Świat się zmienia, a my wraz z nim, chociaż teraz świat zamarł w szoku i niedowierzaniu. Wczoraj obywatele Wielkiej Brytanii różnicą ponad 1,3mln głosów postanowili opuścić Unię Europejską. Wszyscy byli pewni, że to się nigdy nie wydarzy, że wynik referendum będzie na korzyść tych, którzy chcieli zostać. Wszyscy byli pewni, nawet ci, którzy chcieli wyjść z Unii. Niesłychany był zatem szok rankiem, kiedy sprawdziło się wyniki. Miało być inaczej, ale serce podpowiadało mi, że coś musi pójść nie tak.
Śledziłem tę sytuację w nocy, widząc jak szala przechyla się na stronę pozostania w Unii. Wszyscy byli o tym święcie przekonani, włącznie z przeciwnikami pozostania w UE. Co chwilę pojawiały się wpisy o tym, jak wartość funta skacze w górę, wynik z Gibraltaru, który pojawił się jako pierwszy był bardzo pozytywny: niemal 96% popierające pozostanie w UE. Wydawałoby się, że to będzie formalność. Ten dzień skończy się, zacznie się kolejny i wszystko wróci do normy. Niestety rzeczywistość bywa bolesna.
Nad ranem w przeciągiu kilku godzin powstała petycja o drugie referendum powołując się na to, iż nie było 75% frekwencji, a różnica głosów była mniejsza niż 20%. W przeciągu kilkunastu godzin zebrali 159,000 podpisów na 100,000 wymaganych, zyskując tym samym uwagę parlamentu, który zobowiązany jest zadecydować o tym, czy drugie referendum będzie mieć miejsce. Strona, na której znajduje się petycja wywaliła się od sporej aktywności użytkowników. David Cameron zapowiedział swoją dimisję, prawdopodobnie ratując się przed konsekwencjami tego, jeśli coś pójdzie nie tak z wyjściem z UE. Powoli wylewają się fale protestów, domagających się możliwości o decydowania o swojej przyszłości. Szkocja, Północna Irlandia i Londyn planują wyjście z Wielkiej Brytanii. Londyn i Szkocja działają razem pod hasztagiem #ScotLond. Nawet 16-latkowie protestują, aby “nie pieprzyć się z ich przyszłością”.
Na ulicach jest więcej policji pilnując porządku. Nie dziwię się, patrząc na to, co stało się z członkinią parlamentu Jo Cox. Ludzie są niespokojni i podzieleni. Jedni smutni, inni odpalają fajerwerki nazywając to “Dniem Niepodległości”.
Losy milionów imigrantów są wciąż nieznane. Póki co wciąż obowiązują dyrektywy europejskie i nic nie uległo jeszcze zmianie. W październiku zostanie wybrany nowy premier (prawdopodobnie Boris Johnson, jeśli go nie wybuczą z rządu), a wtedy ktoś naciśnie czerwony przycisk z napisem Brexit i rozpoczną się conajmniej dwuletnie negocjacje pod Artykułem 50. Z tego, co wiem i dowiedziałem się ze swoich źródeł, Wielka Brytania prawdopodobnie zostanie w UE do 2020 roku. Jednakże co potem? Jedni mówią, że imigranci, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii przed referendum, a będą mieli potwierdzenie na to (data rejestracji National Insurance Number – narodowego ubezpieczenia zdrowotnego), będą mogli zostać. Gdzieś indziej piszą o tym, że będą mogli zostać tylko ci, którzy przybili przed 2012. Nikt nie jest jednak pewien, co stanie się imigrantami, ale jedno jest pewne: masowa deportacja nie jest planowana. Gospodarka Wielkiej Brytanii już spadła z piątego miejsca, wyrzucenie 3 milionów ludzi, w szczególności tych, którzy pracują i płacą podatkii, byłoby amputacją zdrowej nogi. Nawet ci popierający wyjście z UE o tym wiedzą.
Powoli wychodzą konsekwencje tej decyzji, a kolejne są trzymane w zawieszeniu. Póki co mamy tylko wyniki referendum, nie wiemy, co wydarzy się potem. Jednakże boję się, że każdy następny krok będzie wypuszczeniem płąnącego statku w pełne morze. Z tym jednak, że ogień palący statek będzie greckim ogniem.
A mój dom stał się tak jakby mniej domem.
Mefisto