gra

#376. Assassin’s Creed: Brotherhood

Assassin’s Creed: Brotherhood to kolejna z wielu części w tej serii gier. Została ona wydana w listopadzie 2010 przez Ubisoft i kontynuuje naszą przygodę jako współczesny bohater Desmond Miles oraz jako jego przodek Ezio Auditore.

Nasz nowożytni bohater uciekł zbirom z Abstergo i dotarł do willi Monteriggioni, gdzie swego czasu przebywał oraz planował swoje akcje jego przodek. Drużyna asasynów dotarła do podziemi posiadłości i stworzyła tam swoją bazę. Oczywiście prąd do zasilenia sprzętu “pożyczyli” od mieszkańców.

Desmond coraz mocniej wykazuje efekty uboczne przebywania w Animusie: widzi Ezio niczym ducha pośród chwil jego życia. Wraz ze wspomnieniami, nasz bohater przejmuje też zdolności asasyna, które pomagają mu w eksplorowaniu posiadłości.

Przejdźmy jednak do głównego wątku: wciąż przeszukujemy wspomnienia naszego przodka, aby odnaleźć Fragment Edenu. Oczywiście, aby dostać się do potrzebych nam wspomnień, musimy poznać spory kawałek życia Ezio, aż osiągniemy pełną sychronizację.

Desmond zostaje (znów) podłączony do Animusa i wracamy do historii naszego asasyna w momencie, w którym (mniej więcej) zostawiliśmy go w poprzedniej części gry. Do Ezio dołącza jego wuj Mario i oboje wracają do willi Monteriggioni, gdzie celebrowanie zwycięstwa nad Templariuszami okrywa się płaszczem zaniepokojenia, kiedy nasz protagonista zdradza, że pozostawił swojego nemesis przy życiu. Mści się to na nim niemal od razu, bowiem niedługo po naszym powrocie, willa zostaje zaatakowana przez Cesare – syna naszego wroga.

Atak na Monteriggioni to była rzeź: nasz wuj Mario ginie, wielu naszych współbratymców zostaje pojmanych. Ezio wraz ze swoją matką i siostrą oraz grupą ocalałych uciekają podziemnymi tunelami, a nasz asasyn kontynuuje swoją przygodę dalej… wprost do Rzymu!

Po drodze zostajemy ranni, ale czuwa nad nami nasz anioł stróż Machiavelli, który prezentuje nam nowy strój asasyna (bowiem – jak się łatwo można domyślić – nasza poprzednia zbroja dostała z działa nim nasz protagonista zdążył ją na siebie założyć). W Rzymie naszym celem staje się nie tylko pozbycie się naszego wroga i jego szalonej rodzinki, ale też zbudowanie bractwa. Cesare nam to ułatwia, bo zgnębieni mieszkańcy z miłą chęcią dadzą w pysk swojemu oprawcy.

Naszych rekrutów możemy wysyłać na misje, aby ich ulepszać i rozwijać ich zdolności, możemy przyzywać ich w trakcie walki, aby pomogli nam pokonać przeciwników, wyeliminować ich po cichu lub też odwrócili ich uwagę, abyśmy mogli spokojnie wtopić się w tłum. Jeśli mamy wystarczająco pomagierów, możemy aktywować deszcz strzał, który niesamowicie szybko i efektywnie rozwiązuje nasze problemy z uporczywymi żołnierzami.

Poza nimi mamy też trzy frakcje: kurtyzany, najemników oraz złodziei. Gra daje nam możliwość wykupywania budowli, a w tym budynków dla tychże frakcji, które następnie możemy ulepszać. Połowa mojej rozrgywki polegała na zbieraniu funduszy we wszelki sposób, aby wykupić wszystkie dostępne budowle. Nie zliczę, ile razy okradałem przechodniów, bo brakowało mi dosłownie kilku groszy, a nie chciałem czekać, aż w banku pojawi się gotówka. 😂

Mamy też podziemne tunele, którymi możemy szybko i bezpiecznie podróżować po mieście. To jest mój taki ulubiony motyw tej gry: nie trzeba się tarabanić po całych mapach, można trochę skrócić sobie drogę!

Nasze misje są dosyć standardowe i typowe dla serii Assassin’s Creeds: mamy masę celi, których eliminacja doprowadza nas do starcia z naszym głównym wrogiem: w tym wypadku z Cesare. Tutaj dodatkowo budujemy swoją własną armię asasynów, mamy masę misji dodatkowych odkrywających przed nami sekrety Fragmentu Edenu, wiele podziemnych lokacji ze wskazówkami, jak odkryć Zbroję Romulusa, wspomnienia Ezio o tym, co stało się między nim a Cristiną, sporo misji pobocznych z Leonardem da Vinci i jego maszynami, zadania dotyczące kurtyzan, złodziei i najemników oraz masę Wież Borgia, które niszczymy, aby przejąć kompletną kontrolę nad dzielnicą. Jest nawet wątek z Mikołajem Kopernikiem!

Gra jest naprawdę zajmująca, a przejście jej w 100% to zajęcie na kilkadziesiąt godzin niesamowitej akcji. Muzyka do gry jest arcydziełem i przyśpiesza bicie serca, ilekroć wplątujemy się w wir wydarzeń albo po prostu skądś uciekamy. Jest to, moim zdaniem, jedna z najlepszych części z tej serii gier i zawsze wracam do niej z przyjemnością.

Polecam ten tytuł z całego serca. Jest to niesamowita opowieść przeplatana działaniem na nerwy Templariuszom! 😉

Mefisto

#376. Assassin’s Creed: Brotherhood Read More »

#373. Crossroads Inn

Crossroads Inn to bardzo ciekawa gra wydana przez studia Kraken Unleashed i Klabater w październiku 2019, w której stajemy się gospodarzami w karczmie i gościmy przybywających tłumnie przedstawicieli różnych klas. To jest oczywiście duży skrót tego, co będziemy robić. Pośród tego wszystkiego przeplata się jednak ciekawa opowieść!

Nasza gra zaczyna się od samouczka ukrytego pod płaszczem fabuły. Nasz wuj Martyn oświadcza nam, że jesteśmy już na tyle duzi, aby w końcu przejąć rodzinny biznes i zostać gospodarzem karczmy. Naszym zadaniem jest urządzenie jej na przyjęcie weselne, w czym oczywiście pomagają nam wsykakujące znienacka podpowiedzi.

Zarządzanie gospodą jest dosyć proste: mamy tryb budowy do powiększania lub budowy nowych pomieszczeń oraz tryb meblowy skąd możemy czerpać wszelkiej maści meble, przedmioty, dekoracje… Oczywiście wiele rzeczy jest zablokowanych, więc aby je odblokować musimy wysłać naszego pracownika na drugi koniec świata, aby móc później kupić jakiś obraz, czy stół.

Tryb budowy okazał się dla mnie potworem bez serca, bo nim nauczyłem się go obsługiwać to każda rozbudowa wiązała się z tym, że jeśli za pierwszym razem nie zbuduję tego dobrze to nie dam rady tego poprawić. Oczywiście gra oferuje taką opcję, ale nie jest ona tak widoczna, jakby byłoby to potrzebne komuś takiemu, jak ja. Jednakże był to główny powód, przez który grę zaczynałem trzy razy, bo za pierwszym razem zbudowałem za małą salę główną i przypadkiem zbudowałem latający pokój (jakimś cudem schody nie chciały przylegać), za drugim razem nie miałem miejsca na pokoje, a za trzecim udało mi się opanować budowanie i kontynuować rozgrywkę do momentu, aż zbankrutowałem. 😀

Na szczęście zapisuję grę co chwilę niczym psychopata, więc nie musiałem zaczynać tak całkiem od nowa!

Wróćmy jednak do naszego zadania: ślub wyprawiłem, przyjęcie pewnie liczyłoby się do udanych, gdyby nie to, że gospoda sobie spłonęła… Oczywiście pomógł jej w tym upeirdliwy szlachcić Rockburry, którego zabolał fakt, iż sprzedawałem alkohol dostarczony przez złodziei, a nie kupiony za niesamowite kwoty u niego. Razem z Martynem udaje się nam ucieć do miejsca zwanego “Crossroads”, gdzie budujemy kolejną karczmę. Wróć, lecimy do banku, zapożyczamy się i dopiero wtedy zaczynamy budowę.

Początki są dla nas trudne, bo musimy oddać pożyczoną kwotę, a jednocześnie wykonywać różne, dziwne zadania. Nasze starania zostają jednak nagrodzone, bo fabuła posuwa się do przodu i dowiadujemy się, że jesteśmy nieślubnym synem króla Owena. I tu sprawa się komplikuje, bo dowiadują się też o tym ludzie związani ze śmiercią naszego ojca, co oznacza kłopoty dla nas.

Kontynuując pracę karczmarza, zacząłem planować przejęcie tronu, a nasi dotychczasowi towarzysze pomagali mi pozyskiwać nowych popleczników gotowych wesprzeć mnie w walce o władzę. Droga do celu jest kręta, pełna strat i wyzwań, ale dosyć zajmująca. Na sam koniec musimy zdobyć poparcie którejś z grup społecznych (szlachta, wieśniacy, bandyci, podróżnicy i mieszczanie), co wiąże się ze skakaniem wokół gości karczmy z tejże właśnie grupy.

Gra zajęła mi trochę czasu, niekiedy wykrzaczyła się zostawiając mnie w lekkim osłupieniu (bo zapis gry robiłem dosyć dawno), ale bawiłem się przy niej przednio. Fabuła jest dobrym aspektem tego tytułu, bo nie raz potrafiła zrobić zwrot o 180 stopni i pobiec w zupełnie innym kierunku niż mógłbym przypuszczać. Wadą (i niekiedy zaletą) były zdecydowanie bugi, ale i one potrafiły rozbawić. Przykładowo zawiesił mi się bard i grał kilka dni zamiast kilka godzin, dzięki czemu zarobiłem masę pieniędzy i mogłem rozbudowywać karczmę. No to było dosyć pomocne, nie powiem. 😛 Ale aby nie straszyć błędami gry dodam tylko, że grałem sporo czasu temu i zdążyło od tamtej pory wyjść sporo poprawek.

Crossroads Inn to tytuł, który mogę polecić każdemu, kto lubi wszelkie symulatory zarządzania. Ta gra jest po prostu definicją tego słowa. Mamy pracowników o różnych “urokach osobistych” (polecam alkoholików, nie będę zdradzał dlaczego :P), profesjach i zdolnościach. Jeśli pracują wytrwale to możemy ich awansować, czy zwiększa się ich wydajność. Karczmę możemy dekorować tematycznie, opierając się na preferencjach którejś z pięciu grup społecznych. Ba, nawet musimy to robić, aby nasi związani z fabułą goście raczyli zatrzymać się na jakiś czas w naszym przybytku (bo przecież w byle czym nie będą mieszkać).

Jeśli macie wolnę chwilę to zachęcam Was do zagrania w tej tytuł. Warto. 😉

Mefisto

#373. Crossroads Inn Read More »

#371. Assassin’s Creed II

Assassin’s Creed II to druga z wielu części z serii gier Assassin’s Creed. Została stworzona przez Ubisoft Montréal i wydana w 2009 roku przez Ubisoft.

W tej części powracamy do grania między dwoma postaciami: współczesnym Desmondem Milesem oraz jego przodkiem z okresu renesansu: Ezio Auditore da Firenze. Nasz nowożytni bohater ucieka z siedziby Abstergo i dołącza do niewielkiej grupy Asasynów, którzy walczą z Templariuszami planującymi ustanowić nowy ład na świecie według ich widzimisię. Wspomnienia naszego przodka są nam potrzebne, aby naprowadzić nas na lokalizację kolejnego artefaku i coraz bardziej wdrażać nas w zagmatwaną, ale jednocześnie niesamowitą fabułę tej serii gier. Dlatego też, zaraz po dotarciu do kryjówki Asasynów, Desmond zostaje podłączony do przerobionej wersji animusa.

Po drugiej stronie poznajemy Ezio – właściwie to uczestniczymy w jego porodzie (na szczęście jako kamera stojąca obok, a nie oczyma naszego małego boahatera). Już od tamtego momentu wiemy, że mamy do czynienia z małym wojownikiem. Następne nasze spotkanie z protagonistą ma miejsce, kiedy ma on mniej więcej 17 lat i właśnie wdał się w bójkę. Naszym pierwszym zadaniem jest opanowanie sterowania poprzez wtłuczenie kilku zbirom i oczyszczenie im kieszeni z pieniędzy.

Ezio, chociaż jest asasynem, nie ma o tym jeszcze świadomości. Odkrywa to w momencie, kiedy jego ojciec oraz dwóch jego braci zostaje aresztowanych z powodu intrygi przyjaciela rodziny. Jego ojciec wysyła go do posiadłości, aby odnaleźć ukryte pomieszczenie i zabrać stamtąd dokumenty, strój i ostrze asasyna. Papiery zanosimy do mężczyzny wskazanego przez swojego rodzica, jednak ten zdradza rodzinę Auditore. Ojciec i bracia naszego bohatera zostają powieszeni.

Ezio wraz z matką i siostrą uciekają z Florencji do Monteriggioni i odnajdują schronienie u wuja Mario. Stamtąd zaczyna się nasza przygoda: planowanie zemsty i dorywanie Templariuszy rozsianych pomiędzy Florencją, Wenecją, Folri, Tuskanią i ostatecznie Watykanem. Przez ten czas drepczemy po piętach mężczyzny odpowiedzialnego za śmierć naszych bliskich, a pościg ciągnie się między spiskami i intrygami, i trwa ponad dekadę. Oczywiście nie jesteśmy w tym sami: po drodze spotykamy innych Asasynów, którzy wspierają nas w naszej misji.

Ostatecznie decyzje podjęte przez naszego protagnositę znajdą rozwiązanie w kolejnej części gry.

Fabułę tej części przerywa atak Abstergo na kryjówkę Asasynów. Nasi nowożytni bohaterowie uciekają do willi w Monteriggioni skąd będą prowadzić dalsze poszukiwania.

W tej części mamy nie tylko aspekty specyficzne dla tego typu gier, czyli parkour, czy asasynację naszych celi. Pośród wielu misji pobocznych mamy też możliwość rozbudowy willi w Monteriggioni lub poszukiwanie Pieczęsci Asasynów, aby odblokować zbroję Altaira. Możemy też ulepszać ekwipunek naszego bohatera oraz współpracować z trzema pomagającymi nam frakcjami: Kurtyzanami, Złodziejami i Najemnikami. Mamy też Leonarda da Vinci, który wspiera nas w naszej misji dokuczania Templariuszom dzięki swoim niezwykłym pomysłom. To on naprawia nam zepsute ostrze i ulepsza je zamieniając je w pistolet.

Twórcy dodali też możliwość pływania i ukrywania się (przez chwilę) pod wodą. Była to naprawdę przyjemna rzecz po tym strachu z pierwszej części, kiedy wpadnięcie do wody oznaczało śmierć Altaira. No i można było wbiegać w przechodniów i wpadać z nimi do wody, aby patrzeć, jak umierali. Wiem, nie jestem normalny. 😉

Bardzo mocno polecam ten tytuł. Jest to gra z mojej młodości, która zachwyca fabułą pod względem jej jakości jak i ilości. W Assassin’s Creed II czujesz się naprawdę zajęty: wykonujesz misje główne, zadania poboczne, zbierasz znajdźki, wpadasz do Monteriggioni, aby sprawdzić przychody i ulepszać willę… Spędziłem wiele godzin w grze i nie żałuję ani minuty. Ten tytuł jest jak dobra książka: jak do niej przysiądziesz to siłą cię nie odkleją! 😉

Mefisto

#371. Assassin’s Creed II Read More »

#369. My Time At Portia

My Time At Portia to przeurocza gra wydana w styczniu 2019 przez Pathea Games i Team17 Digital Ltd. W tym tytule otwieramy się na przygody w świecie, który przeżył apokalipsę i powoli staje na nogi korzystając z dobrodziejstw naszych przodków. Mimo iż brzmi to bardzo mrocznie, to jednak cukierowa oprawa graficzna sprawia, że ciężko uwierzyć w te kilkaset lat ciemności…

Jednakże skupmy się na fabule!

Naszą postacią jest młody budowniczy, który otrzymał w prezencie od swego enigmatycznego ojca warsztat w miasteczku zwanym Portia. Budynek jest w opłakanym stanie, ale jak to ujął przyjaciel naszego tatka – “twój tato był dusigroszem”. Zaczynamy więc od lekkiej naprawy przybytku, a także od rejestracji naszego biznesu. Wymaga to stworzenia dwóch przedmiotów: kilofa i siekiery. Po tym dostajemy certyfikat, a stworzone przedmioty możemy sobie zachować – wszak będą nam bardzo potrzebne w wykonywaniu naszej profesji!

Jak tylko stajemy się oficjalnie budowniczymi, wpada Arlo – szef Civil Corps (coś w stylu lokalnej policji) z zadaniem dla nas: zbudować most na Bursztynową Wyspę (Amber Island). I – kompletnie nie wiedząc co robię – wziąłem się za budowę!

Przez długi czas biegałem bez większego celu, bo nie wiedziałem skąd i jak mam czerpać trochę bardziej zaawansowane surowce. Odkryłem jednak ruiny, gdzie można było znaleźć niektóre rudy oraz relikty (np. silniki), których ludzkość nie potrafiła już produkować. Fabuła wszak toczy się po jakiejś wielkiej wojnie i setkach lat ciemności spowodowanej nią. Dlatego też zaawansowanie naszej cywilizacji zależy od tego jak bardzo odzyskamy utracone w wojnie rozwiązania i od tego czy Kościół Światła (Church of Light) nie będzie się za bardzo czepiał. W końcu wszyscy obawiają się kolejnej wojny i konsekwencji, jakie mogłaby za sobą przynieść.

Wróćmy jednak do fabuły. Nasze zadania podzielone są między misjami głównymi, których nie ma sporo, ale zdobycie przedmiotów potrzebnych do ich ukończenia jest czasochłonne. Mamy też misje poboczne związane z fachem naszego budowniczego, aby najzwyczajniej w świecie zarobić pieniądze na niezbędne ulepszenia, a te są kosztowne. Poza tym możemy rozbudowywać nasz dom, aby móc wprowadzić tam żonę lub męża, mieć maksymalnie dwójkę dzieci oraz powiększać ogródek, aby postawić tam więcej naszych wymyślnych maszyn albo – moją ulubioną rzecz – fabrykę, gdzie wszystko praktycznie robi się samo.

Nasze główne zadania pomagają Portii się rozwijać: budujemy drogi, nowe połączenia z innym miastem, spada na nas satelita, a wraz z nim przedziwny robot o imieniu Ack. Niewiele brakuje, abyśmy stali się ofiarami oszustów, ale Civil Corps jak zawsze ratuje dzień (czytaj: złoją im tak skórę, że ci nie odważą się więcej nas męczyć).

Nasza opowieść jednak rozkręca się w momencie, kiedy natrafiamy na wzmiankę o czymś, co zwie się All Source Computer (co możemy przetłumaczyć na komputer z dostępem do wszystkich źródeł – w grze objawia się to jako komputer do zarządzania innymi komputerami). Wraz z nim pojawia się Zły Rycerz (Rogue Knight) – zbuntowany relikt przeszłości, który niegdyś miał na celu chronić słabych, a teraz po prostu działa nam na nerwy i próbuje zabrać nam zaawansowaną technologicznie zabawkę.

Stajemy się też (znowu) ofiarami oszustwa, bowiem źli i wredni piraci, podając się za członków rady, wpierw pomagają nam odnaleźć urządzenie, a potem chcą je ukraść. Udaje się nam jednak odkryć spisek i w porę stoczyć walkę z finalnym bossem.

Gra bardzo mi się spodobała, bo uwielbiam gry, które mają elementy RPG, rozwój postaci, możliwość zbierania i przetwarzania przedmiotów lub surowców oraz budowę/tworzenie maszyn. Tutaj spotkałem się z olbrzymią ilością wymaganych przedmiotów, aby stworzyć jedną głupią rzecz (z wartością zupełnie niewartą mojego zaangażowania) i przenieść się kawałek dalej w naszej opowieści.

Poza tym możemy mieć w grze wątek miłosny i rodzinny, który opiera się nie tylko na randkowaniu z potencjalną parterką lub potencjalnym partnerem, aby móc się do nich zbliżyć, ale też na uczestniczeniu w misjach pobocznych dotyczących naszego związku i rodziny. To była bardzo miła odskocznia od dosyć monotonnej profesji budowniczego. 🙂

Dodatkowym atutem są różne wydarzenia związane z porą roku (np. wyścigi konne albo bitwa na śnieżki) lub też obchodzenie swoich i cudzych urodzin. Możemy też gotować, grać w mini gry w restauracji, łowić ryby, a nawet założyć farmę w ogrodzie. Można też hodować zwierzęta w specjalnych zagrodach (albo, tak jak ja, trzymać je w skrzyniach :o).

Oczywiście tytuł bardzo mocno polecam z zaznaczeniem, że trzeba do niego podejść z dużą ilością czasu, aby być w staniem spróbować wszystkiego, co ta gra ma do zaoferowania. 😉

Mefisto

#369. My Time At Portia Read More »

#367. Assassin’s Creed

Assassin’s Creed to jedna z moich ulubionych serii gier, którą stworzył Ubisoft. Światło dzienne ujrzała w listopadzie 2007, a ja, będąc o dziwo niepryszczatym nastolatkiem, zakupiłem ją dopiero po roku. Dzisiaj wracam do moich gamingowych korzeni!

Zacznijmy od tego, że głównymi postaciami są w tej chwili dwie osoby: Desmond Miles – współczesny bohater, którego porwało Abstergo, aby dotrzeć do wspomnień jego przodka z XII wieku – Altaira. Abstergo bowiem dysponuje urządzeniem (Animusem) mogącym dosłownie czytać historię naszej rodziny z naszego kodu DNA. Nasza historia będzie więc skakać między jedną postacią a drugą.

Na samym początku mamy okazję pobiegać jako Altair, ale za dużo nie możemy zrobić, bo Desmond nie był w stanie osiągnąć pełnej synchronizacji ze swoim przodkiem. Zostajemy wyciągnięci z urządzenia i poznajemy dwie postacie, które będą się koło nas kręcić przez całą grę: doktora Warrena Vidica i jego asystentkę Lucy Stillman. Dowiadujemy się od nich o możliwościach Animusa i naszym zadaniu – wcieleniu się w rolę Altaira, aby odkryć coś z jego przeszłości, co jest niezbędne dla naszych “badaczy”.

Po krótkim wprowadzeniu lądujemy znowu w dziwnej maszynie, która uczy nas jak grać, a potem wrzuca nas w wir opowieści. Stajemy się Altairem – zadufanym w sobie asasynem stojącym jako opozycja dla templariuszy. Podczas jednej misji łamie on wszystkie możliwe zasady: zabija niewinną osobą, naraża misję na niepowodzenie i sprowadza wroga pod bramy jego bractwa. Za ten czyn zostaje ukrany i pozbawiony wszystkich tytułów oraz przywilejów.

Nasz asasyn staje się czystą kartką, którą powoli zapełniamy naszymi czynami. Nasz mentor – Al Mualim – daje nam szansę na odkupienie poprzez eliminację dziewięciu celów na liście naszego mistrza. Każdy z nich ukryty jest w innej lokacji w różnych miastach, a my krążymy od jednego miejsca do drugiego, aby ich wszystkich dorwać.

Wszyscy oni są templariuszami, którzy pragną stworzyć nowy świat wedle ich woli.

Od naszego ostatniego celu, do którego Altair ma swego rodzaju urazę, dowiadujemy się, że jest jeszcze jeden templariusz – nasz mentor Al Mualim. Nasza postać udaje się z powrotem do swojego mistrza, aby stoczyć z nim śmiertelny bój. Wtedy też odkrywamy potężny artefakt, który zdradza nam lokalizację innych niesamowitych przedmiotów potrzebnych dr Vidicowi.

Nasze zadania jako asasyn przerywa “powrót do rzeczywistości”. Po przejściu określonej części gry Desmond zostaje wyciągnięty z Animusa, aby odpocząć i nie wpaść w efekty uboczne ciągłęgo przebywania w maszynie. Dzięki temu możemy pokręcić się po pomieszczeniu, porozmawiać z badaczami, a w pewnym momencie wyjść ze swojej celi dzięki podrzuconej nam karteczce z kodem i poczytać prywatne emaile Warrena i Lucy przybliżające nam fakt, że oboje są nowoczesną wersją templariuszy, z którymi walczył Altair.

Tytuł ten bardzo mi się podobał i to nie tylko ze względu na sentyment. Gra jest przemyślana, oferuje wiele sposobów walki: od cichego skrytobójstwa do potyczki ze wszystkimi na raz. Atutem i wadą jest parkour, dzięki któremu możemy poruszać się po budynkach. Daje to nam szansę na skakanie po dachach, czy uciekanie przez żołnierzami i chowanie się w wozach z sianem, ale też jest przyczyną naszej śmierci, bo czasem Altair zachowa się inaczej niż planowaliśmy…

Moim ulubionym zajęciem są skoki wiary z najwyższych punktów na mapie do tego małego wozu z sianem. Im wyżej tym większą gęsią skórkę mam zastanawiając się, czy trafię (a zdarzyło się kilka razy, że Altair odbił mi gdzieś na bok i tyle po nim było). To jest coś, co urzeka mnie w każdej grze: ten dreszczyk emocji, lot i idealnie lądowanie w sianie! Dopiero w późniejszych częściach gry zacząłem rozumieć dlaczego asasyni przeżywali skoki wiary.

W młodości bałem się wysokości, a skoki wiary pozwoliły mi się z tym lękiem oswoić, zamienić go w coś, co było dla mnie ciekawe, emocjonujące, trzymające mnie w napięciu, a jednocześnie pokazujące mi, że mój respekt dla wysokości nie jest taki nieuzasadniony.

Świetną rzeczą w tej grze są pościgi, kiedy mamy ogrom możliwości, aby zgubić ścigających nasz żołnierzy po tym, jak zabiliśmy nasz cel. Można chować się między mnichami, siadać na ławkach, wskakiwać do wozu ze sianem, wspinać się na budynki i chować w ogrodach na dachach. Oczywiście trzeba pamiętać, że musimy zniknąć z linii wzroku naszych przeciwników inaczej nici z naszej desperackiej próby schowania się.

Ten tytuł polecam gorąco z całego serca, bo jest on świetnie wykonaną grą z ciekawym, aczkolwiek trochę zakręconym sterowaniem. Twórcy stworzyli swoją nietypową, ale całkowice pochłaniającą fabułę, która opiera się na ich interpretacji prawdziwych postaciach i wydarzeniach historycznych. Jest to o tyle dobrze wykonane, że podziwiam ich za to jak zręcznie zszyli swoją opowieść z kawałkami rzeczywistych faktów, aby wyszła z tego ich własna wizja tamtejszych wydarzeń, w którą wpadasz i za nią podążasz, jak gdyby była naturalnym ciągiem wydarzeń. Zachęcam do zagrania każdego, kto chociaż trochę lubi gry zręcznościowe!

Mefisto

#367. Assassin’s Creed Read More »

#365. Untitled Goose Game

Untitled Goose Game to kolejna dziwna gra w mojej niebywale długiej kolekcji dziwnych gier. Stworzona została przez studio House House i wydana przez Panic we wrześniu 2020.

W tym tytule wcielamy się w rolę gęsi. Wyjątkowo upierdliwej gęsi, która przybywa do mieszkańców wsi/miasteczka ze swoim planem zajęć. Na każdej dostępnej lokacji mamy bowiem listę zadań do wykonania, aby móc przedostać się do następnego miejsca pełnego przygód. Oczywiście nasze zadania nijak podobają się krzątającym się po danym miejscu postaciom, ani też nie mają większego sensu: po prostu nasza gąska chce miło spędzić czas i iść dalej przed siebie.

Chociaż wydawałoby się, że ta gra nie ma zbytniego celu (poza wkurzaniem komputerowych postaci i odstresowaniem gracza), to jednak przemieszczając się z lokacji na lokację, docieramy do głównego powodu, dlaczego nasza gąska wybrała się do miasteczka. Chodzi nam bowiem o podprowadzenie złotego dzwonka – nie pierwszego, zresztą, w karierze naszej bohaterki (lub bohatera – ja tam pod pierz nikomu nie zaglądam).

Główna gra jest dosyć krótka, bo daje nam raptem pięć lokacji (poza tą początkową, gdzie uczymy się grać), ale przepełniona możliwością skradania się, podprowadzania przedmiotów, gęgania na stawiające nam się postacie i doprowadzanie ich do obłędu poprzez podkradanie rzeczy wprost spod ich nosa albo powodowanie, że robią sobie przez nas krzywdę. Nie będę ukrywał, że tą grę stworzyli sadyści dla prawdziwych sadystów. Ale to było to, czego w ostatnim czasie potrzebowałem! 😂

Untitled Goose Game ma jednak bardzo dużą zaletę: pomaga wyrzucić z siebie całe zło i przerzucić je na postacie z gry. Trzeba jednak pamiętać, że naszą gąską steruje się przy pomocy myszy, więc jak któryś raz nie uda się nam wbiec w drzwi, to to zło jednak może do nas wrócić…

Jeśli chcecie pograć w coś niezobowiązującego to zdecydowanie polecam tą grę. 😉

Mefisto

#365. Untitled Goose Game Read More »

#363. Dragon Age: Inquisition – Game Of The Year Edition

Workspace 1_2019_01_02_12

Dragon Age: Inquisition to ciekawy tytuł stworzony przez BioWare Edmonton i opublikowany przez Electric Arts. Premiera przypadła na listopad 2014 i od tamtej pory gra czekała na mnie cierpliwie przez kilka lat.

Nasza przygoda zaczyna się w świecie Thedas pełnym chaosu po piątej pladze (opisanych w Dragon Age: Origins i Dragon Age: Awakening) oraz po rebelii magów (opisanej w Dragon Age II). Poznajemy naszą postać, która cudem przetrwała coś, co zniszczyło Świątynię Prochów (Temple of Ashes), pochłonęło wiele żyć po stronie magów i templariuszy toczących ze sobą boje od roku, zabiło Justynię V (Justinia V) – “Boską”, głowę Zakonu wyznającego Stwórcę i umieściło znamię na naszej dłoni reagujący na wyrwę w niebiosach (po angielsku Breach, po polsku tłumacze nazwali ją Wyłomem).

Workspace 1_2019_01_02_08

Stworzony przeze mnie mag zostaje pojmany przez Kasandrę (Cassandra) – Poszukiwaczkę Zakonu, która badała sprawę rebelii magów. Informuje nas ona o tym, że nasze znamię reaguje wraz z Wyłomem, a im dłużej to trwa tym bardziej nas to zabija. Po tym uroczym fakcie udajemy się do mniejszej szczeliny, gdzie dowiadujemy się, że nasz tajemniczy znak potrafi je zamykać. Stajemy się więc jedyną nadzieją dla tego świata, a niektórzy nazywają nas Heraldem Andrasty.

Workspace 1_2019_01_12_03

Nasze zadanie polega teraz na zamykaniu szczelin. Kolejną zamykamy w ruinach świątyni, aby ustabilizować Wyłom, a tym samym zabijące nas znamię. Oczywiście nasza postać pada nieprzytomna i budzi się w Azylu, aby od razu przeżyć scenę w stylu “za cholerę nie rozumiem elfów”. No bo jak pojąć sytuację, kiedy elfka coś nam przynosi, przeprasza i wybiega. Ona tam bombę zostawiła, czy co?

Główne zadania kierują nas do świątyni, a tam mamy scenę, gdzie Kanclerz Roderyk (Rodrick) jest rozgramiany słownie przez Kasandrę, a ostatecznie zostaje powołona Inkwizycja, aby uporządkować świat, który popada w coraz większy chaos.

Workspace 1_2019_01_12_04

Mimo małego zwycięstwa, dowiadujemy się od naszych przyszłych doradców Józefiny (Josephine), Leliany i Cullena, że potrzebujemy więcej poparcia, dlatego musimy udać się do Zaziemia (Hinterlands), gdzie czeka na nas Matka Giselle z ofertą pomocy. W międzyczasie ratujemy wszystko i wszytkich, zbierając zadania po drodze. Wszystko po to, aby zdobyć wystarczająco przychylności i zyskać wsparcie magów lub templariuszy.

Postanowiłem zbratać się z magami (w końcu i ja mag, więc jakaś podstawa do rozmów już jest). W sieci intryg poznajemy maga Doriana, który pomaga nam w naszej misji mającej na celu pertraktacje z magistrem z Tevinter. Dorian jest dosyć specyficzną postacią, bo jest pierwszym towarzyszem-gejem w serii Dragon Age. Jego charakter jest za to równie dziwaczny, co większości obywateli Tevinter. Mogę rzec, że ktoś ich pompką napomował i zapomniał spuścić powietrze – zobrazujcie sobie teraz, jak ktoś zachowywałby się po czymś takim.

Workspace 1_2019_01_11_18

Zostajemy przypadkiem wysłani w przyszłość – mroczną, pozbawioną nadziei, gdzie rządzi Przedwieczny (Elder One). Świat demonów zszedł się z Thedas i stworzył najczarniejszą opcję, jaka mogła być. Wszystko dlatego, że nasza postać zniknęła na rok. Jednakże nasz dzielny bohater i jego rezolutny mag Dorian wracają do czasów nim pradawny nemesis doszczętnie zmiażdżył ludzkość, bogatsi w nową wiedzę o naszym wrogu oraz w sojuszników – magów.

Dzięki nowemu przymierzu udaje się zamknąć Wyłom, a Azyl zatraca się w świętowaniu swojego zwycięstwa. Nie trwa to jednak długo bowiem atakują nas Czerwoni Templariusze (czyli tacy, którzy najadli się czerwonego, skażonego plagą lyrium, przez co zamienili się w marionetki posłusze Przedwiecznemu). Na czele tej urocznej armii jest oczywiście nasz główny wróg. Biegamy w szale, zabijamy złych templariuszy i ratujemy, kogo się da. Potem podjąłem decyzję, aby wszyscy uciekali tajnym przejściem, a my idziemy ustawić ostatni trebuszet, aby spowodować lawinę.

Dopada nas Przedwieczny i nawet się przedstawia. Corypheus. Uświadamia on nas, że znamię na naszej ręce to jego dzieło, ale jest to dzieło przypadku, bowiem podnieśliśmy artefakt, który przyznawał moc otwierania bram do otchłani, czyli domu demonów i wszelkich dziwnych dusz. Nasz nemesis ma o to do nas pretensje, tym bardziej, kiedy się okazuje, że tej mocy nie da się ukraść.

Workspace 1_2019_01_12_08

Ocierając się o śmierć powodujemy lawinę i wędrujemy przez śnieżne pustkowia, aż dotrzemy do tymczasowego obozowiska Inkwizycji. To, że przeżyliśmy, uznane jest za kolejny cud i daje nadzieję tym, którzy nas popierają. Przy pomocy elfa Solasa odnajdujemy zamek – Podbiebną Twierdzę (Skyhold).

Workspace 1_2019_01_12_11

W tej twierdzy oficjalnie stajemy się liderem Inkwizycji, wybrańcem Stwórcy i tak dalej, na barkach którego spoczywa los całego świata. Z naszej nowej bazy szukamy wszelkich możliwości i informacji o Corypheusie, a Varric nam je dostarcza: przyprowadza nam bohatera Dragon Age II – Hawke’a. Oczywiście Kasandra mało co nie zrobiła z krasnoluda dywanu po tym, jak dowiedziała się, że Varric wiedział, gdzie znajdował się jego przyjaciel, mimo iż cały czas twierdził, że nie wiedział. Podobny żart wyciął jej później przez co biedna Kasandra myślała, że biorę ślub z Dorianem. 😀 To była najlepsza scena w całej grze!

Wraz z Hawkiem i jego przyjacielem Stroudem – Szarym Strażnikiem (Grey Warden) – rozwiązujemy zagadkę znikających Strażników, którzy okazują się podatni na wpływ Corypheusa. Oczywiście wiąże się to z wpadnięciem do Pustki (Fade), zabiciu masy demonów, odzyskaniu części wspomnień, aby zrozumieć, co dokładnie wydarzyło się w Świątyni Prochów, a na koniec zdecydowanie, czy to Hawke, czy Stroud ma zostać w Pustce i zginąć, aby kupić nam trochę czasu na ucieczkę.

14610667932804448256_20190823003722_1

Kolejne kroki kierujemy już w stronę ataku na siły naszego wroga. Pomaga nam w tym Morrigan – wiedźma, którą można było spotkać w pierwszej części gry. Dzięki naszym staraniom (nie do końca idącym wedle naszych planów) udaje nam się pokonać siły Corypheusa i zmusić go do zmierzenia się z nami twarzą w twarz, aby ostatecznie rozwiązać problem wiszącej zagłady nad Thedas.

14610667932804448256_20190827201344_1

Do tego tytułu, w zestawie Game Of The Year Edition, dołączone były dodatki, które pozwoliły mi ekspolorować świat i rozwiązywać pojawiające się problemy. Dodatek Intruz (Trespasser) jest warty wspomnienia, bowiem jest on ostatecznym końcem gry. Nasza historia przesuwa się dwa lata w przód, gdzie stawiamy się na naradzie mającej na celu ustalenie losów Inkwizycji. Narady zostają jednak przerwane (no może nie do końca przerwane – one dalej trwają, ale nasza postać rozwiązuje kolejne problemy), a my ruszamy w pogoń za jednym z naszych towarzyszy. Mam szczerą nadzieję, że ten wątek będzie kontynuowany w kolejnej części Dragon Age!

Jestem, jak zawsze zresztą, zrozpaczony, że skończyłem już grać. Żałuję, że nie ma więcej dodatków, żałuję, że nie ma już więcej misji pobocznych, ani czegokolwiek, co można by było zbierać. Jednak ten żal jest efektem kawałka sporej i dobrej fabuły, godzin spędzonych na wykonywaniu zadań, rozwijaniu swojej postaci, rozwijaniu relacji z postaciami pobocznymi… I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność. No i jest jeszcze to: skakanie. W tej części dali skakanie. Domyślacie się chyba, że połowa misja to skakanie niczym kozica górska po skałkach, aby podnieść przedmiot i iść dalej?

Albo można było skakać z murów w Podniebnej Twierdzy! Jestem ciekaw, co myśleli sobie moi żołnierze: “o, patrzcie, inkwizytor znowu wyskoczył z okna”, “o, inkwizytor spadł z muru – czy on nie wie, że tutaj obok są schody”. 🙂

Owszem – była masa bugów w grze, kilkanaście razy gra się po prostu wywaliła. Podczas przechodzenia przez Eluviany potrafiła zgłupieć… To są jednak dosyć “normalne” rzeczy – w końcu nie wszystko może być idealne, a ostatecznie też nagraniami bugów można zalewać YouTube. 😉

Podobało mi się. Bardzo mi się podobało! Dlatego cieszę się, że BioWare potwierdziło Dragon Age 4! Mam tylko nadzieję, że dokończą ten tytuł i wydadzą go w przeciągu kilku następnych lat (ach ci twórcy – zawsze się z nami, graczami, drażnią).

Z całego serca polecam zagrać w ten tytuł – w szczególności, jeśli ktoś grał w poprzednie części i je polubił.

Mefisto

#363. Dragon Age: Inquisition – Game Of The Year Edition Read More »

#360. Stardew Valley

Stardew Valley to gra stworzona przez studio ConcernedApe, a wydana w lutym 2016 przez Chucklefish. Przyznam szczerze, że trochę nie wiedziałem jak się zabrać za opis ten pozycji, bowiem twórcy wyposażyli ten tytuł w wiele niesamowicie przeciwnych elementów, np. możesz być farmerem, a możesz też nawalać się ze zmutowanymi ziemniakami w kopalni. Możesz łowić ryby, a możesz też składać ofiary jabłkom z innego wymiaru, aby odbudowały dla ciebie dom kultury.

Wyobrażacie sobie chyba jak ciężko opisać taką grę? Podejmę się jednak tego wyzwania!

Po tym, jak stworzymy postać, mamy okazję poznać naszego dziadka: człowieka, z którego powoli ucieka życie. Zdardza on nam, że dostaniemy od niego prezent, kiedy będziemy go potrzebować. Tym prezentem jest akt własności farmy (uroczo nazwanej przeze mnie Wariatkowo).

Lądujemy w biurowcu Joja Corporation, ale po naszej postaci widać, że niezbyt dobrze się tam czuje. Cóż się dziwić. Biuro wygląda jak żywcem wyjęte z orwellowskiej wizji świata. Przypominamy sobie o liście od dziadka, który dał nam na łożu śmierci. Nie czekając ani chwili jedziemy do Stardew Valley zacząć nowe życie!

Miasteczko jest miłe, przytulne, a zarazem dziwne i pokręcone. Pracujemy tam na famie, hodujemy warzywa i owoce, ale możemy też wybrać się do kopalni zbierać minerały i rudy oraz walczyć z potworami. Za miasteczkiem mieszka czarodziej, którego żoną jest wiedźma. To dzięki niej otrzymujemy jajo Kurczaka Nicości (Void Chicken). W kanałach mieszka potwór handlujący dziwnymi towarami, a niedaleko mieszka Emily, której boję się do dziś przez jej legendarne schizy.

Gra oferuje multum atrakcji: pory roku, wydarzenia czasowe, urodziny mieszkańców, a także możliwość rozwijania głębszych relacji z w sumie 12 osobami z miasteczka. Udało mi się zostać chłopakiem ich wszystkich (i uniknąłem linczu za to!), a potem Całość, na podstawie opisu każdego singla i singielki, wybrała osobę, którą miałem poślubić. Zwycięzcą został Harvey, lokalny lekarz. Bo był bardzo miły. Mili wygrywają!

Swoją drogą każda z postaci w miasteczku ma swój rytm dnia zależy od godziny, dnia tygodnia, a nawet pory roku! Podziwiam twórców, że ponad 28 postaci zostało stworzonych w ten sposób!

Jednym z ciekawych zadań jest odbudowa domu kultury. Można to zrobić jedynie poprzez składanie ofiar z produktów swej ciężkiej pracy (złowione ryby, płody rolne, resztki potworów, itd.). Przy okazji nasze wesołe jabłuszka, nazywające siebie Junimos, naprawiają niedziałające rzeczy w mieście takie jak autobus, kolejkę, mosty, szklarnię, itd. Odbudowa domu kultury powoduje zacieśnienie więzi między mieszkańcami, a my mamy szansę na sfinansowanie budowy domu dla matki i córki, które całe życie mieszkały w przyczepie.

Kiedy kupowałem Stardew Valley myślałem o tym jak o normalnej grze, gdzie moim przeciwnikiem będzie jakiś robak zżerający mi marchewki. Aczkolwiek po zagraniu w ten zaczarowany tytuł stwierdzam, że jest tam tyle potworów, tyle przeciwności losu i ludzkich nieszczęść, że hodowanie warzyw to bardzo drugorzędny temat. Całość zwięcza ciekawa, trochę dziwna, ale w gruncie rzeczy miła dla ucha muzyka. W związku z tym moja przygoda z tym tytułem była bardzo udana, dlatego też bardzo mocno polecam!

Dla osób bardziej towarzyskich twórcy wydali też aktualizację, dzięki której można zagrać w wersję multiplayer. 😉

Mefisto

#360. Stardew Valley Read More »

#356. Gamingowe podsumowanie roku 2020

Rok 2020 ani trochę spełnił moje oczekiwania. Oczekiwałem widowiskowego wejścia w nową dekadę, a, bądźmy szczerzy, zdrowo przydzwoniliśmy w ścianę i wciąż leżymy połamani pośród gruzu. Nikt z nas się tego nie spodziewał, ale życie toczy się dalej, bo nikt nie wymyślił do niego przycisku “pauzy”.

W tym całym chaosie cieszę się, że istnieją gry. To jak portal to innego świata, gdzie ludzie potrafią się zjednoczyć i wspólnie pokonać zło. Niemal jak lustrzane odbicie tego, co się dzieje w rzeczywistości.

Zgodnie z blogową tradycją oto moja lista trzech perełek, które sprawiły, że uciekłem do innego wymiaru, aby mierzyć się z problemami, które da się rozwiązać… Tutaj możecie znaleźć wszystkie gry w jakie przyszło mi grać w minionym roku.


STAR WARS JEDI: FALLEN ORDER


Uwielbiam gry z serii Star Wars, więc na mojej liście nie mogło zabraknąć tej pozycji.

W tej grze wczuwamy się w postać Cala Kestisa, młodego ledwie-Jedi, który uniknął rzezi dokonanej podczas Rozkazu 66. Przeznaczenie w końcu go dopada, a on staje przed największym wyzwaniem w swoim życiu.

Gra nie tylko urzekła mnie fabułą, ale też niesamowicie realistyczną grafiką i animacją postaci. Momentami czułem się, jakbym sterował postacią w filmie, a nie w grze, co dodawało dreszczyka emocji. Żałuję tylko, że fabuła mnie była trochę obszerniejsza, bo w tą grę po prostu chciało się grać.

No i dalej uważam, że Jedi lepiej jak siedzą na tyłkach i nic nie robią, bo więcej z tego pożytku. 😉

Zdecydowanie 10/10!


GRAVEYARD KEEPER


To jedna z moich ulubionych gier. Wizja twórców o tym, aby przydzwonił w ciebie samochód tak mocno, że budzisz się w średniwiecznej wsi jako grabaż naprawdę mnie urzekła. A wiadomo, że to nie były jedyne atrakcje.

Grę urozmaicały dziwaczne zadania, handlowanie ludzkim mięsem, wycinanie grzesznych części ciała trupom, aby nasz cmentarz dobrze wyglądał, ożywianie martwych, aby odwalali za nas robotę. No i jest jeszcze komunistyczny osioł i czaszka-alkoholik. Ta gra na stwierdzenie “nic mnie już w życiu nie zdziwi” odpowiada “przypilnuj mi programistę”.

To był tytuł 10/10!


DETROIT: BECOME HUMAN


Na mojej liście nie mogło zabraknąć tej gry.

Historia trzech naszych bohaterów jest naprawdę niezwykła, a jednocześnie (co jest w symie smutne) przekłada się na dzisiejsze czasy. Tutaj poznajemy trzy maszyny, z którymi zżywamy się i zauważamy w nich coś więcej niż tylko maszyny. Niezależne jednostki szukające swojego własnego sposobu na życie, na swoją wolność.

Bardzo mocno podobała mi się ilość wyborów i związanych z tym zakończeń. Nasz najmniejszy błąd potrafił pociągnąć za sobą inne postacie, więc każda decyzja musiała być przemyślana. A gra, dla dreszczyka emocji, niekiedy nie dawała ci czasu na przemyślenia.

Z tej gry naprawdę cieszyłem się w tym roku. 10+/10!


Na sam koniec dodam, że rok 2020 był rokiem Gwiezdnych Wojen na blogu, bo dominowały właśnie te gry. Postanowienie z zeszłego roku spełnione. 😉

A jak Wam minął 2020?

Mefisto

#356. Gamingowe podsumowanie roku 2020 Read More »

#352. Max Gentlemen Sexy Business

Ktoś kiedyś rzekł: “tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ilość dziwnych symulatorów randek”. I jak za każdym razem zaczynam wierzyć, że jednak widziałem już wszystko, co najgorsze, to pojawia się taka “niewinna” gra, która udowadnia mi, że jeszcze mało w życiu widziałem.

Max Gentlemen Sexy Business to tytuł na tyle niezwykły, że ciężko go na pierwszy rzut oka nazwać symulatorem randek. Opublikowany w lutym 2020 przez studio The Men Who Wear Many Hats, wprowadza nas w nowe, całkiem nieznane dotychczas dziedziny absurdu. Naszym celem jest odzyskanie naszego biznesu i powrót do świata elit.

Nie wyprzedzajmy jednak fabuły!

Wpierw, jak to w grach bywa, możemy sobie stworzyć postać. Zwykła rzecz, nie? Max Gentlemen Sexy Business (w skrócie MGSB) pozwala nam jeszcze stworzyć naszego wroga! Puściłem wodze fantazji i wyszło, co wyszło, ale ani trochę nie czuję się z tym źle. 😀 To jest, panie i panowie, nemesis na miarę moich możliwości!

Nasza rozgrywka zaczyna się od delikatnego wprowadzenia nas w absurd życia naszej postaci. Jesteśmy bogatym lordem, który właśnie co wrócił z kolejnej ekscytującej wyprawy. Niestety nasz rywal/przeciwnik/najgorsze zło podprowadził nam nasze bogatcwo i akty własności, więc jesteśmy biedni jak myszy kościelne. Musimy odbudować nasze imperium finansowe i spuścić łomot naszemu nemesis.

Aby cokolwiek osiągnąć, potrzebujemy wspólników, a gra oferuje ich od groma. Możemy ich wysyłać w różne miejsca, aby zarabiali pieniądze, zachęcali ludzi do pracy dla nas, poprawiali swoje umiejętności i nawalali się z wspólnikami naszego przeciwnika, aby podbić daną dzielnicę. Mamy możliwość wysłania ich na wyprawy skąd mogą przywieźć nam kosztowności lub przedmioty poprawiające ich statystki.

Dobra, tą normalną część gry mamy za sobą. Pora na elementy symulatora randek.

Z naszymi wspólnikami można romansować. Możemy rozwijać poziom naszej zażyłości z nimi poprzez dawanie im kwiatów, chodzenie na lunche z nimi (podczas których możemy uczestniczyć w różnych, dziwnych mini-grach). Kiedy zrobimy na nich wystarczające wrażenie, możemy z nimi udać się na randkę. A randki z nimi to jak choroba psychiczna – im dalej, tym gorzej.

Bo przecież każdy chłopak marzy o tym, by jego randka próbowała go zabić (niestety zaszczepiono mnie w dzieciństwie przeciwko pistoletom :D). Albo aby nagle wstała od stołu i nawalała się z niedźwiedziem. Już o przyzywaniu ducha dziadka nie wspomnę. No i jest jeszcze ten facet, który obdarowuje wszystkich prezentami, wygląda jak Święty Mikołaj i dosyć podobnie się nazywa…

Jeśli myślicie, że element randkowania można pominąć to pragnę zaznaczyć, że aby ukończyć (pod względem fabularnym) grę, musimy przechodzić ją tak długo, aż rozkochamy w sobie wszystkich wspólników, pokonamy naszego nemesis (który, aby nam dokopać, wszedł w sojusz z siłami piekielnymi). Tak, gra będzie się powtarzać, aż zapalimy wszystkie świeczki. I, standardowo, za każdym razem będzie trochę trudniej. Bo czemu nie?

Ta gra zostawiła mnie z stanie totalnego rozbawienia, rozłożenia na łopatki i bólu brzucha od ciągłęgo śmiania. Gdybym miał opisać wszystkie dziwne/zabawne teksty, musiałbym przepisać większość dialogów. Jednakże chylę czoła przed twórcami, bo obiecali zabawne podejście do spraw seksualnych i takie mi podarowali. Może momentami było lekko perwersyjnie, ale nigdy nie przekroczyli granicy obleśności. Duży plus za to!

Gra mi się bardzo podobała. Gorąco polecam! 😉

Mefisto

#352. Max Gentlemen Sexy Business Read More »

Scroll to Top