gra

#191. SWTOR: Jedi Under Siege

Czekałem i czekałem, aż 11 grudnia 2018 wyszedł przyjemny, ale boleśnie krótki rozdział wprowadzający nas w kolejne objęcia wojny między Sith i Jedi.

Po raz kolejny mamy okazję wybrać, którą ze stron chcemy wspierać. Tym razem padło na Imperium. Wszakże wciąż gniewam się na Therona za jego brawurową akcję. Nasz kontakt – jakiś bezimmienny droid – wdraża nas w szczegóły misji, a dokładniej dbanie o morale żołnierzy i zapewnianie przewagi nad wrogiem. Morale akurat nie są problemem, bo nasza postać stała się dosłownie celebrytą. Swoją drogą ciekawy rozwój wydarzeń – byłem już imperatorem Ethernal Empire, zdradziłem Sithów i zabiłem ich imperatorkę (licząc z poprzednim to w sumie uśmierciłem już dwóch imperatorów), rozwaliłem ich nadzieje nad przejęciem władzy nad superbronią, a teraz wpadam jak gdyby nigdy nic i robię za gwiazdę wieczoru…

Nasze zadania są proste: odszukaj zwiadowcę, popsuj coś, zabij kogoś. Wszystko dzieje się na planecie Ossus, gdzie Jedi badają ruiny swoich przodków. We wszystkim towarzyszy nam major Anri – jedna z przedstawicieli obcych ras (w uniwersum SWTOR) z rangą majora. W międzyczasie spotykamy Darth Malorę, która poza marudzeniem na naszą osobę niewiele robi. Po kilku prostych zadaniach spotykamy Darth Malgusa (którego kojarzę z wcześniejszych operacji nieopisanych na blogu), a ten zrzuca swoją byłą uczennicę Malorę w dół wraku statku kosmicznego, w którym znajduje się baza.

Workspace 1_2018_12_11_11

Malgus kieruje nas w konkretne miejsca, aby złamać ducha Jedi – zabić jednego z ich mistrzów, a mianowicie archiwistę Gnost-Durala. Po tym nasza przygoda się kończy. Chociaż wygraliśmy walkę to twórcy dali nam odczuć, że to dopiero preludium prawdziwej wojny.

Chociaż jestem niezadowolony, że wszystko zaczęło i skończyło się tak nagle, to jednak czuję w środku wielką radość. Człowiek czeka z wytęsknieniem na garść dobrej fabuły, a ostatecznie kończy zadowolony i nienasycony jednocześnie. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby rozdziały były trochę dłuższe. Albo chociaż pojawiały się częściej. A teraz pozostaje mi tylko czekać, aż wojna rozkręci się na nowo… I to już we wrześniu. 😉

Mefisto

#191. SWTOR: Jedi Under Siege Read More »

#188. Assassin’s Creed Odyssey

Screenshot at 2018-10-27 22-05-46

Assassin’s Creed Odyssey to najnowszy tytuł z serii gier Assassin’s Creed, który wydało bardzo dobrze znane mi studio Ubisoft Montreal oraz Ubisoft Quebec i Ubisoft Singapore. Premierę miał w październiku 2018, a ja otrzymałem go w ramach prezentu urodzinowego. Bardzo udanego, ale o tym za chwilę!

Bohaterem naszej przygody może być zarówno Alexios, jak i Kassandra. Bardzo miły gest ze strony Ubisoftu w stronę tych, którzy lubią mieć wybór w kwestii swojej postaci.

Wybrałem Alexiosa – wnuka Leonidasa dzierżącego jego złamaną włócznię – i ruszyłem w stronę Hellady!

Przenosimy się na wyspę Kefalonia (Kephallonia), gdzie powoli i stopniowo poznajemy wesołe życie naszego głównego  bohatera – najemnika. Nasze pierwsze zadania są skupione wokół potrzeb Markosa – mężczyzny, który niegdyś przygarnął nas pod swe skrzydła i Phoibe – dziewczynki podziwiającej nas za to, że mamy własnego orła o imieniu Ikaros!

Pomiędzy zadaniami możemy zobaczyć krótkie przebłyski wspomnień naszego bohatera – górę Tajgetos (Taygetos), gdzie tak właściwie zaczęła się nasza przygoda, wspomnienia o naszej rodzinie: matka Myrrine, ojciec Nikolaos i siostra Kassandra. Wszystko zniszczone przez jedną fałszywą przepowiednię, przez którą Alexios i jego malutka siostra zostali zrzuceni z góry Tajgetos. Aczkolwiek, jak się łatwo można domyślić, nasz bohater przeżył upadek.

Wróćmy jednak do Kefalonii. Spotykamy tam tajemniczego mężczyznę imieniem Elpenor, który postanawia przetestować nasze umiejętności. Po spełnieniu naszej prośby wysyła nas z misją zabicia Wilka Sparty (Wolf of Sparta). Do tego celu potrzebujemy statku, a ten udaje się zdobyć od człowieka imieniem Barnabas. Ratując naszego kapitana rozwiązujemy też problem z długami Markosa, więc upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu!

Wyruszamy do Megaris, aby zmierzyć się z bohaterem Sparty. Wilkiem okazuje się nasz ojciec. Przy okazji poznajemy Stentora – naszego przybranego brata – którego miałem ochotę wielokrotnie kopnąć w strategiczną część ciała za bycie tak “miłym”, że mi miłometr wywalało. Alexios ma do Nikolaosa żal, ale gra daje nam wybór: zabić go lub oszczędzić. Licząc na zjednoczenie rodziny w przyszłości, pozwoliłem Nikolaosowi żyć.

Po tym zadaniu spotykamy się z Elpenorem, a ten daje nam kolejne zadanie: odnaleźć i zabić własną matkę. Alexios oczywiście odmawia i musimy stoczyć walkę z ochroniarzami Elpenora.

Następnie udajemy się do wyroczni, gdzie poznajemy Herodota (Herodotus), a ten rozpoznaje włócznię na naszych plecach. Spotkanie z nim jest momentem, kiedy po raz pierwszy dowiadujemy się o Kulcie Kosmosu (Cult of Cosmos). Jest to organizacja, która kontroluje politykę w Grecji, chciała wymusić na Leonidasie poddanie się Xerxesowi i podsyca trwającą wojnę między Spartą a Atenami. Udaje się nam nawet wkraść na ich spotkanie (po wytropieniu i zabiciu Elpenora) i dowiedzieć, że nasza siostra, Kassandra, wciąż żyje, jednak pozostaje w szponach Kultu.

Nasze dalsze zadania polegają na tropieniu członków Kultu i zabijanie ich, aby dotrzeć do Ducha – głowy całej organizacji. Kolejną misją jest odszukanie matki, bowiem załamana kobieta, po wydarzeniach na górze Tajgetos, opuściła Spartę przywaliwszy wcześniej Królowi Sparty w nos na pożegnanie.

Kiedy udaje się nam ją odnaleźć, daje nam ona wskazówkę, gdzie można znaleźć naszego prawdziwego ojca (bowiem Nikolaos wspomniał, że ani Alexios, ani Kassandra nie są jego).

Wyruszyłem na wyspę Thera i spotkałem tam Pitagorasa mającego ponad 150 lat, bowiem wszedł on w posiadanie potężnego artefaktu, który podarował mu długowieczność. Nasz ojciec daje nam kolejne zadanie: odnaleźć cztery artefakty (należące do bardzo zaawansowanej cywilizacji o nazwie Isu), aby zapieczętować wrota do Atlantydy. Te artefakty są ukryte dosłownie w mitycznych stworzeniach: Sfinks, Minotaur, Meduza oraz Cyklop. Właściwie nie skłamię wam, jeśli powiem, że te artefakty imitują te stwory.

Dzielnie poruszałem się po świecie szukając artefaktów, rodziny, Kultystów… Od nas zależało już teraz, które z tych zadań wykonamy jako pierwsze. Gra nie kończy się po żadnym z nich i możemy swobodnie eksplorować świat, rozwiązując problemy i walcząc z mitycznymi stworzeniami tudzież całkiem niemitycznymi ludźmi.

Poruszanie ułatwiał mi mój statek, który poza funkcją transportową pozwalał mi jeszcze rozwalać wrogie statki. Już rozumiem, czemu starożytni lubili bitwy wodne – są one tak niesamowicie przyjemne! Jazda konno przydawała się za to na lądzie, chociaż czasem ciężko było mi zapanować nad rumakiem i spadliśmy z jakiejś wysokiej skały. I to “czasem” bywało często… Najbezpieczniejszą opcją było odkrywanie miejsc, do których można było szybko się przenieść za pomocą mapy. Chociaż i ta opcja bywała niebezpieczna w moich rękach!

No i jest jeszce nasz Ikaros służący do badania okolicy z bezpiecznej odległości. Ilekroć musieliśmy odnaleźć jakiś cenny przedmiot, jego niesamowity wzrok wypatrywał dla nas przedmiotów i prowadził nas wprost do nich.

Udało mi się jednak dotrzeć do końca przygody i powiem wam, że było warto. Podobała mi się implementacja elementów RPG do gry polegającej na bieganiu po dachach i walce z masą przeciwników na raz (ujmując to bardzo skrótowo rzecz jasna). Tutaj jednak mogłem swobodnie wybierać swój ekwipunek i ulepszać go, miałem dostępny wielki świat, po którym poruszałem się swobodnie, mogłem nawet zrobić z mojego konia jednorożca i czuć się jak książe z bajki! Ubisoft postarało się i dodało masę misji pobocznych, możliwość romansowania zarówno z kobietami, jak i mężczyznami (bo w końcu to Starożytna Grecja), wyzwania pojawiające się raz po raz i czasowe wydarzenia, gdzie mogliśmy walczyć z wyjątkowymi postaciami lub potworami w zamian za cenne przedmioty. No i moje ulubione zbieractwo. Ręka do góry, kto przynosi do domu każdą szyszkę z lasu!

(I ta mina konia “tylko zachowuj się normalnie”)

Na spore uznanie zasługuje też możliwość robienia zdjęć w grze, którą bawiłem się ochoczo, edytowałem je, a te automatycznie dodawały się na mapę, aby inni gracze mogli je podejrzeć i polubić.

Aczkolwiek w moim miemaniu najprzyjemniejszy moment gry był wtedy, kiedy Stentor znalazł się na naszym statku i mogliśmy go z niego spychać, a on potulnie wracał na pokład i za chwilę znowu wpadał do wody. Jak ja kocham momenty, kiedy mogę dręczyć wkurzającą postać poboczną!

Jestem jak najbardziej za tą grą. Można nie lubić tej serii, ale ten konkretny tytuł przyniósł ze sobą powiew świeżości, sporo dobrej zabawy oraz dozę typowego dla Assassin’s Creed zirytowania, kiedy to nasza postać skakała tam, gdzie nie trzeba (bo to zawsze jest wina postaci, a nie nasza ;)). Ponadto grafika jest niesamowicie urzekająca i po prostu piękna. Momentami jest nawet na tyle realistyczna, że ciężko powiedzieć, czy to wciąż gra.

Screenshot at 2018-11-11 22-15-59

Osobiście mam obsesję na punkcie Starożytnej Grecji, więc taki tytuł w tak dobrej oprawie miał u mnie dużego plusa nim jeszcze w niego zagrałem. I nie zawiodłem się – oprawa historyczna była nienajgorsza, co w sumie mnie zaskoczyło, bo chociaż gra naciągała historyczne fakty, to była dosyć dokładna i bogata w ciekawostki. Chociaż tutaj w tle mieliśmy jeszcze drugą fabułę osadzoną w dzisiejszych czasach, ale ten wątek zostawiam wam do zbadania. 😉

Tytuł zdecydowanie polecam każdemu – zwłaszcza, że można dostosować poziom trudność względem siebie. Zajmująca gra, ale daje w zamian kawał dobrej fabuły, dzięki której czuję się wystarczająco zachęcony, aby zagrać w dodatek. 😉

Mefisto

#188. Assassin’s Creed Odyssey Read More »

#184. Monster Prom: Second Term

743450_20190301210117_1

Twórcy Monster Prom nie odpoczywają. Dokładnie w Walentynki miała premiera dodatku o nazwie Second Term, co można przetłumaczyć na drugi semestr. Mam nadzieję, że jesteście gotowi!

Zacznijmy od przedstawienia wam dwóch nowych postaci: Zoe i Calculestera. Chociaż znamy ich z podstawowej wersji gry, gdzie pojawiali się w specjalnych zakończeniach, to teraz mamy możliwość poznania ich lepiej.

Zoe (wcześniej Z’Gord) to taka urocza kluska z mackami i obsesują na punkcie pisania fanficów/opowiadań. Nawet wspomina o Archive of Our Own (skupisko wszelkiej maści opowiadań)! Oczywiście dziewczyna nie ma lekko – ma na głowie swoich popleczników non stop składających jej w ofierze martwe kozy (jeśli schrzanimy pewną kwestię dialogową, kultyści zasypią ją własnymi trzustkami i umrą :D) oraz Leonarda, który jest kappą i męczy ją chyba o wszystko – o bycie pozerką, o pisanie lepszych opowiadań, o isnietnie, o zmianę imienia (tak, Zoe nie była kiedyś dziewczyną tylko wielką kluchą z mackami, co to rozwalała światy, zwaną też Mrocznym Lordem). I tak można by ciągnąć listę. Na jej szczęście jesteśmy my i możemy spokojnie spuszczać Leonardowi słowny łomot. :>

Calculester (Hewlett-Packard) jest za to miłym, trochę zbzikowanym komputerem (ożywionym przez nas!) z obsesją na punkcie bycia żywym. Opiekuje się roślinami i tworzy wirtualne rzeczywistości, aby zrozumieć sens istnienia. Jest to chyba jedna z milszych postaci, bo nie rozumie zasad na jakich opiera się ten świat. Swoje emocje wyświetla na ekranie monitora i są one… dosłowne. Bardzo dosłowne.

Poza nimi są jeszcze poboczne postacie, czyli Dahlia – demonica myśląca o tym, aby skopać tyłek Damienowi i jego ojcom, a następnie wygryźć ich z roli przywódców ósmego kręgu piekieł. Jeśli do tej dwójki dodamy Zoe to będzie się ona upierała, że są oni idealną parą do jej opowiadania, bo “kto się lubi, ten się czubi”, a ci dwoje będą się przed tym bronili, jakby coś rzeczywiście było na rzeczy.

743450_20190301222552_1

Mamy też Violet i Tate. Właście to Tate ma Violet, bo Violet jest grzybem. Swoją drogą, co skłoniło twórców do wymyślenia postaci Yeti z grzybicą, gdzie ta grzybica zasiedla mu układ nerwowy i zmusza go do związku? I to piękne zdanie wypowiedziane przez Violet, że “Tate poznał już jej rodzinę, bo zasiedla mu około 40% ciała”!

Są też takie postacie jak wampir Dimitri – wielki złodupiec, wróg naszej trójki wiedźm, bo “puste łóżko rano bolało tak bardzo”, Zabójczyni pojawiająca się okazjonalnie, aby pozabijać parę potworów i przejść kryzys emocjonalny przy pomocy wróżki-psychologa, czy policjant udający 40-letniego studenta-Polaka.

Jednakże wisieńką na torsie jest możliwość spotkania się z samym Narratorem. Ta postać po prostu przeszła moje wszelkie oczekiwania. Ale żeby móc się z nim zobaczyć, trzeba zobaczyć odpowiednią ilość wydarzeń w grze! Chyba ze 100 razy przeszedłem grę, aby dorobić się stanów depresyjnych i ostatecznie ujrzeć to:

743450_20190327212348_1

A potem to:

743450_20190327214336_1

A na koniec to:

743450_20190327215531_1

Musiało mi nieźle dymić z uszu, bo za plecami słyszałem “Sancte Michael Archangele,
defende nos in praelio…”, ale to jest po prostu 100% normy Monster Prom. Nie spodziewałem się tego, nie dziwi mnie to, ale jakoś nie mogę pozbierać szczęki z podłogi. Z radości i ze zdziwienia. Już nie mówiąc o tym, jak zabawnie było grać w grę BEZ NARRATORA! Bo on w końcu jarał się nami, jak dom podlany benzyną, a ja nie byłem w stanie odmówić, bo z doświadczenia wiem, że lepiej nie odmawiać ludziom w samej bieliźnie…

Ale jest jeszcze jedno takie zakończenie, które uradowało moją duszę. To był ten moment, kiedy nasi potworzaści odkryli, że są w grze! Wtedy też dotarliśmy do granicy gry, która wygląda tak:

743450_20190322115023_1

Widzicie to? Bezczelna reklama kolejnej części! Oni po prostu nie potrafią przestać! 🙂 I chwała im za to, bo robią to bardzo dobrze!

Tej gry nie da się nie polecić. Nie jest ona najwyższych lotów, jej humor jest perfidny, aż do bólu, ale to jest arcydzieło szydzenia z naszej rzeczywistości. To jest po prostu Monster Prom!

Moja ocena tej gry oczywiście jest taka:

743450_20190303200805_1

No to wracam do czekania na kolejną część. 😀

Mefisto

#184. Monster Prom: Second Term Read More »

#181. Orwell: Keeping an Eye On You

491950_20181129090708_1

Orwell: Keeping an Eye On You to bardzo intrygujący tytuł wydany 27 października 2016 przez Osmotic Studios i Fellow Traveller. Jak w wielu tytułach dzielnie walczyłem z systemem, tak tym razem zasiadam za monitorem potężnego urządzenia i będę walczył z buntownikami.

Nasza przygoda zaczyna się od ataku bombowego na Placu Wolności (Freedom Plaza). Nasz doradca Symes pomaga nam zapoznać się z systemem o nazwie Orwell, który służy do wyciąga informacji z odmętów sieci (i różnych kartotek) oraz do szpiegowania ludności Narodu (Nation).

491950_20181129092149_1

Mimo iż przechodzimy samouczek to jednak wciąż podążamy za fabułą prowadzącą nas do pierwszej podejrzanej. Zdobywamy informacje o niej, jej nazwę konta na uTell (jakiś rodzaj ichniejszego czatu) i szpiegujemy, aż znajdujemy potrzebne nam dane. Orwell podkreśla nam wszystko, co możemy dodać do systemu, ale nie każdy drobiazg powinniśmy dodać ze wzglęgu na jego brak istotności dla sprawy lub nieprawdziwość.

Mimo aresztowania podejrzanej, wydarza się kolejny wybuch, a my przeczesujemy artykuły i łączyły kawałki układanki w całość. Każdy element może zaważyć na losie naszej historii i skierować ją w zupełnie inną stronę.

Docieramy do grupy dyskusyjnej/bloga o nazwie Myśli (The Thoughts), która powsała na postawie cytatu “myśli są wolne” (“the thoughts are free”). Wytrzepujemy dane z każdego członka, ale najbardziej interesuje nas mózg grupy, czyli emerytowany profesor, a jego los jest przewrotny jak sam pomysł na taką grę!

Niektóre informacje są sprzeczne, dzięki czemu mamy szansę wybrać jedną z nich – oznacza to, że fabuła może potyczyć się w innym kierunku, jeśli wybierzemy jakąś inną opcję. Testując ten element gry udało mi się raz zostać zdrajcą, a raz bohaterem Narodu.

Muszę przyznać, że tytuł ten mnie zadziwił, bo przy tak prostej rozgrywce, gdzie Orwell niemal prowadzi cię za rękę, można zrobić (a nawet napsuć) tyle rzeczy i osiągnąć wiele zakończeń. Ta pozycja nie jest długa – najpewniej dlatego, że ma wiele możliwości, przez co wielu graczy przejdzie ją przynajmniej kilka razy. Nawet ja pokusiłem się na przejście ją drugi raz!

Orwell: Keeping an Eye On You to całkiem ciekawy i zajmujący tytuł (bo co się człowiek naczyta, aby stwierdzić, czy ta informacja jest potrzebna, to jego), który pokazuje jak system szpiegowania obywateli może być zarówno pożyteczny (bo pomógł zapobiec kolejnym atakom) i straszny (bo przy szpiegowaniu dało się zniszczyć ludziom życia, jeśli wybrało się złą informację). Zdecydowanie polecam tą grę każdemu, kto lubi unikatowe tytuły.

Do tego tytułu jeszcze wrócę: czeka na mnie sezon drugi do przejścia. 😉

Mefisto

#181. Orwell: Keeping an Eye On You Read More »

#178. Monster Prom – Halloweenowo-Świąteczna aktualizacja

Jak bardzo ucieszyła mnie sama gra, tak jeszcze bardziej ucieszyły mnie dwie aktualizacje, które wyszły kolejno w okresie Halloween oraz Świąt. To znaczy, że twórcy wciąż pamiętają o tym cudzie absurdu, jaki wymknął im się ze studia. Jakby tego było mało to dowiedziałem się jeszcze, że wyszedł dodatek do gry. Normalnie poczułem się jak w dzień dziecka.

Wróćmy jednak do tematu dzisiejszego wpisu, czyli dwóm aktualizacjom. Pierwsza Halloweenowa pozwala nam odkryć mroczną, pranksterską stronę Polly i Scotta, którzy w swym największym, najdoskonalszym żarcie doprowadzają do końca świata. Wszystko oczywiście z naszą pomocą. Rozgrywka kończy się inną niż do tej pory piosenką – tym razem wykonaną przez samych Scotta i Polly (a dokładniej przez aktorów podkładających im głosy).

Kolejna świąteczna aktualizacja niesie za sobą pudełko z prezentem od naszej kochanej sklepikarki Valerie. Pudełeczko to za każdym razem daje nam inny podarek, a cztery prezenty z nich mogą dać nam w sumie aż 5 zakończeń. I tak mamy do uratowania Mirandę przez zabójcami (lub zawalenie po całości), Damiena z obsesją na punkcie dziwnej figurki i tradycji związanej z nią oraz Scotta z dziecięcym rysunkiem, przeżywający kryzys w postaci braku rodziców. Jest jeszcze ostatnie, najtrudniejsze do uzyskania zakończenie, w którym zostajemy pomocnikiem Valerie.

Jeśli chodzi o Damiena to możemy w końcu zobaczyć jego ojców. Kubek wymiata!

743450_20181226084359_1

Przeszedłem wszystkie (chociaż z ostatnim męczyłem się kilka dni – prezenty wypadają losowo i trzeba trochę poczekać nim wypadnie to, co powinno) i jestem zadowolony. Twórców nie opuścił spaczony humor, mnie dalej bawi ta gra, więc jest tak, jak być powinno. Monster Prom w swojej pełnej krasie.

Polecam ten tytuł z całego serca!

Mefisto

#178. Monster Prom – Halloweenowo-Świąteczna aktualizacja Read More »

#174. Beholder 2

761620_20181207230140_1

Alawar Premium i Warm Lamp Games to dwa studia, które mogę spokojnie oskarżyć o popełnienie tak dobrej gry, jaką jest Beholder 2. Premiera miała miejsce w grudniu 2018, aczkolwiek ten tytuł podbił moje serce już wcześniej, kiedy to w swe ramiona wzięła mnie beta gry i opanowała całkowicie mój umysł!

Naszą postacią jest Evan Redgrove – syn ważnego i szanowanego ministra w totalitarnym państwie. Przybywamy do miasta Helmer, gdzie zostaliśmy zatrudnieni jako urzędnik w olbrzymim, biurokratycznym molochu o dziesiątkach pięter i setkach korytarzy. Nasze przybycie nie jest jednak przypadkowe – nasz ojciec zginął wypadając z okna najwyższego piętra, a jego śmierć jest początkiem zaskakującej przygody poprzez biura i awanse w stronę posady premiera kraju.

Pośród zdawałoby się zwykłych zadań (chociaż programowanie klonów nie jest zwykłą rzeczą) musimy rozwikłać zagadkę stojącą za śmiercią naszego ojca. Robimy to poprzez wspinanie się na coraz wyższe stanowiska eliminując przy okazji – pokojowo lub nie – innych kandydatów. Poza tym możemy dać się wciągnąć w serie mini zadań, które przybliżą nas do naszych współpracowników. Nasze wybory mogą pomóc im wykaraskać się z problemów, wpaść w nie jeszcze głębiej, a nawet doprowadzić do czyjejś śmierci.

Gra daje nam też szansę poczuć się jak trybik w wielkiej, totalitarnej maszynie. Mamy szansę przyjmować wnioski od petentów, analizować je, odrzucać, a na sam koniec Ministerstwo daje nam możliwość programowania klonów Carla – idealnego obywatela – aby spełniały swoje role w społeczeństwie.

Chociaż Beholder 2 wydaje się prosty, to jednak chwilę zajęło mi nim winda zabrała mnie na sam szczyt budynku. A kiedy się na nim znalazłem, dowiedziałem się o wszystkim: o Wielkim Wodzu, o swoim ojcu, o mrocznym projekcie, którego nieświadomie stałem się częścią. I na sam koniec – jak zawsze – musiałem dokonać wyboru, gdzie tylko jedna opcja przewidywała szczęście dla wszystkich.

Powrót do tego tytułu to było wręcz moje marzenie, które twórcy spełnili. Druga część ani trochę nie odstaje od pierwszej i jest świetną kontynuacją przygody po totalitarnym świecie. Kłaniam się jeszcze raz w stronę twórców za ich wspaniały talent do stworzenia arcydzieła umieszczonego pomiędzy grą a powieścią.

761620_20181215103510_1

Wszystkim serdecznie i z całego serca polecam ten tytuł, a fanom sugeruję zakupienie tej pozycji jako obowiązkowej!

Mefisto

#174. Beholder 2 Read More »

#168. Tooth and Tail

286000_20190120012600_1

Tooth and Tail to ciekawa gra strategiczna stworzona przez studio Pocketwatch Games. Swoją premierę miała we wrześniu 2017. W tej pozycji wcielamy się w przywódców każdej z czterech frakcji (w odpowiedniej kolejności) i walczymy przeciwko innym frakcjom.

Brzmi banalnie, czyż nie?

Tą grę najlepiej opisuje zdanie “zjedz lub zostań zjedzony”. Wszystko bowiem kręci się wokół zwierząt, a te, chcąc być cywilizowane, pragną jeść mięso. Jednakże zapas mięsa nie wystarcza do wykarmienia głodnych gęb, więc w trakcie łapanki zostaje zabrany syn przewodników Długich Płaszczy (Longcoats). Ten, wściekły po stracie dziecka, zaczyna rebelię mającą na celu wyłonić zwycięzców, którzy zjedzą przegranych…

Mechanika gry polega na stawianiu budowli, dzięki którym możemy rekrutować nasze jednostki bojowe (żaby kamikadze, wiewiórki z pistoletami, gołębie sanitariuszy, dziki z miotaczamy ognia itd.) bądź też rekrutować ich bezpośrednio w zamian za cenne mięso. Mięso za to pochodzi od świnek, które wpierw uprawiają pola (dla siebie), a potem są przerabiane na szyneczkę.

Każda z frakcji posiada swojego lidera, którym kierujemy. Dzięki niemu zbieramy naszych żołnierzy i wydajemy im rozkaz do ataku lub wycofania się. Musimy być ostrożni, bowiem nasz lider może zginąć i chwilkę zajmuje mu odrodzenie się, a w tym czasie nasza armia może być dziesiątkowana z racji braku organizacji.

Nie jest to długa gra, ani wymagająca, ale bardzo dobrze uzmysłowiła mi znaczenie słowa rzeź. Niektóre mapy/misje były tak męczące, że robiłem je po kilka godzin. Im dalej, tym ciężej! Przyznam bez bicia, że jedna mapa była tak trudna, aż użyłem kodów do gry, bo nie byłem w stanie jej przejść. Jako ciekawostkę dodam, że cokolwiek przyznasz sobie za pomocą kodów, przeciwnik dostanie to samo. Także dużo mi to nie ułatwiło…

Ta pozycja dosyć mi się podobała z racji swojego ciekawego pojdeścia do organizacji wszystkiego. Pierwszy raz grałem w grę strategiczną, w której miałem jedną postać do sterowania wszystkim. Jedocześnie nie mogłem tą postacią walczyć! Ta zaskakująca odmiana była czymś niezwykle ciekawym i odprężającym, chociaż swoje się nastresowałem, kiedy wróg zalewał mnie lawinami przeciwników, a mi brakowało miejsca na dziki z miotaczmi ognia…

Polecam grę osobom, które są cierpliwe i mają dużo czasu, aby spokojnie przejść każdą misję i przeżywać przygodę naszych bohaterów! Zakończenie gry zaskakuje na tyle, że jest warte dotrwania do końca!

Mefisto

#168. Tooth and Tail Read More »

#164. Gamingowe podsumowanie roku 2018

Kolejny rok za nami, a na moim koncie uzbierały się kolejne dziesiątki gier, których historie było dane mi poznać. Tym razem jednak każdą zaczętą przygodę dokończyłem i, tak jak w roku poprzednim, wybrałem trzy najlepsze. Przyznam, że miałem lekki dylemat, bo w końcu każda gra ma w sobie coś, co sprawiło, że chciałem w nią zagrać.

Oto wyróżnione tytuły:

MONSTER PROM


743450_20180629000027_1

Lub też pieszczotliwie nazywany przez Połówkę: Monster Porn. Gra, w której naszym głównym celem jest zaproszenie jednego z sześciu najfajniejszych potworów do pójścia z nami na studniówkę. I chociaż brzmi to banalnie, to banalne jednak nie jest.

Monster Prom to nie jest gra, to sztuka robienia z pozornie normalnej sytuacji absolutny absurd. I za to należy tą pozycję kochać. Za chore poczucie humoru autorów, za swoje własne poczucie humoru, które okazuje się nie mniej spaczone, za niemożliwe dialogi, podpalanie wszystkiego naokoło, nietypowe morderstwa i pokręcone serie zadań mające zbliżyć nas do naszych wybranków. Świat spłonąłby już dawno, gdyby tak wyglądało randkowanie!

Ta gra to zwycięstwo nad wszelką logiką. Dlatego dostaje 11/10.


CASTLEVANIA


20180421210808_1

Ta gra, a właściwie seria gier, bowiem nie byłbym w stanie wybrać tej najlepszej, pochłonęła mnie do tego stopnia, że kiedy przysiadłem to intrygującego mnie tytułu, to po pierwszej części byłem już zakochany. Fabuła, grafika, klimat… Tego po prostu nie da się nie lubić.

Za dobrą grą tęskni się tak samo, jak za dobrą książką, a Castlevania jest potwierdzeniem tego. Przygoda, którą przeżyłem z Gabrielem, Trevorem, czy Simonem to niezapomniane chwile w świecie wyjątkowej interpretacji powieści o Draculi, walka z własnym przeznaczeniem, akceptacja swojego losu, a na koniec wykorzystanie go przeciwko wszelkiemu złu.

Ilekroć włączałem grę, tylekroć stawałem się Gabrielem. Nie da się nie być Gabrielem – jest to dokładnie zrobiona postać, z którą człowiek bardzo szybko się utożsamia. Współczuje mu, rozumie go. To jest naprawdę niesamowite, że twórcy Castlevanii stworzą kogoś, kto mimo bycia kreowanym na tego złego, zyska sobie tyle sympatii!

Dlatego też ta gra zasługuje na ocenę 10/10.


BEHOLDER 2


881000_20180809072253_1

Na samym końcu znajduje się beta gry, która swoją premierę miała stosunkowo niedawno. Chociaż w tamtym momencie znałem tylko ułamek historii (w końcu to tylko beta), to jednak już wtedy wiedziałem, że to będzie absolutny hit.

Gra ma niesamowity, orwellowski klimat, gdzie Wielki Wódz prowadzi nas przez życie, a my jesteśmy posłuszni systemowi. Nasza postać, Evan Redgrove, staje się trybikiem w systemie, który powoli mieli problemy petentów, rozwiązuje problemy współpracowników, czy wyciąga na wszystkich wszelkie możliwe brudy. Tylko po to, aby wspiąć się na szczebel kariery i rozpocząć ten sam proces kilka pięter wyżej.

Chociaż właściwa recenzja ma się dopiero pojawić, to jednak sama beta wystarczyła, aby ta gra znalazła się na tej liście. To jest tytuł, który zapracował sobie na swoje 10/10.


A wam jak minął ten długi, gamingowy rok? Ile ciekawych gier zapadło wam w pamięć? A może są jakieś tytuły, które chcielibyście zasugerować mi na nadchodzący rok 2019? 😉 Piszcie – z chęcią poznam wasze propozycje!

Mefisto

#164. Gamingowe podsumowanie roku 2018 Read More »

#160. Thief (2014)

20180217013256_1

Thief z 2014 to ciekawa i absorbująca gra stworzona przez Eidos Montreal i wydana przez Square Enix. Chociaż pozostałych trzech części nie przeszedłem, to z nieukrywaną radością postanowiłem przysiąść do tej, rzekłoby się, najnowszej. Oto historia niesamowitego złodzieja Garretta.

Główny bohater to opanowany, poświęcony swej profesji włamywacz i złodziej. Z godną podziwu pasją wykonuje swój fach, podejmując się coraz to nowszych wyzwań. Chociaż mimika jego twarzy w połączeniu z bladością i upiornością – z niewiadomych przyczyn – potrafiła mnie rozśmieszyć, to Garrett jest dosyć intrygującą postacią. Cóż się dziwić, skoro jego wygląd twórcy opierali na wyglądzie Johnny’ego Deppa?

20180217002757_1

Nasza przygoda zaczyna się w czyimś domu. Nie wiadomo, czy to jakiś szlachcić, kupiec, czy bogatszy mieszkaniec, ale wiadomo, że jest kompletnie pijany. My, jak przystało na złodzieja, ochoczo uwalniamy upitego jegomościa od nadmiaru dóbr.

Nasze pierwsze kradzieże mają nam za zadanie uświadomić, jak przyjdzie nam kraść w tej grze. Choć brzmi to zabawnie, to jednak sposobów na okradanie jest wiele. Kradzież kieszonkowa, włamanie, sejfy ukryte za obrazami, otwieranie zamkniętych zamków w skrzyniach… Co tylko (złodziejska) dusza zamarzy.

20180217005312_1
Strzeliła focha, bo nie dałem jej zabijać jak leci…

Oczywiście nie może być różowo. Po drodze przypałętuje się do nas nasza znajoma, Erin, od której czuć wręcz kłopoty. Od niej dowiadujemy się o możliwości okradnięcia Barona, czyli obecnego władcy miasta nazywającego się oryginalnie The City. Oczywiście nasza koleżanka robi wszystko po swojemu: zabija strażnika, więc Garrett zabiera jej broń – Pazur (Claw) – o którą biją się dosłownie nad głową naszego Barona. Ten z kolei w tym czasie używa pradawnej magii zawartej w kawałkach Prastarego Kamienia (Primal Stone), aby “wprowadzić miasto w okres industrializacji”.

Niestety coś idzie nie tak i Erin dosłownie wpada do nich i lewituje nad skupiskiem magii. Garrett, używając skradzionego Pazura, ratuje się zahaczając o nogę generała (dokładniej: Thief Taker General).

20180217014711_1

Budzimy się w dziwnym wozie ciągniętym przez dwóch biedaków. Wóz zostaje zatrzymany przez strażników, dochodzi do potyczki, a my w międzyczasie uciekamy. Kontaktujemy się z Królową Biedaków (Queen of Beggars), która w enigmatyczny sposób opowiada nam o tym, że przespaliśmy cały rok.

20180217025503_1

Od tego momentu zaczynają się nasze kontrakty na kradzieże oraz nasza powolna droga do dowiedzenia się, co się wydarzyło z nami i z naszą przyjaciółką. Nie tylko mamy na głowie straż, rewolucję, pradawne moce, ale też i potrzebę okradnia. Chociaż muszę przyznać, że to było niekiedy pokazane w formie osiągania nieosiągalnego niż samego złodziejstwa.

20180217020123_1
“Jakiś wyrośnięty ten szczur…”

W mojej opinii gra jest świetnie wykonana pod względem możliwości skradania się i rozwiązywania problemów bezkonfliktowo, chociaż walka jest możliwa. Mi jednak do gustu przypadło ogłuszanie przeciwników i ciąganie ich za sobą. Dopiero pod koniec zauważyłem, że wciskałem zły przycisk i targałem ze sobą nieprzytomnego strażnika, najczęściej na oczach jego kolegi. Nic tylko brakowało krzyknąć: “pożyczam na sekundkę”.

Fizyka gry pozwoliła mi również spadać przeciwnikom na głowy, bo źle oceniłem odległość do skoku. Cóż, można by rzec, że sypałem im się na głowy!

Walka jest utrudniona, bo jesteśmy zwinnym złodziejem, który unika potyczek. Mimo tego możemy spokojnie walczyć przy użyciu Pazura, robiąc uniki, czy biegając jak nienormalni wokół przeciwnika, czekając na moment do ataku (moja ulubiona metoda walki w grach). Do użytku mamy też składany łuk, a do niego wiele rodzajów strzał: wodne, płonące, ostre, nieostre (do wciskania przycisków), z zaczepioną liną. Mi najbardziej do gustu przypadły płonące strzały w połączeniu z plamami oleju oraz wodne strzały do gaszenia pochodni (tudzież przywalania nimi w przypadkowych przechodniów).

Otoczenie pozwala nam jednak uniknąć konfliktów i zamiast walczyć można na przykład wspiąć się na dach i uciec przez wzrokiem agresywnych postaci. Odwracanie uwagi jest również wskazane, tak długo, jak długo nie ciskacie przedmiotem w przeciwnika. Do dziś zastanawiam się, jak mi się to (za niemal każdym razem) udawało.

Uroku całej gry dodaje grafika utrzymywana w steampunkowym klimacie. Chociaż gra wydaje się nieco wyblakła, to jest pięknie wykonana, a to tylko uzupełnia nasze odczucia.

20180217025708_1
Garrett kompletnie nie wiedział, w jaki sposób zaprosić Oriona na randkę… 😀
20180217014731_1
I ta bezbłędna mina Garretta “no już po prostu się zamknij i wypij tą cholerną herbatę” 😀

Jedynie dziwna mimika twarzy Garretta w pewnych momentach, zamiast trzymać w napięciu, rozbawiała do rozpuku.

Także nasi strażnicy mieli problem ze spaniem na krzesłach.

W mojej opinii gra jest warta przejścia. Chociaż co chwilę coś mi nie wychodziło, przez co zamiast skradać się, wbiegałem jak dziki na szkło i ściągałem na siebie kilku strażników, to jednak bawiłem się przednio. Fabuła nie jest może najwyższych lotów, bo zostawia wiele niedopowiedzeń, ale jednak da się z niej złożyć jedną całość. Dzięki temu tytułowi poczułem się zachęcony, aby zakupić pozostałe trzy części i oddać się następnym (a może raczej wcześniejszym) opowieściom i wyzwaniom, które za sobą niosą.

Mefisto

#160. Thief (2014) Read More »

#156. Hitman: Patient Zero

236870_20171226012537_1

Patient Zero z medycznej terminologii odnosi się do pierwszego udokumentowanego przypadku zachorowania w przypadku epidemii nowej, zaraźliwej choroby. Zdradza to zatem fabułę dodatkowego rozdziału przygód Agenta 47, który w tym wypadku ma za zadanie zmierzyć się z sektą będącą w posiadaniu niebezpiecznego wirusa.

Pierwsza misja wydaje się prosta: zabicie liderów sekty Liberation, którzy, pod przykrywką zwykłej organizacji, szykują śmiercionośny atak na Bangkok. Po wykonaniu zadania sprawa się jednak komplikuje, bowiem śmierć naszych celów uruchamia machinę zagłady i ciągnie nas do kilku innych lokacji, gdzie w najbardziej dogodny nam sposób eliminujemy wszystkich, którzy mają coś wspólnego z zarazą. Moim ulubionym zadaniem była elimimacja potejcnalnie zarażonych ludzi, których należało zastrzelić z karabinu snajperskiego tak, aby wpadli w krzaki.

Ostatnim punktem na naszej liście jest tytułowy pacjent zero, który po zarażeniu się wirusem stał się prawdziwą bombą biologiczną. O ile poprzednie zadania były łatwe, tak tutaj pojawia się nowy przeciwnik: wirus. Dodatkowym wymaganiem tego zadania jest zapobiegnięcie epidemii, a ta bardzo łatwo wyrywała się spod kontroli. Do tego stopnia, że misję przeszedłem wystarczającą ilość razy, aby ukończyć ją w około cztery minuty, bo na pamięć znałem już korytarze i cele misji.

Krótki, choć zadawalający, dodatek jest miłym akcetem przed zagraniem w kolejną część przygód tytułowego Hitmana. Polecam!

Mefisto

#156. Hitman: Patient Zero Read More »

Scroll to Top