gra

#265. Dream Daddy

654880_20190311210447_1

Problemem gier typu symulator randek jest to, że jak raz zagrasz w jedną to potem nie jesteś w stanie już przestać. Dzisiaj zaprezentuję wam niebywały tytuł o nazwie Dream Daddy autorstwa Game Grumps.

Jak łatwo można się po tytule domyśleć, naszym zadaniem jest wybrać tego jedynego tatusia, randkować z nim, a ostatecznie podbić jego serce. Aby było ciekawej: my też jesteśmy tatą!

Zacznijmy jednak od początku.

(moja postać wygląda bardziej jak nastolatek niż dorosły :D)

Zostajemy obudzeni przez Amandę (zwaną też Manda Panda), która delikatnie sugeruje, aby ruszyć nasze cztery litery, zapakować vana i jechać do nowego domu mieszczącego się w Maple Bay. Przy okazji wspominamy stare czasy, gdzie spokojnie można wybrać, czy Amanda miała matkę, czy ojca (w sensie dwóch ojców) i czy została adoptowana, czy urodzona w szpitalu. Kogokolwiek jednak wybierzemy i tak będzie jedynie wspomniany w grze, bo po drodze niestety umrze.

Docieramy do naszego nowego gniazdka i postanawiamy zwiedzić okolicę. Tzn. to jest jedna z dostępnych opcji, którą nagmiennie wybierałem. Od razu mamy szansę poznać kilku z siedmiu dostępnych tatuśków. Są oni kompletnie różni, z różnymi problemami i różnymi profesjami (jest nawet pastor!) i różnymi dziećmi wchodzącymi nam od czasu do czasu na głowę.

Pastor zaprasza nas na grilla, gdzie mamy poznać tych sąsiadów do romansu, których jakimś sposobem ominęliśmy (a można to zrobić olewając wszystko i robiąc sobie tatusiową drzemkę). Oczywiście nasz blondwłosy towarzysz przynosi ciastka, a te bezlitośnie pożera Amanda (i nawet się z nami nie dzieli).

654880_20190311213359_1

Podczas grilla dowiadujemy się, że naszą interakcję z tatuśkami może ułatwić Dadbook. To coś takiego jak Facebook tylko, że dla ojców. “Dadmanda” nam to wyjaśnił(a). 😉

Każdego tatuśka możemy zaprosić na trzy randki (pamiętajcie, że ta trzecia jest tą najważniejszą), a ich wynik wpływa na zakończenie gry. Chociaż i tak mimo najszczerszych starań najfajniejsze postacie (łamane na: postacie z najdziwniejszymi problemami) dadzą nam kosza, bo “muszą sobie wszystko poukładać”. To ja z tobą udaję specjalistę od spraw paranornalnych, aby dostać cholerną koszulkę, a ty “musisz sobie wszystko poukładać”. No trzymajcie mnie!

Niektóre romanse są jednak urocze, inne takie trochę bardziej na zasadzie rywalizacji (i jeszcze ta radość naszej postaci, kiedy wygra, WYGRA!), niektóre są po prostu dziwne (z pozdrowieniami dla gotyckiego wampira wstydzącego się faktu, że jest informatykiem – tak, to jest powód do wstydu). No i jest jeszcze możliwość zginięcia w trakcie gry. W symulatorze randek. Nawet w takich grach muszą mi przypomnieć, że ja mam w tyłku magnez na umieranie! (tak, zginąłem na wszystkie możliwe sposoby – brawo ja! steam mi dał nawet osiągnięcie za to – chyba wydrukuję i oprawię w ramkę)

Oczywiście u boku mamy naszą wierną Amandę pomagającą nam z naszymi uczuciowymi podbojami, a w zamian my dzielimy się z nią naszą tatusiową mądrością przy mierzeniu się z jej nastoletnimi problemami. Taki miły element odciągania uwagi od głównego wątku gry.

Gra jest dosyć przyjemnym odciągnięciem uwagi od codzienności i jednocześnie skokiem prosto w codzienne życie samotnego ojca próbującego ułożyć sobie życie jednocześnie kibicującego córce w pierwszych krokach w dorosłość. To jest taki tytuł, który włożyłbym między “miłe” a “powalone”. Przyjemnie się grało i w sumie nie miałbym nic przeciwko jakiejś kontynuacji historii, rozwinięcia niektórych wątków (czy oni jednak będą razem!?), dalszych losów i relacji Amandy z jej ojcem… Cóż, może kiedyś twórcy coś stworzą. 😉 Tymczasem ja zachęcam fanów symulatorów randek do zmierzenia się z tą pozycją!

Na koniec zostawiam Wam to wwiercające się w mózg intro.

Mefisto

#265. Dream Daddy Read More »

#261. LEGO Star Wars: Complete Saga

32440_20190510002744_1

LEGO Star Wars: Complete Saga to gra, którą z miłą chęcią umieściłbym w dziale “co to w ogóle jest”, ale to wyjaśnię Wam za chwilę. Premięrę miała w 2009 pod skrzydłami studia LucasArts i Traveller’s Tales. Zdobyłem ją podczas majowych, starwarsowych promocji, bo stwierdziłem, że to może być całkiem ciekawy tytuł. No i oczywiście nie zawiodłem się.

32440_20190512205552_1
Pijany Jedi spowodował wypadek na drodze

Zanim jednak przejdę do opisu tego tytułu muszę (naprawdę muszę) opowiedzieć Wam o tym, jak to zwiesiły mi się podpowiedzi, przez co myślałem, że gra jest szalenie nieprzyjazna użytkownikowi. Kompletnie nie wiedziałem, co mam robić, spowodowałem bójkę w kantynie, rozwaliłem chyba wszystko, co możliwe, mieczem świetlnym dźgnąłem młodego Obi-Wana w tyłek, a jego nieco starsza wersja go potem zabiła… Sam w końcu dotarłem do tego, że trzeba wejść w odpowiednie drzwi odnoszące się do numeru opowieści, a tam czekają na nas rozdziały każdej z przygód. Potem zrestartowałem grę i co? Pojawiły się podpowiedzi, co uratowało życie wielu cyfrowym postaciom!

32440_20190512205732_1

Skoro dotarłem do tego, jak zacząć to ruszyłem w stronę pierwszych z sześciu drzwi (odpowiadających sześciom filmom z serii Star Wars). Tam odkryłem kolejne sześć drzwi do poszczególnych rozdziałów naszych przygód.

Fabuła opowiada nam wydarzenia w filmach – oczywiście biorąc pod uwagę, że ta gra jest lekko satyryczna i troszkę ubarwia niektóre momenty. Chyba, że Obi-Wan rzeczywiście dźgnął Anakina w tyłek i dlatego ten się tak wkurzył…

Sama mechanika gry jest prosta, zabawna i potrafiąca zirytować. Motywem przewodnim jest tłuczenie się z przeciwnikami z LEGO oraz rozwiązywanie zagadek, budowanie obiektów, albo przenoszenie rzeczy za pomocą mocy. Wszystko po to, aby przedostać się do następnej lokacji i podążać za filmową fabułą w wersji klockowej. Otoczenie jest naszą bronią: niektóre przedmioty można zniszczyć, aby zyskać z nich kilka klocków i pozwolić naszej postaci zbudować kładkę, karabin, czy cokolwiek będzie nam potrzebne.

Do dyspozycji mamy kilka postaci, które możemy swobodnie przełączać, dzięki czemu możemy wykorzystać ich umiejętności do otwierania lub pokonywania konkretnych przeszkód. Nasza drużyna jest bardzo dużym atutem gry, ale jednocześnie w ogóle nie pomagają nam z przeciwnikami (biją się, udawacze, na niby).

Gra jest bardzo relaksująca, bo nawet jeśli nasza postać zginie to zaraz odrodzi się na nowo, więc nie mamy co się obawiać, że będziemy musieli na przykład tarabanić się przez połowę lokacji jeszcze raz. Jedynie przy misjach polegających na pilotowaniu statków lub innych ścigaczy zostajemy lekko cofnięci, ale uznaję, że mieści się to w granicach rozsądku, bo i tak poruszamy się na tyle szybko, aby tę stratę nadrobić.

Bardzo spodobało mi się tak spore podzielenie gry (na epizody i rozdziały). Dla zajętych osób jest to świetna forma wymierzania czasu gry na zasadzie “dzisiaj zagram tylko w jeden rozdział”.

Ten tytuł polecam każdemu, kto lubi gry niewymagające dużego zaangażowania, a jednocześnie posiadające sporą ilość łamigłówek, czy wyzwań. Fani Star Wars też znajdą tu coś dla siebie, bo w końcu można tą grę traktować jako satyryczny obrazek, który w zabawny sposób zniekształca wizerunek znanych i lubianych (lub nie) postaci.

Przyznam się, że tak mi się to spodobało, aż muszę spróbować inne gry z serii LEGO, które są w moim posiadaniu. 😉

Mefisto

#261. LEGO Star Wars: Complete Saga Read More »

#257. Gamingowe podsumowanie roku 2019

Minął nam kolejny rok. Czuję się, jakbym na chwilę przymknął oczy, a tutaj znienacka zaczął się nowy rok, nowa dekada. Wydaje się, że zmieniło się tak dużo, ale w gruncie rzeczy mamy po prostu kolejną kartę do zapisania. To, czy będzie ona inna niż wszystkie, zależy już od nas samych.

Tymczasem skupmy się na minionym roku i grach, w które miałem okazję zagrać (tutaj macie wszystkie gry z roku 2019). Spośród wielu tytułów wyłoniłem te, które uznałem za prawdziwe perełki.

ASSASSIN’S CREED ODYSSEY


Screenshot at 2018-10-27 22-05-46

Assassin’s Creed to seria gier towarzysząca mi od czasów nastoletnich. Kocham, ubóstwiam, uwielbiam. Jednakże fakt, że fabuła toczyła się w Starożytnej Grecji, którą również kocham, ubóstwiam, uwielbiam, był ogromnym plusem. Eksplorując świat antycznej Hellady czułem się niemal jak w domu.

Gra nie tylko opowiadała mi niesamowitą historię, ale też była istnym graficznym arcydziełem, bo niekiedy ciężko było powiedzieć, czy to wciąż gra, czy może już film z udziałem prawdziwych aktorów (i efektów komputerowych). Twórcy przeszli też samych z siebie, jeśli chodzi o dokładność animacji postaci. Wszak animacja krocza jest detalem niezwykle pobudzającym wyobraźnię!

No i jest jeszcze nasz koń Phobos, którego twórcy pozwalają nam przebrać za istotę z piekieł lub też uroczego jednorożca z tęczą wylewającą się spod kopyt… Bardzo fajnie to wygląda, kiedy przed kimś uciekasz. <3

To jest po prostu gra 10/10.


KEN FOLLETT’S THE PILLARS OF THE EARTH


234270_20180824082121_1

Byłbym chory, gdyby tego tytułu tutaj nie było! To jest po prostu majstersztyk połączenia interaktywnej opowieści z rysowaną grafiką! Myślę, że nie skłamię, jeśli powiem Wam, że to była z jedna z tych gier, do których podszedłem bardzo emocjonalnie. Związek Alieny i Jacka, problemy Philipa, losy katedry…

Gra pozwalała odczuć potęgę konsekwencji złego wyboru. Tyle razy żałowałem źle podjętych decyzji, że myślałem niekiedy, aby od nowa zacząć grę. Fabuła jednak prowadziła mnie wybraną ścieżką i mój los wydwał się zarówno irytujący, jak i ciekawy, więc brnąłem w to dalej, aż dotarłem do – zdaje się – szczęśliwego końca.

Nie było chyba rzeczy, którą bym się nie zachwycał w tym tytule. Twórcy postarali się, aby miała ona klimat opowieści zdobionej barwnymi rysunkami, które pod wpływem wyobraźni zaczynają się ruszać i prezentować mi swoją historię, a ja – niczym dziecko – chłonę każdy wers z wypiekami na twarzy.

To zdecydowanie kolejna gra 10/10 na mojej liście.


DIVINITY: ORIGINAL SIN


Screenshot at 2018-03-07 23-07-23

Oczywiście nie mogło tu zabraknąć Divinity: Original Sin. Fanem serii gier Divinity jestem wielkim, lubię luźne podejście twórców do tworzenia świata Rivellon oraz ich niekiedy bardzo głupawe żarty. W tym momencie nawiąże od razu do genialnego pomysłu, aby stworzyć grę, gdzie sterujemy dwoma postaciami na raz, a te okazjonalnie się kłócą… Mogłem się kłócić sam ze sobą!

Ale ta gra to nie tylko symulator dyskusji z samym sobą. To przede wszystkim długa i zajmująca opowieść o świecie Rivellon, gdzie jako Strażnicy mierzymy się z własnym losem, aby chwycić go w dłonie i podążać za jego instrukcjami w stronę naszej prawdziwej tożsamości. To zagadka zaczęta nim jeszcze przysiedliśmy do tworzenia postaci, a którą stopniowo i z dokładnością rozwiązujemy.

A na sam koniec dostałem od gry taki policzek, że piecze mnie do dziś!

Jak najbardziej jest to gra 10/10!


I tak oto minął mi rok 2019. Gier miałem pod dostatkiem (chociaż czasu na nie niekiedy brakowało)! Jestem zadowolony, a patrząc w stronę roku 2020 widzę, że też będzie ciekawy. Zdradzę Wam, że będzie oświetlony mieczem świetlnym… 😉

A Wam jak minął rok 2019? Graliście w coś, co zapadło Wam w pamięć? 🙂

Mefisto

 

#257. Gamingowe podsumowanie roku 2019 Read More »

#254. Hidden Folks

435400_20181218130732_1

Hidden Folks, chociaż jest niesamowicie prostą grą, to zapewniło mi godziny rozrywki w postaci szukania postaci rozrzuconych na wielkich mapach. Brzmi jak “Gdzie jest Wally”? W tym wypadku mamy jednak utrudnienie w postaci ruszających się elementów!

Ten tytuł został stworzony przez Adriaana de Jongh i Sylvain Tegroeg, a premierę miał w lutym 2017. Dostałem go wraz z masą innych gier z Humble Bundle i nie przywiązywałem do niego zbytniej uwagi do momentu, kiedy w życiu zacząłem potrzebować odsunięcia się od wszystkiego, a w tym od bardziej wymagających gier.

Hidden Folks zapewniło mi zajęcie na szaroburą, angielską zimę. Szukanie tych śmiesznych ludków poukrywanych dosłownie wszędzie, przesuwanie obiektów, aby znaleźć inne albo szukanie śmieszków, które poszły sobie na spacer poprzez całą mapę.

Każdy z ludków lub obiektów ma swoją wskazówkę będącą albo pomocą, albo dziwnym opisem przedmiotu bez wskazania na jego potencjalne miejsce pobytu. I o ile nie sprawia to problemów na mniejszych mapach, to jednak gra posiada wielgachne, animowane rysunki, gdzie szukamy tuziny zagubionych postaci. Swoją drogą podziwiam twórców –  tutaj musieli jeszcze zrobić animacje elementów!

Mój werdykt na temat tej gry jest taki, że każdy fan Wally’ego powinien w nią zagrać. Jest to ciekawe podniesienie poprzeczki, gdzie malutkie postacie różnią się drobnymi szczegółami w dwukolorowym świecie. Swoją drogą kolory można wybrać inne – wedle uznania.

Miło spędziłem czas, bawiłem się przednio do tego stopnia, że cały czas widzę tuziny ludków przed oczyma. Ale warto było, warto! Znalazłem wszystkie!

Mefisto

#254. Hidden Folks Read More »

#250. Questr

675990_20191215095500_1.png

Questr to bardzo unikatowy tytuł, który światło dzienne ujrzał 27 października 2017, a stworzony został przez studio Mutant Entertainment Studios. Przyznam szczerze, że bardzo ciężko będzie mi opisać tą grę z tej racji, że ona jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Wyobraźcie sobie studio gier z ekscentrycznym pomysłem o nazwie “a gdyby tak połączyć mechanikę Tindera z mechaniką gry RPG; ciekawe, co wyjdzie”. Odpowiedzią na to pytanie jest Questr.

675990_20190427233057_1

Gra jest zarazem banalnie prosta, ale też niesamowicie skomplikowana. Rozgrywka opiera się na wybraniu zadania/misji, dobraniu członków i odpowiednim interakcjom na pojawiające się dylematy. Brzmi prosto? No to teraz ta trudna część.

675990_20190427233633_1

Nasi potencjalni towarzysze broni mają różne aspekty charakteru np. są weganami, żarłokami, bardami, a także mają swoje upodobania czyli np. nie lubią wegan, bardów (bardzi są najbardziej nielubiani, bo są po prostu do niczego w tej grze). Akceptacja postaci polega na przesuwaniu ich na prawo, a odrzucanie na przesunięcie w lewo. Aby stworzyć udaną drużynę, trzeba wybierać między “klasami” i preferencjami niczym znakomity strateg, a i tak kończy się kłótniami, bo “ten jest elfem”, a tamtem “bardem”. Spory w drużynie obniżają morale, a niskie morale oznaczają, że mamy mniejszą szansę na trafienie zwycięstwa w kole fortuny na koniec zadania.

Morale można podbudowywać poprzez wydarzenia, które pojawiają się na naszej drodze np. pokonanie ogrów, rozwiązanie dylematu ducha chcącego dostać cukierka na Halloween lub przekazanie syrenie, aby się odfrędzoliła od nas. Oczywiście zakładając, że wybierzesz dobrą opcją dialogą, a te wypadają różne zależnie od klasy postaci! I znowu wracamy do początku: postacie muszą być różnorodne, aby móc zareagować na różne konflikty, więc tworzenie drużyny to jest po prostu gra na loterii…

Nie wspomnę już, że nawet jak wybierzemy postać to ona może sobie tak po prostu nas odrzucić. To przekłada się na ogólny poziom drużyny (bo wszak każdy towarzysz ma swój poziom zaawansowania) i jeśli nie spełniamy wymagań z tym związanych to znowu zmniejsza się nasza szansa na kole fortuny.

Poza faktem, że za powyższe skazałbym twórcę na wieczne męczarnie, to gra jest całkiem przyjemna i zabawna. Nie jest to może rozbudowany tytuł z masą dobrej fabuły, ale raczej taka krótka odskocznia od codziennych trosk, czy za trudnych gier. Jeśli lubicie śmieszne łamigłówki to ten tytuł może się Wam spodobać. Mi przypadł do gustu! Ponadto jak na tak zaawansowane narzędzie do produkowania bólu głowy ma dosyć niską cenę, która często jest jeszcze niższa z racji promocji. 😉

Serdecznie polecam!

Mefisto

#250. Questr Read More »

#246. The Long Dark: Episode 3

305620_20191029205934_1

Po długim (i nieco niecierpliwym) oczekiwaniu doczekałem się momentu, kiedy to studio Hinterland wydało epizod trzeci tej nietypowej, ale niesamowicie zajmującej gry. Z nieukrywaną radością przysiadłem do tego tytułu i dałem się porwać kolejnym kawałkom opowieści, które powoli zbijają się w jedną całość.

Tym razem nie gramy Williamem tylko Astrid. Astrid to eks-żona bohatera poprzednich dwóch epizodów. Naszym zadaniem było polecieć z nią do odległego kawałka Kanady, ale dziwna zorza polarna doprowadziła do zaniku prądu i rozbicia naszego samolotu. Bohaterka tego rozdziału zmaga się z losem w momencie, kiedy William uganiał się za niedźwiedziem (albo niedźwiedź uganiał się za Williamem :P).

305620_20191029210455_1

Na samym początku tajemnicza postać ratuje Astrid z objęć lodowej śmierci. Nasza doktor uciekła z Milton przed zbiegłymi bandziorami i powoli zamarzałaby sobie na śmierć, gdyby nie Molly – kobieta, która ją uratowała. Pomimo iż Molly zalecała nam odpocząć, szybko jednak prosi nas o pomoc – otoczyły ją wilki w stodole i próbują dostać się do środka. Zgodnie z jej instrukcjami łapiemy za rewolwer i przez piwnicę udajemy się do wyjścia. Przy okazji odnajdujemy tam ciało mężczyzny – to taki delikatny wstęp do skomplikowanej osobowości naszej towarzyszki.

305620_20191029212959_1

Kiedy jednak docieramy do stodoły, Molly tam nie ma. Skubana znalazła łuk i od tego momentu stała się istnym Rambo w Pleasant Valley. Na miejscu rozmawiamy z Molly przez telefon działający na zasadzie kubeczków połączonych sznurkiem. W stodole znajdujemy też plakat domu wspólnoty (community hall), więc wyruszamy właśnie tam. Tam również odbieramy kolejny telefon i dowiadujemy się nowych rewelacji na temat ciała w piwnicy Molly.

305620_20191029213929_1

W domu wspólnoty mamy okazję porozmawiać z ojcem Thomasem, który informuje nas o kraksie samolotu pasażerskiego. Na ziemi pod kocami leżą ocaleńcy. Astrid bada każdego z nich i wybiera się w miejsce, gdzie znajdował się wrak, aby zebrać dokumenty zmarłych osób, a także poszukać leków dla cukrzyka.

305620_20191029214345_1

Tam odnajdujemy kobietę przygniecioną kawałkiem metalu, więc udzielamy jej pierwszej pomocy i niesiemy do domu wspólnoty. Nasza pani doktor poczuwa się do ocalenia tej nieszczęśnicy i targa ją przez całą drogę. Oczywiście czasem trzeba naszą pacjentkę odstawić na ziemię, więc Astrid rzuca nią jak workiem ziemniaków. Tak to jest jak się oszczędza na ubezpieczeniu zdrowotnym! 😛

305620_20191029223159_1

Przy okazji atakują nas watahy wilków. Aby je przegonić wystarczy rzucić czymś stosunkowo blisko nich. Jako że miałem rewolwer to strzelałem im pod łapy i patrzyłem jak uciekają!

W domu wspólnoty dochodzimy do wniosku, że brakuje nam jeszcze 3 osób z listy. Ojciec Thomas również prosi nas, aby zgromadzić zapasy, bo zbliża się śnieżyca, a oni nie mają ani drewna, ani jedzenia, ani leków… W ramach szukania naszych zaginionych szukałem też rzeczy z listy naszego księdza. Nie było to trudne, chociaż polujące na mnie wilki czasem irytowały.

Ostatecznie udaje nam się uratować wszystkich i zebrać zapasy. Ojciec Thomas zdradza nam, że do Perseverance Mills, czyli celu naszej wyprawy, można się dostać przez opuszczoną kopalnię. Nim jednak się tam wybierzemy rozmawiamy z Molly, która nakłania nas do udania się do stacji radiowej. Odnajdujemy to miejsce i podczas zorzy uruchamiamy sprzęt. Udaje nam się jednak dowiedzieć, że William żyje, bo słyszymy jego rozmowę z kimś z miasteczka. Niestety nasz nadajnik nie działa i Will nas nie słyszy.

Dalej jest już prosta droga przez kopalnię (no prawie, bo i tam czkeają nas przygody). Co jednak czeka nas dalej? Jak długo zajmie twórcom wypuszczenie epizodu 4? Och, mam nadzieję, że nie długo!

Bardzo podobał mi się ten rozdział. Dowiedzieliśmy się co się stało z Astrid w momencie kiedy William szedł jej tropem pokonując przy okazji wszystkie możliwe przeciwności losu. Ba – nawet mogliśmy nią pograć! Poznaliśmy nową, tajemniczą postać Molly, która ujawniła się nam jako zajadła łowczyni. Otrzymaliśmy solidny kawałek fabuły pokazujący nam część naszej historii i jednocześnie kryjący przed nami los Williama, bo w końcu jego historia została tak nagle przerwana…

Twórcy przeszli samych siebie – oni tworzą growy majstersztyk! Nie mogę się wręcz doczekać premiery kolejnego epizodu! I trochę mi przykro, że będę musiał czekać…

Oczywiście bardzo mocno grę polecam, bo chociaż trzeba się naczekać to ten czas oczekiwania jest tego warty. 🙂

Mefisto

#246. The Long Dark: Episode 3 Read More »

#242. SWTOR: Onslaught

13099080061565272064_20191022232414_1

22 października powitałem z uśmiechem, bo oto wyszedł kolejny i długo przeze mnie wyczekiwany dodatek do gry Star Wars: The Old Republic. Onslaught przenosi nas z powrotem do realiów wojny między Imperium a Republiką. Jako, że aktywnie wspieram Impów to opiszę Wam jak fabuła potoczyła się od ich strony.

Wpierw mamy małą rozmowę z Mroczną Radą (Dark Council), gdzie zostajemy wdrożeni w plan działania. Republika posiada zaawansowaną fabrykę statków kosmicznych, która może przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Naszym zadaniem jest oczywiście nie dopuścić do tego. Musimy zatem pozbyć się podstępem dwóch flot statków i zaatakować samą fabrykę znajdującą się na Corelli.

Wyruszamy więc na Onderon, gdzie spotykamy Darth Savik – kobietę, która stworzyła plan idealny. Przygłupi król tejże planety o imieniu Petryph staje się naszą marionetką. W sieci intryg doprowadzamy do małej rewolucji, gdzie ostatecznie włamujemy się do centrum sterowania działami skąd ostrzeliwujemy statki Republiki. Oczywiście skorzystałem z zamieszania i zabiłem durnego władcę – dla jego własnego dobra i dla dobra obywateli Onderon… Także nie mówcie, że jestem złym Sithem!

Dalej zostajemy skierowani na “stację paliw” Mek-sha, gdzie naszym zadaniem jest doprowadzić do transakcji między stacją a Republiką i wykorzystanie procedury zabezpieczenia stacji, aby wysadzić flotę w powietrze. Misja nie jest nazbyt trudna, bo musimy przekonać tylko jedną osobę z dwóch dostępnych, a potem włamać się do kolejnego centrum zabezpieczeń. Jak na Sitha przystało wysadziłem wszystkich w cholerę i udawałem, że to nie ja!

Skoro przygotowania mamy za sobą, udajemy się na Corellię, gdzie dołączamy do rozdzierających planetę walk. Imperium rozprasza uwagę Republiki, aby część z nas mogła wedrzeć się do fabryki i zrównać ją z ziemią.

13099080061565272064_20191026001411_1

Przejście mapy trochę mi zajeło, ale wraz z major Anri dotarliśmy do naszego celu. W fabryce nastąpił mały zwrot akcji i udaliśmy się dalej z Darth Malgusem, aby zmierzyć się z zastępami Jedi. Koniec końców udało się nam dopiąć swego i nadepnąć na odcisk Republice.

13099080061565272064_20191026001541_1

Rozdział jest jak zawsze niezadowalająco krótki, ale na sam koniec twórcy dali nam posmakować kawałka opowieści, która dopiero ma się wydarzyć. Delikatnie i subtelnie wprowadzili nas do świata starych wrogów, gdzie nasz największy nemesis czai się w ciemności, już sięga do nas łapą, aby zniknąć pod napisami końcowymi i miesiącami oczekiwań na kontynuację. Jeszcze jestem dobity długością tego rozdziału, a już płaczę z niecierpliwości za następną częścią… Ciężkie jest życie gracza!

Bardzo mocno polecam fanom gry i uniwersum Star Wars. Ten rozdział jest wart zagrania. Bawiłem się przednio i powoli dorastam do grania również jako rycerz Jedi, aby przybliżyć sobie fabułę Republiki. 🙂

Mefisto

#242. SWTOR: Onslaught Read More »

#238. I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator

1121910_20191005233521_1

I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator to gra, która udowodniła mi, że jeszcze wiele dziwnych rzeczy przede mną. Jest to tytuł stworzony przez studio Psyop i wydany przez KFC we wrześniu 2019.

Gotowi?

Ta gra to symulator randki. Bardzo ubogi w opcje, bardzo dziwny, ale niesamowicie zajmujący ze względu na tematykę!

Pierwsze co musimy zrobić to nadać naszej postaci imię. Na tym kończy się proces tworzenia naszego bohatera. Twórcy stwierdzili, że całą resztę odwali nasza wyobraźnia, a oni jedynie postarali się, aby wszyscy zwracali się do nas bezpłciowo, abyśmy my mogli dopowiedzieć sobie resztę.

1121910_20191005233555_1

Skoro ten męczący krok mamy za sobą, zaczynamy powoli wdrażać się w fabułę. To nasz pierwszy dzień w prestiżowej szkole gotowania (gdzie nasz nauczyciel to pies rasy Corgi). Oczywiście od razu spotykamy naszą najlepszą przyjaciółkę Miriam i naszą największą nemesis Aeshleigh (ktoś zdrowo przywalił twarzą w klawiaturę, aby wymyślić tak złowieszczy sposób pisania imienia “Ashley”) wraz z jej przydupasem Van Vanem.

Po krótkiej wymianie zdań udajemy się do klasy, gdzie zjawia się ON. Pułkownik Sanders (Colonel Sanders). Naszej postaci od razu topnieje mózg (i pewnie wszystko inne) od tego blasku jaki bije od jedynej dostępnej opcji romansu. Pewnie już się domyślacie, że cała nasza historia skupia się wokół prób zaimponowania naszej sympatii oraz powstrzymaniu Aeshleigh przed podbiciem serca Sandersa.

W zależności od tego jak dobrze nam idzie z naszym podbojem, powoli zbliżamy się do Pułkownika Sandersa lub kończymy grę, bo dostaliśmy kosza. Jeśli jednak idzie nam dobrze to możemy nawet pójść do niego do domu! A to już jest po prostu przeżycie, które wypala się w umyśle na stałe. Twórcy sprawili, że zgnił mi mózg do reszty, pomimo iż powoli zaczął się regenerować po innych grach tego typu…

1121910_20191006002810_1

Naszym celem jest jednak ostateczny egzamin i następujący po nim bal, gdzie Pułkownik Sanders podsumuje naszą relację z nim na podstawie tego, jak bardzo schrzaniliśmy wszystko wcześniej.

Nie jest to długa gra. Aby ją przejść wystarczy maksymalnie godzina czasu. Jest to jednak dobrze zmarnowana godzina czasu, bo chociaż kończymy z mózgiem w sokowirówce, to jednak mamy ten uśmiech na twarzy i nawet bardzo poprawiony humor. Bo w końcu nie ma tu prawie w ogóle fabuły, a wszystko jest jakimś kosmicznym nonsensem, ale ostatecznie składa się to w jedną powaloną całość.

Gra jest dostępna na Steamie za darmo, więc zachęcam do zmarnowania godziny ze swojego życia. Mi się spodobało to może spodoba się i Wam? 😉

Mefisto

#238. I Love You, Colonel Sanders! A Finger Lickin’ Good Dating Simulator Read More »

#234. Ken Follett’s The Pillars of the Earth – Book 3

Księga Trzecia – Oko Cyklonu (Book Three – Eye of the Storm)

Księga trzecia zaczyna się od opowieści o Białym Statku (White Ship), na którym podróżował syn króla Henry’ego. Statek zatonął, a z nim wszyscy na jego pokładzie. Aliena ma szansę poznać tą historię podczas podróży do Francji – śladem Jacka. Kobieta, wraz ze swym małym synkiem, tuła się po całym kraju podążając za każdym wspomnieniem o ekscentrycznym budowniczym.

Nasza podróż ciągnie się przez wiele miast, spotykamy wielu ludzi, próbujemy porozumiewać się w języku, którego nie znamy. Aczkolwiek jesteśmy zdesperowani. Udaje się nam przetrwać chorobę, która zmogła i nas, i syna. W ten sposób docieramy do domu mistrza Raschida, gdzie spotykamy jego córkę Ayshę. Zdradza ona, że Jack miał ją poślubić, ale odmówił z powodu Alieny. Dziewczyna zdradza nam też, że udał się on do Paryża.

Odnajdujemy tam Jacka pracującego przy katedrze. Właściwie to on odnajduje nas, słysząc znajomy głos Alieny i śmiech dziecka. Jego dziecka. Cała trójka wraca z Francji jako rodzina. Po drodze jednak Jack wykorzystuje jeden z wynalazków stworzonych z Raschidem – Płaczącą Madonnę – i zbiera dotacje na odbudowę Kingsbridge.

Ich powrót trwa chwilę, ale docierają do nieukończonej katedry, udając, że przyjechali nie z Francji, ale z Afryki. Towarzyszący im kapłan nawołuje wiernych, aby doświadczyli cudu. Jedna z kobiet, która straciła męża podczas rzezi dokonanej przez Williama, po raz pierwszy odezwała się od jego śmierci. Wszyscy zgodnie uznali Madonnę za cud.

Od tamtej pory Jack wraz z niepełnosprawnym Tomem rozpoczęli pracę nad katedrą – tym razem jednak według projektu Jacka.

234270_20180827013905_1

Dowiadujemy się też nieco o przeszłości ojca Jacka, który został oskarżony o kradzież kielicha, a następnie przetopienie go i sprzedanie. Dowiadujemy się, że trzy osoby były w to zamieszane i jedna z nich wciąż żyje.

Tajemnicza przeszłość ojca Jacka odbija się również i na katedrze. Na jednej ze ścian, po raz kolejny, powstają pęknięcia. Panujący sztorm tylko utrudnia diagnozę. Wraz z Tomem udajemy się do krypt sprawdzić, co się stało. Sprawnie odkrywamy, że część ściany kryje za sobą przejście do krypty, gdzie odnajdujemy skradziony kielich. Jest tam również łóżko i bicz należący – jak się okazuje – do zmarłego przeora Jamesa.

234270_20180827035544_1

Dalej opowieść przenosi nas do Alieny, która wraca z targu w Shiring. Docieramy do chatki, gdzie mieszkańcy udzielają nam schronienia. Dochodzi nas jednak krzyk dziewczyny i wychodzimy na zewnątrz. Odnajdujemy tam Elizabeth, której udzielamy pomocy, okrywamy kocem i dajemy zupy. Dziewczyna dzielnie znosi obelgi ze strony chłopów. Szybko dowiadujemy się, że jest ona żoną Williama Hamleigha – jej rodzice zaaranżowali to małżeństwo. Jeden ze sługusów hrabiego Shiring przybywa po nią, ale nim to się staje, Aliena wręcza jej sztylet do samoobrony.

Tym czasem do kuchni włamują się przestępcy, wyrzutki. Philip postanawia z nimi porozmawiać, ale zostaje zaatakowany. Jack sprawnie zdejmuje go przy użyciu procy. Włamywaczem okazuje się były mnich i jakiś dzieciak.

Z racji faktu, że pierwsi banici przekroczyli mury Kingsbridge, nasi bohaterowie zbierają się na naradę i postanawiają (a właściwie Aliena postanawia), że będą negocjować z matką Williama Hamleigh – Regan. Wszystko dzięki traktaktowi, który podpisał król, a który ma zapewnić powrót ziemi do ich prawowitych właścicieli. Oznacza to, że Aliena i Richard odzyskają tytuł!

234270_20180827044258_1

Aliena szybko udaje się do zamku hrabiego i dzięki pomocy Waltera oraz Elizabeth wkrada się do pokoju zajmowanego przez Regan. Ich dyskusja trwa chwilę do czasu, aż przybywa William. Dobywa on miecza, ale nie daje rady zbliżyć się do Alieny. Jego własna żona odbiera mu życie. William ginie wpatrzony w ogień, w którym dostrzega oblicze diabła…

Niedługo potem znów musimy zmierzyć się z naszym głównym wrogiem: biskupem Waleranem pociągającym od dawna za sznurki. Philip zostaje oskarżony o herezję i stoi przed sędziami: biskupem Henrym, biskupem Waleranem i hrabiną Alieną. Waleran żongluje faktami wyciągniętymi z naszych decyzji podjętych w trakcie gry, a my dajemy kontrargumenty dla obrony.

Philipowi zarzucono nawet bycie ojcem Jonathana, ale koniec końców Tom przyznaje się, że to on spłodził blondyna. Jack i Ellen potwierdzają, że Francis zabrał chłopca z lasu i oddał zakonnikom w Kingsbridge.

Zostaje wyciągnięta na wierzch kolejna sprawa: sprawa ojca Jacka. Biskup Henry daje nam czas do zachodu słońca na znalezienie świadka. Po zebraniu faktów dowiadujemy się, że Remigius był w to zamieszany. Jonathan wyrusza jego śladem i ratuje go z objęć śmierci, na którą skazał go Waleran. Zeznaje on przeciwko biskupowi, a wraz z nim prawdę ujawnia Regan.

Ojciec Jacka był jedynym, który przeżył zatonięcie Białego Statku. Waleran wysnuł teorię, że na statku ludzie króla Stephana zabili syna króla Henry’ego, aby zapewnić mu tron, co jednak mija się z prawdą. Zdaje się to być jego interpretacją, a plan zabicia ojca Jacka jest tylko po to, aby przypodobać się królowi.

Waleran zmusza Jamesa do wrobienia nieszczęśnika w kradzież kielicha. Przeor James wykonuje polecenie, ale poczucie winy doprowadza go do szaleństwa. Remigius dostaje zadanie pozbycia się go, ale nie jest w stanie go zabić, więc ukrywa go w krypcie. Podczas pożaru James spotyka małego Jacka na dachu i wyznaje mu, że popełnił grzech. Były przeor ginie w płomieniach, a Remigius zabiera jego szczątki i chowa nim ktokolwiek jest w stanie go zauważyć.

Waleran zostaje uznanym winnym. Biskup Henry wraca jednak do procesu przeora Philipa i nakazuje spalenie go na stosie mówiąc, że jeśli jest niewinny to Bóg go ocali.

234270_20180827084416_1

Philip jednak nie ginie: wszystko jest mistyfikacją, aby gawiedź wierzyła w cuda kościoła i jego słuszność. Dowiadujemy się tego w epilogu, gdzie przeor przybliża nam też losy innych postaci. Wszak historia kończy się po czterdziestu latach po tym, jak się zaczęła.

234270_20180827084942_1

Nasza opowieść kończy się wewnątrz katedry, gdzie, choć większość prac jest ukończonych, wciąż widać, że niektóre elementy są dopracowywane. Zgodnie ze słowami Jacka, budowa nie skończy się tak prędko…

Przyznam szczerze, że chociaż początkowo trochę męczyła mnie mechanika gry, ale im bardziej wdrażałem się w fabułę, tym bardziej chciałem grać i poznawać ich historię. W pewnym momencie tak wczułem się w opowieść, że przeżywałem bardzo mocno wszystkie wzruszenia, złości i niesprawiedliwości. I jak z reguły szczęśliwe zakończenia wydają mi się nierealne, tak tutaj było wyjatkowo zasłużone!

Wartym wspomnienia jest podkład muzyczny, który trzyma nas w mrocznym klimacie, ale jednocześnie przypomina śpiew kościelnego chóru. Tak prozaicznie prosta rzecz dała mi poczucie przeniesienią się w czasie do XII wieku…

Gra jest prosta, przyjemna, ale wraz z cudowną grafiką i emocjonującą historią sprawiły, że spędziłem długie godziny na walce ze wszystkim, aby tylko dotrzeć do końca. Ile razy zastanawiałem się, co stałoby się, gdybym podjął inną decyzję. Co by było, gdybym nie wysłał Philipa do biskupa? Jak wtedy potoczyłaby się historia? Cóż, na pewno kiedyś to sprawdzę. Może nawet razem z wami. 🙂

Mefisto

#234. Ken Follett’s The Pillars of the Earth – Book 3 Read More »

#229. Cook, serve, delicious! 2!!

20180603002542_1

Ta gra była w jednej z miesięcznych subskrypcji Humble Bundle, więc, bez sprawdzania, co to za pomiot chaosu, stwierdziłem, że sobie pogram. Jeszcze mnie palce bolą!

Cook, serve, delicious! 2!! to nic innego jak symulator restauracji stworzony i wydany przez Vertigo Games we wrześniu 2017. Chociaż tego typu symulator wydaje się czymś prostym to, zapewniam Was szczerze, nie jest taki ani trochę.

Początki, jak zawsze, są myląco łatwe. Przychodzi klient, zamawia potrawę, a my musimy ją przygotować. Każda z potraw wymaga innych składników, a każdy składnik przypisany jest pod inną literką na klawiaturze. Jak jeszcze podczas normalnych godzin pracy udaje się sprawnie przygotowywać posiłki, tak podczas “rush hour” (rozumianej jako przerwa obiadowa, opcjonalnie armagedon) można sobie palce połamać.

20180603002616_1

Jakby tego było mało musimy jeszcze wyrzucać śmieci, wstawiać naycznia do zmywarki, nastawiać pułapki na myszy i owady, bronić się przed złodziejami. Obstawiam, że gdzieś na wyższych piętrach, do których nie dotarłem, trzeba by było odpierać ataki obcych.

Niektóre zamówienia (np. hot dogi) możemy przygotować wcześniej (tj. usmażyć parówki) lub ugotować zupę, którą z radością oddajemy klientom mającym litość dla nas i proszących tylko o tą nieszczęsną zupę.

20180603002644_1

Aby kończyć zmianę trzeba mniej niż 8 niezadowolonych klientów, więc gra od razu podnosi nam poprzeczkę. Nie dość, że łamiemy sobie palce nawalając w klawiaturę to jeszcze musimy celować w konkretne przyciski, aby jednak wyszło z tego danie, o które prosi klient, a nie próba przyzwania demona…

Gra ma wiele restauracji, w których możemy obsługiwać, a każda restauracja to kilka do kilkunastu zmian. Każda coraz bardziej trudna, wymagająca i męcząca. Podziwiam siebie, że aż tyle wytrzymałem! Równocześnie cieszę się, że gra nie ma takiej funkcji, która co jakiś czas pyta się, czy nie chciałbym zwiększyć poziomu trudności, bo inaczej przytknąłbym twarz do monitora i z obłąkanym spojrzeniem wycedziłbym przez zęby, że mi już jest trudno!

Może i powyższy opis brzmi, jakbym był zniechęcony tym tytułem, ale tak nie jest. Powyższe rzeczy są dużymi zaletami gry, która oddaje poczucie zabiegania w obsłudze klienta, skakanie wokół niego, aby opuścił nas zadowolony, a w duchu błaganie Zeusa, aby użyczył pioruna i ustrzelił w tyłek tych najbardziej wydziwiających.

Bardzo mocno polecam każdemu, kto chciałby wypróbować swoje możliwości w obsłudze restauracji (lub posiada masochistyczne skłonności). Gra pozytywnie mnie zaskoczyła i wymęczyła!

Mefisto

#229. Cook, serve, delicious! 2!! Read More »

Scroll to Top