zajął. Bardzo dobre pytanie – ja też się zastanawiam.

Jest też ciężki kaliber: ludzie życzący mi najgorszego (w tym śmierci) za różne głupoty: bo czymś się nie zajmuję (przykładowo nie organizuję wywózki śmieci) albo nie mamy systemu tak, jak w innym mieście (bo w końcu jesteśmy innym urzędem). Aczkolwiek zawsze rozmowa kończy się rzuceniem słuchawką, gdy informuję, że rozmowy są nagrywane. No cóż, przypomina się, że na wstępie podało się imię, nazwisko, a nierzadko i adres zamieszkania…

Inna sprawa to ten drugi dział od decydowania, komu przyznać pieniędze. Gdyby kiedyś sprawdzono, kto jest najgłupszym człowiekiem świata, prawdopodobnie pracowałby w tamtym dziale. To nie są żarty. Oni są tak odporni na wiedzę, że prędzej się olej z wodą połączy niż oni coś zajarzą. I to nie dlatego, że to są trudne rzeczy. Oni po prostu są zbyt leniwi, aby myśleć albo liczą, że ktoś zrobi to za nich.

Pracując niekiedy z domu, moja połowa słyszy jak tłumaczę wspaniałym urzędnikom, jak oni mają wykonać swoją pracę (poważnie!) i często mówi mi, że miłość ma zrozumiała już, z kim trzeba się skontaktować, aby naprawić system, o którym nie ma pojęcia, a ta pozaziemska istota z innego działu pyta się i pyta, i koniec końców nic nie rozumie. Rozmawiając z moją współpracowniczką na temat udzielanych odpowiedzi, nie wyrażałem się niejasno, więc oddaliłem moje przypuszczenia, że to może ja źle tłumaczę. Z drugiej strony skoro moja niezorientowana miłość życia rozumie wszystko za drugim powtórzeniem, to co dzieje się w mózgach tych osób? Czasem mam wrażenie, że oni tam grupowo fajkę pokoju obalają, aż im myślenie się zatrzyma.

Nie wiem, jak daję tam radę. Chyba tylko dlatego, że wyrzucając element ludzki, praca jest miła i przyjemna, chociaż piętrzy się pod niebiosa. Bo jeśli chodzi o pieniądze to zarabiam tylko troszkę więcej niż sprzątaczka i czasem żałuję, bo taki kibel mnie raczej nie skrzyczy.

Jeżeli podobała się moja “opowieść”, jestem w stanie opisać więcej przypadków z mojej szacownej pracy. Tak na osłodę, że i sami urzędnicy mają dość urzędniczych procedur, czy nawet samych urzędników. 😉

Mefisto

#056. Z życia urzędnika Read More »

#054. Republika Hałasu: Wielki Powrót

Godzina raczej z takich, gdzie normalne jednostki już spią. Liczę na bycie normalną jednostką, więc próbuję spać, ale to nie jest ta noc, kiedy mogę to zrobić. Wiercę się i tłumię dźwięki z zewnątrz, ale one zawsze znajdują drogę do moich uszu, by rozpocząć pieśń swojego ludu, a moją katorgę.

Nadjeżdża samochód i w powietrzu czuć problemy, czuć je bardziej niż spaliny z biednego auta. Przedstawienie ma się dopiero zacząć. Dokładniej: przedstawienie ma się dopiero wytoczyć na scenę.

Wysiada z auta młoda kobieta w stanie, w którym zdecydowanie nie powinna prowadzić. Zbiera się chwiejnym krokiem i łup! Trzaska drzwiami, ale auto nie chce się zamknąć. Co robi normalny człowiek w takiej sytuacji? Sprawdza, czy coś nie blokuje drzwi i dopiero potem je zamyka. Ale my mamy do czynienia z pijaną mistrzyni, która siłą wszystkiemu poradzi, nie? Więc “łup” za “łupem” trzaska pojazdem, a ten wyje z bólu i błaga o litość.

Auto obrywa sromotny łomot, ale to nie rozwiązuje problemu. Zaczyna się więc walka słowna na przemian z użyciem przemocy. Już wiem, czemu niektóre auta mają takie dziwne wgniecenia, jakby ktoś je kopnął z półobrotu. Ten pojazd będzie mógł się szczycić łomotem od pijanej mistrzyni w stylu pijackie-łubudu.

W końcu auto ustępuje. Pewnie przepiłowała coś na pół tymi drzwiami. Zsapana i zmęczona idzie chwiejnym krokiem do domu. W końcu będzie cicho – myślę sobie. W końcu pośpię. Los jednak jest przerwotny i pijana mistrzyni sztuk nieznanych zaczyna kolejną batalię. Z drzwiami tym razem. W końcu pod wpływem procentów ciężko jest trafić w dziurkę od klucza.

Kobieta wyciąga więc swoją tajną broń: bluzgi i krzyki. Nijak jednak one otwierają mocarne drzwi z drewna niewiadomo jak cierpliwej jakości. Pojedynek trwa długą chwilę, aż w końcu drzwi ustępują, gdy kluczyk magicznie ląduje w dziurce. Chyba sam los się już zlitował i szepnął do wrót piekieł “rozstąpcie się”.

Zniknęła i dzielnicą zapanowała cisza. Była wręcz nieswoja po takiej ilości dźwięków, jakie uszy przetworzyły nocną porą. Znowu będę zmęczony – myślę sobie – ale byłem świadkiem jak pijana mistrzyni stosowała swe tajne ataki na jakże groźnych, choć nieco statycznych przeciwnikach. Mogę czuć się zaszczycony. W końcu taki zaszczyt mógł kopnąć akurat mnie o tak późnej porze dnia. W końcu tak się właście żyje w Republice Hałasu.

Mefisto

#054. Republika Hałasu: Wielki Powrót Read More »

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania

Anglia ma to do siebie, że czasem zadaję sobie pytanie, co ja tu robię. Tutaj jest jak w odbiciu zwierciadła, które w krzywym grymasie pokazuje szarą rzeczywistość. Nie zawsze, bo czasem są aspekty, które potrafią zaskoczyć, ale w przypadku wynajmu mieszkań jest to raczej zaskoczenie poprzedzające rozpacz.

Szukamy sobie większego lokum, bo nasze potrzeby proporcjonalnie się zwiększają (ale to nie tak, że utyliśmy – po prostu przybyło nam dóbr wszelkiej maści i pod każdą postacią). Padło więc na to, aby mieć mieszkanie z jednym pokojem i salonem conajmniej. Ceny są w moim mieście strasznie nieadekwatne, co do jakości, ale mieszkać gdzieś trzba, więc odpalamy przeglądarkę i szukamy odpowiedniego gniazdka dla nas.

Jak ktoś mi w ogłoszeniu pisze “apartament”, “wysokiej jakości”, “eleganckie”, “po remoncie” to spodziewam się mieszkania, które spełnia jakieś standardy.

  1. Skoro ma być po remoncie to chcę zobaczyć, że rzeczywiście jest po remoncie. A nie, że remont jest planowany, jak się wprowadzę (gdzie, jak, kiedy i dlaczego?).
  2. Wysoka jakość nijak ma się do zrośniętego grzybem okna, którego nie da się otworzyć.
  3. Zdjęcia z reguły są kilkuletnie – z reguły zaraz po remoncie. Z jednej strony się nie dziwię, widząc pobojowisko, jakby stado kogutów urządzało nielegalne walki w tymże “apartamencie”.
  4. Moje ulubione: w mieszkaniu jest zimniej niż na zewnątrz.
  5. Okna trzymają się na grzybie, ściany również.

Były też mieszkania, które wydawały się w porządku. Niestety, chcemy wynająć przez agencję. Te twory są powodem wrzodów na żołądku u mnie, bo kultura  i jakiś szacunek do osób, które są potencjalnym “klientem” to chyba rzeczy niespotykane.

  1. Zostaliście kiedyś ochrzanieni, bo nie wiecie, o którym mieszkaniu mówi pośrednik? Ja zostałem. Szkoda tylko, że na danej ulicy były trzy mieszkania do wynajmu (dwa od tej samej agencji) i podanie mi nazwy ulicy nic mi nie dało. Obrażony pan kazał mi sobie sprawdzić i się rozłączył.
  2. Pani była przekonana, że moja samozatrudniona połowa nie może udowodnić swoich zarobków. Co z tego, że sam prowadzę dokładną księgowość dla mojej miłości… Pani wiedziała lepiej.
  3. Nie wiem, co muszą brać w tych agencjach, by pokazywać zdemolowane mieszkanie, zapleśniałe z sufitem walącym się na łeb i nazywać je apartamentem po remoncie. Albo inaczej: jak bardzo myślą, że jestem głupi, że mi taki kit wciskają?
  4. Wmawianie mi, że dziura w podłodze, suficie, mózgu (o ile istnieje) tychże istot zostanie naprawiona zaraz jak zapłacę depozyt/wprowadzę się.

Oczywiście wciąż mieszkania nie wynajęliśmy, bo wybredne stworzenia jesteśmy. Dobre mieszkania schodzą szybciej niż uda nam się je zobaczyć, złe stoją i straszą swoją “atrakcyjnością”. Ceny też są ciekawie. Im gorsze mieszkanie, tym droższe (a na pewno depozyt wyżyszy – czyżby właściciel planował “uzbierać” na remont w przyszłości?).

Trzymajcie kciuki, abym w końcu coś znalazł zanim trafi mnie przysłowiowy szlag.

Mefisto

#053. Droga przez mękę – szukanie nowego mieszkania Read More »

#052. Nie może być łatwo

Obiecałem poprawę w sprawie pisania notek. Poprawy jak widać u mnie brak, ale spowodowane jest to szeregiem nieszczęść, które miały mnie utwierdzić w przekonaniu, że życie nie może być łatwe, miłe i proste.

Nie obchodzę świąt, ani za bardzo nowego roku – od po prostu mam dodatkowe wolne. Bo czemu nie. Jak dają to brać trzeba. Niestety, nie było mi dane nacieszyć się wolnym.

Zacznijmy od tego, że i ja, i moja śmieszniejsza połowa złapaliśmy zapalenie oskrzeli. Bo my wszystko robimy razem. Całe święta i nowy rok czuliśmy się, jakby nas tramwaj rozjechał i zapomniał zabić przy okazji. Typowe dla choróbska, by męczyć okrutnie. Co najgorsze służba zdrowia w Anglii pobiła mistrzostwo świata w byciu nadzwyczajnymi mendami społecznymi.

Chorowałem już od kilku tygodni, ale moja lekarka stwierdziła, że to wirus i samo przejdzie. Z takim nastawieniem zdychałem sobie spokojnie, aż temperatura mojego ciała przekroczyła 38 stopni i trzymała się tak kilka dni. Ledwo żywy udałem się do czegoś, co nazywa się Out of Hours GP, czyli mówiąc prościej – lekarz poza godzinami otwarcia przychodni (bo szedłem tam późno w nocy).

Pierwsze jaja: miejsce, gdzie Out of Hours GP się znajdują jest w remoncie, więc lecimy do głównej recepcji. Drugie jaja: tam nikogo nie ma. Trzecie jaja: zapytaliśmy sprzątaczy/obsługę, gdzie to jest i zostaliśmy skierowani na zły oddział, gdzie oddelegowano nas na zewnątrz. Biegaliśmy chwilę na zimnie, ja dysząc już okropnie, bo płuca bolą jak jasna cholera i nie mogliśmy znaleźć tego przybytku rozpaczy. Czwarte jaja: znaleźliśmy to na mapie dzięki wskazówce od ratowniczki z karetki (bo jej instrukcje były niejasne). W końcu trafiliśmy we właściwe miejsce. Byliśmy spóźnieni, a ja chyba osiągałem już jedność z wiecznością, bo mózg zdecydowanie mi siadał, ale udało mi się wydyszeć po co przychodzę i, na szczęście, nas przyjęto. Dalej już poszło jak z płatka, bo byłem w takim stanie, że pomimo braku gorączki (która spadła mi z wychłodzenia), dostałem antybiotyk. Czuję się już lepiej, co mnie bardzo cieszy.

Mojej połowie stwierdzono wirusa i wręcz wyrzucono ze szpitala. Gorączka 39 stopni to coś z czego “trzeba się cieszyć”, bo to znaczy, że “organizm walczy z infekcją”. Zapewne z takim podejściem temperatura 40+ byłaby błogosławieństwem i natychmiastowym powrotem do zdrowia. Następnym razem jak będę chory wrzucę się do lawy, opcjonalnie podpiekę się w piekarniku. Dodatkowo lekarz nie potrafił sprecyzować, kiedy temperatura zaczyna się robić niebezpieczna dla zdrowia! No i jakoś w moim przypadku, przy antybiotyku, spadła temperatura, a czuję, że moje ciało walczy powoli poprawiając mój kiepski stan. Na szczęście jestem diabeł i swoje sposoby mam. Moja połowa, wsuwając ten sam antybiotyk, ożyła i psuje mi internet co chwilę. 🙂

Dzięki takiemu leczeniu od jakiegoś dłuższego czasu interesuję się medycyną i jedno z moich postanowień z poprzedniej notki jest właśnie o tym, by zostać lekarzem.

Nie wspomnę o tym, że szukam prywatnych klinik, aby mieć szansę wyzdrowieć bez siedzenia w piekarniku.

Kolejną irytującą sprawą jest fakt, że nie mogę za bardzo grać w gry, bo popsuł mi się dysk. Szczęście w nieszczęściu, że był to dysk na gry, a systemowy z moimi prywatnymi danymi ma się dobrze. Tamten odłączyłem póki jeszcze da się odczytać dane i jak tylko dostanę nowy, zgram co najważniejsze i dalej będę męczył Was moimi recenzjami.

Póki co pozostaje mi odżyć i wykurować się do końca, a także nadrobić Wasze wpisy, których setki przeleciały mi przed oczyma w ostatnich dniach.

Mam nadzieję, że Wasze Święta i Nowy Rok były bardzo pogodne i pozbawione ekscesów życia codziennego. 🙂

Mefisto

#052. Nie może być łatwo Read More »

Scroll to Top