gry2016

#026. Ark: Survival Evolved: Dodo i popsuty dom

Screenshot-14
Come to the dark side, we have Dodos! (tak, wiem, nie robi się zrzutów ekranu, kiedy jest ciemno)

Ten wpis będzie poświęcony Dodo oraz gościnnie twórcom gry, którzy w nieoczekiwany sposób zrobili mi “wjazd na chatę”. Dokładniej rzecz biorąc wszedłem do gry i chyba tyle mnie nie było, że w międzyczasie jakaś cywilizacja zdążyła powstać i upaść, blokując mi wejście do mojego prymitywnego domostwa. Na szczęście da się wejść i wyjść dachem, więc uskuteczniam parkour ilekroć coś stamtąd potrzebuję. Ale to wciąż pikuś z tym jak mi na Halloween pojawił się DodoRex na środku domu i nie bardzo wiedział, co począć. Zdecydowanie twórcy gry chcą mnie stamtąd przepędzić.

Skoro oficjalny wstęp do wpisu mamy za sobą, mogę śmiało przystąpić do tego, co miałem w zamierzeniu, czyli opisie naszego szanownego Dodo. Jak już wspomniałem, Dodo są kurami w tej grze. Znoszą pożywne jajka jedno za drugim, więc mając kilka samiczek można się bardzo ustawić z jedzeniem. Po krótkim czasie nie miałem już gdzie trzymać tych jajek, a one, jak na jajka, są ciężkie (3 jednostki wagi w grze, czyli prawdopodobnie odpowiednik 3 kilogramów).

Dodo mają lekkie podejście do życia. Jeśli okradniesz dzikiego Dodo z jajek, będzie miało to gdzieś. W końcu za chwilę zniesie kolejne, a za pół kolejnego momentu następne. Inne dinozaury już takie nie są i nawet te nieagresywne potrafią zaatakować, gdy ukradniesz im jajo. Podobno kogoś kiedyś Dodo zaatakowało z tego powodu. Musiało chyba mieć zły dzień albo jakiś błąd w kodzie. Z drugiej strony zabicie prehistorycznego kurczaka nie jest nazbyt zajmujące; powiedziałbym nawet, że jest to bezlitośnie proste, czyniąc Dodo bardziej niż niegroźnym. Chociaż oswojony potrafi zaatakować, jeśli wydamy mu taką komendę. Chyba nie muszę mówić, jak komicznie to wygląda i jakie to nieefektywne.

Dodo są podstawą łańcucha pokarmowego na wyspie, bo upolować je może każdy stwór. Nie grzeszą inteligencją, a do tego są śmiesznie niezdarne i powolne. Ich sposobem utrzymywania się na rajskiej wyspie jest rozmnażanie się w ekspresowyn tempie. W jakiś sposób jest to skuteczne, ponieważ osiągają dojrzałość płciową w ciągu tygodnia. Jest to dosyć zabawne, kiedy pomyśli się o tym, że udomowione Dodo zapomina jak się o potomstwo starać, bo pomimo wszelkich moich prób, nie udało mi się wyhodować małego Dodosiątka.

Co do kwestii udomawiania tego stworzenia to jest to banalnie proste. Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest unieruchomienie stworzenia (uśpienia). Można to robić na różne sposby: przyłożyć z pięści, przywalić z kija, strzelić z procy, użyć usypiających strzał lub lotek (każda opcja może być odkryta wraz z wzrostem poziomu w grze). W przypadku Dodo wystarczą trzy uderzenia dla pierwszopoziomowego kuraka, dwudziestopoziomy potrzebuje ich siedem, a pięćdziesięciopoziomy aż dwanaście. Także o ile nie traficie na jakiegoś mutanta, raczej wątpię, by przydałoby się wam coś więcej niż ewentualnie kij (aka maczuga). Jedyne, na co trzeba uważać, to aby nie uderzyć za dużo razy, bo można uśmiercić Dodo (znam to aż za dobrze).

Screenshot-9

Następnym, dosyć zabawnym krokiem, jest udamawianie. Robi się to dosyć prosto poprzez podanie warzyw (które można wyhodować), co jest najbardziej korzystne (szybciej Dodo uznaje naszą dominację) lub jagód, najlepiej Mejoberry (które można wyhodować lub zebrać z krzaczków). Aczkolwiek, aby gagatek nie obudził się nim skończymy go udamawiać, musimy go utrzymać w nieprzytomności. Robimy to poprzez wmuszenie Narcoberries (narkojagódki) lub zrobionych z nich narkotyków (a przepis na to jest tak chory jak sam sposób działania tego specyfiku). Oczywiście każde użycie “unieprzytomniacza” sprawia, że szansa na otrzymanie Dodo z większym poziomem maleje.

Screenshot-10
Poniżej widać takie malutkie +3 lvl przy Taming Effectiveness. Oznacza to, że po udomowieniu nasze Dodo miało by 11 poziom (8 podstawowego+ 3 bonusu)

O Dodo nie ma co dużo pisać. Proste to są stworzenia i bardzo pocieszne. Z ciekawostek bezużytecznych powiem tylko, że przekarmione Dodo (i pewnie każde inne stworzenie) wymiotuje. Szczerze powiem to dowiedziałem się tego na nowo złapanym Dodo, kiedy karmiłem je, aby zregenerować jego zdrowie.

Screenshot-12

Dodo można też trzymać za pomocą mocy. Ewentualnie nasza postać rozpoznaje Dodo jako jakąś pierzastą kulę ognia.

Screenshot-4

Kolejna rzecz, którą można dodać do żelaznych logik gier. Czy muszę dodawać, że aby odłożyć Dodo na ziemię, trzeba nim cisnąć przed siebie? Przynajmniej nielot możne sobie polatać.

Kolejny wpis prawdopodobnie będzie poświęcony poszukiwaniom nowego domu, bo stary mi zdemolowano, a boję się, że tam będą się dziwniejsze rzeczy działy. Ostatnio (czyli pół epoki temu) wprowadzono możliwość mieszkania w domkach na drzewie, więc prawdopodobnie będę relacjonował budowanie wielkiego domku na drzewie (spełnianie marzeń z dzieciństwa w grach). A póki co niech moc będzie z wami i waszymi Dodo.

Mefisto

#026. Ark: Survival Evolved: Dodo i popsuty dom Read More »

#024. Ghost of a Tale – dzielny, mały myszor

Przyznam bez bicia, że gra wciągnęła mnie na tyle, że przeszedłem całą dostępną zawartość. Nie oznacza to jednak koniec gry; to jest dopiero początek przygód. Z racji faktu, że gra jest jeszcze tworzona, spora część gry jest jeszcze nie ujawniona. Ghost of a Tale zostało udostępnione na zasadzie Early Access, czyli niepełnym produkcie, którego kupienie pozwala finansować dalszy rozwój. Co mogę powiedzieć? Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi już wkrótce.

Wracając jednak do moich odczuć. Ledwo co napisałem o niedoskonałościach gry, a już następnego dnia wypuszczono łatkę, która poprawiała stabilność gry i naprawiła nieco problemów. Niestety poprawka dla wariującej myszy nie została wydana, ale po cichu liczę, że kiedyś ten dzień nastąpi.

Przeszedłem niemal wszystkie zadania, poza jednym, gdzie trzeba znaleźć róże dla żony. Niestety nie udało mi się znaleźć jednej i zostawiam to zadanie na później. Skończyłem za to wszystkie pozostałe misje i zebrałem wszystkie przebrania.

(Przykłady niektórych strojów)

Gra zaskoczyła mnie w tym miejscu, ponieważ te przebrania stosuje się do oszukiwania stworzeń w grze, aby pozyskać od nich potrzebne przedmioty. W tym momencie pojawia się postać żaby pirata, która miała się więcej nie pojawić. Okazała się jedną z bardziej istotnych postaci, bo posiadała potrzebne nam przedmioty. Aczkolwiek zachowywała się jakby się za dużo rumu napiła albo chciała nam dać w kość, bo, przysięgam szczerze, miałem ochotę ją w odpływ wepchnąć. Jedyne, co ją uratowało to dyby na głowie. Dlaczego? Bo pomogłem jej opróźnić wiaderko, a w nim był przedmiot niezmiernie mi potrzebny. Musiałem go potem szukać po kanałach, a tam spotkałem się z pijawkami, bardzo nieprzyjaznymi pijawkami. Jedyny plus to taki, że zebrałem sporo Florinów.

417290_20160802192045_1

Można też zebrać elementy szczurzej zbroi i biegać w niej po terenie więzienia. Szczury uważają cię wtedy za przymałego szczurka. Oczywiście ta swoboda ma swoją cenę: ciężar zbroji sprawia, że wleczesz się godzinami do wszelkich lokacji, ale będę z Wami od razu szczery: gra jest na tyle ciekawa, że się tego tak nie odczuwa.

Dodatkowo nauczyłem się paru umiejętności od moich mysi tworzyszy, którzy pałają się złodziejstwem, w ramach zapłaty za pomaganie im. I za śpiewanie im kołysanki. Gra znowu mnie zaskoczyła.

Jaki jest mój werdykt na temat gry? Polecam. Bardzo mocno polecam. Nawet nieskończoną, z błędami i wszelkiej maści niedoskonałościami. Fabuła i mechanika gry zdecydowanie pozyskały moje zainteresowanie, a uroczy Tilo szukający żony skradł mi serce. Chociaż jest niewielki i dosyć łatwo go zranić, podejmuje ryzyko i udowadnia, że nawet mały może wiele, jeśli tylko znajdzie odwagę w sobie.

Kolejny wpis o tej grze pojawi się w momencie, gdy zostanie odblokowana dodatkowa zawartość. Niestety nie jestem w stanie udzielić informacji, kiedy to będzie, ale mam nadzieję, że nastąpi to niedługo.

A tymczasem wracam do świata gier szukać innego zabijacza czasu, aby wypełnić wolne chwile.

Mefisto

#024. Ghost of a Tale – dzielny, mały myszor Read More »

#023. Ghost of a Tale

417290_20160730183350_1

Pora na opisanie – być może – najbardziej rozczulającej gry świata. Gra została wydana niedawno, a dokładniej 25-tego lipca bieżącego roku. Twórcą gry jest SeithCG, który wcześniej pracował dla DreamWorks i Universal Studios, stąd też pewnie ten bajkowy klimat.

Czym jest Ghost of a Tale? To coś pomiędzy grą zręcznościową, a prawie takim typowym RPG, gdzie zbiera się misje od wszelkich postaci i wykonuje zlecone nam zadania. Sporo jednak przewagi ma skradanie się i pozostanie niewykrytym z racji tego, że wszędzie czai się nieprzyjazna nam straż.

Zanim jednak zacznę opisywać wszystko po kolei, muszę Wam przedstawić chyba najbardziej urokliwą postać, jaką przyszło mi grać.

417290_20160730185950_1

Oto Tilo – nasz mysi bohater, który jest swego rodzaju bardem w naszej opowieści (a świadczy o tym chociażby urocza lutnia noszona na plecach).

417290_20160730190156_1

Naszą przygodę rozpoczynamy od opowieści o tajemniczym Zielonym Ogniu, który setki lat temu pochłonął niemal cały świat, mordując każdą napotkaną na nim istotę zamieniając ją w nieumarłego. Myszy próbowały przekupić płomień informacjami o słabościach innych krain, niestety bezskutecznie, przez co większość ich krain została zniszczona. Dopiero szczurza armia pokonała zło, stając się przez to bohetarami wszystkich innych ras. Myszy oczywiście zostały wygnane za swój akt zdrady wobec innych nacji.

Opowieść kończy się, a nasz mały Tilo budzi się w celi na swoim malutkim łóżku. Wokół mamy kilka przedmiotów do zebrania (grzybki, ogryzki jabłek) oraz czerwoną różę, po wzięciu której pojawia się nad zadanie związane ze zbieraniem tych kwiatów dla żony głównego bohatera – Merra’y. Na niewielkim stoliku znajdujemy kawałek chleba, a pod nim liścik z kluczem do celi. Oczywistym jest fakt, że ktoś próbuje nam pomóc się stąd wydostać. Ucieczka z celi jest dosyć prosta, wymaga jedynie otworzenia drzwi, szarpnięcia za drugie i schowanie się w skrzyni, aby straż nas nie rozszarpała na strzępy.

417290_20160730190215_1
Widok ze skrzyni

Na szczęście szczury nie są bystre, więc tak długo, jak nie mają cię w zasięgu wzroku po lini prostej, schować można się do każdej napotkanej szafki, skrzyni oraz beczki. Jest to na tyle komiczne, że bawiłem się z nimi w ten sposób przez kilkanaście minut. No dobra: nie bawiłem. Nie wiedziałem, jak wejść do skrzyni i biegałem wkoło, a pan szczur za mną…

Wędrując po lochach, czy też więzieniu, spotykamy żabę pirata, dla której możemy wykonać zadanie. Aczkolwiek lochy da się opuścić bez rozmowy z nią, więc nie jest to tak istotne, aby pomóc płazowi. Zasugerowanie żabie, że możemy ją uwolnić, kończy się stwierdzeniem, że jej jest tak wygodnie, bo ma wszystko, czego jej potrzeba.

417290_20160730190329_1

W więzieniu roi się od szczurów, więc trzeba wykazać się sprytem. Skradanie się to podstawa, chowanie się to bardzo pomocny atut, ale nic nie przebije ściąganie szczura do pomieszczenia tylko po to, by go tam zamknąć.

(Ten znak zapytania na niebieskim tle oznacze, że szczur Cię zgubił)

Poza tym mamy też zagadki, dzięki którym możemy odnaleźć alternatywną drogę albo otrzymujemy przedmioty, które przykładowo mogą być rzucone w dźwignię w miejscu, gdzie nie mamy do niej innego dostępu bądź też możemy znaleźć stołek, na który można wejść i dosięgnąć przedmiotów, które są dla naszego mysiego barda za wysoko. Niekiedy możemy “zaatakować” strażników poprzez strącenie na nich przedmiotów, co skutkuje czasowym ogłuszeniem.

Eksplorując piękną lokację więzienia, możemy natknąć się na różne “zestawy” ubrań/zbroi, posiadający różne atrybuty (mniejsze obrażenia, odporność na ogień, odporność na trucizne). Ich elementy są sprytnie poukrywane po całej mapie, a skompletowanie całego “zestawu” zwiększa nasze życie i wytrzymałość, dzięki czemu możemy uciekać przed szczurami przez dłuższy okres czasu.

Nie mam pojęcia ile rodzajów ubrań można znaleźć w grze, ale podejrzewam, że może być ich sporo, skoro na początku gry odkryłem ich już kilka.

Moim zdaniem gra jest jedną z ciekawszych, ponieważ w każdym kącie znajduje się coś do odkrycia, przez co nawet podążając za fabułą, jesteś w stanie co chwile odkrywać nowe ciekawostki i niesamowite miejsca. Eksplorowałem każdy zakamarek w poszukiwaniu skarbów albo chowałem się przed szczurzą gwardią, a przy okazji spotykałem różne postacie, z którymi można było porozmawiać o wszelkich rzeczach bądź też wykonać kilka zadań dla nich. Jest w tej grze tyle do zrobienia, chociaż raptem kilka osób jest wobec nas “przyjazne”.

Nie rozwinąłem jeszcze fabuły na tyle, by się o niej wypowiedzieć, ponieważ jestem zajęty zbieraniem róż i żuczków (można zbierać wszelkiej maści robaczki zarówno dla zadań, jak i też dla jedzenia; są bardzo pożywne). Póki co współpracuję z tym, który mnie uwolnił i staram się odnaleźć żonę naszego małego Tilo, a w między czasie pomagam wszystkim i wszystkiemu, co się napatoczy. Nie ma za to punktów doświadczenia, ale za to można otrzymać pieniądze – Florin – potrzebne na przykład do kupowania informacji od pewnego szczura, który jako pierwszy objawił się ze swoją neutralnością w stosunku do nas.

Minusem gry jest zdecydowanie fakt, że nie jest ona jeszcze dopracowana i wiele rzeczy potrzebuje poprawek. Dodatkowo gra jest wygodniejsza na kontrolerach, więc granie na myszy i klawiaturze jest możliwe, ale trochę niewygodne. Nie mówiąc o tym, że mysz mi się zbuntowała kilka razy podczas gry (w sumie nie tylko mi) i musiałem grę restartować, aby dalej grać. Problemem jest też możliwość zapisywania gry tylko, kiedy jesteś w bezpiecznym miejscu (czyli na przykład skrzyni). Gdyby grze nie odbijało, może dałoby się to znieść.

Pocieszające jest to, że trwają prace nad rozwojem gry, więc prawdopodobnie wszystkie niedogodności mogą być z czasem wyeliminowane.

Uważam tę grę za urokliwą. Chociaż te zwierzaki posiadają cechy ludzkie, rozczula mnie widok Tilo patrzącego na kowala w taki typowo mysi sposób (z mysim zaciekawieniem). Wydaje mi się to dość udanym balansem, ponieważ cały ten świat sprawia wrażenie bajkowego i odrealnionego, a zarazem dosyć bliskiego. Kiedy pierwszy raz natrafiłem na grę, od razu trafiła na moją gierkową listę życzeń, by dosyć szybko znaleźć się w mojej kolecji zabijaczy czasu (była to dosłownie kwestia kilkudziesięciu godzin). Niektóre rzeczy mogłyby być lepsze, bardziej usprawnione, ale nie żałuję zakupu. Chociaż pewnie nie raz się wścieknę, kiedy mi ten durny myszor spadnie z dachu (w jednej lokacji spadłem ponad 20 razy na sam dół, ponad 20 razy wchodziłem przez budynek na samą górę – myślałem, że coś mnie strzeli).

Grę polecam wszystkim, którzy lubią RPG, zręcznościówki i myszy w jednym. Oraz stracone godziny na włażeniu gdzie się tylko da.

417290_20160731161633_1
Najbardziej uroczy strażnik świata

A tymczasem, życząc Wam udanego tygodnia, wkraczam w szeregi szczurzej armii i wracam myszkować tu i ówdzie. Z tą grą na pewno jeszcze na bloga powrócę.

Mefisto

#023. Ghost of a Tale Read More »

#022. Life is Strange: Episode 1

319630_20160724165149_1

Z racji faktu, że Square Enix niedawno wypuściło port gry na Linuxa, a także udostępniło epizod pierwszy całkowicie za darmo, grzechem byłoby nie skorzystać z możliwością zapoznania się z grą, w szczególności, że ta pozycja znajduję się na mojej liście gier, które chciałbym mieć.

319630_20160724163242_1

Life is Strange ma dosyć ładną i prostą grafikę, która uwiodła mnie tym, że wygląda na narysowaną. Przyznam, że zawsze podobały mi się dzieła Studia Ghibli pod względem filmów animowanych, a Square Enix był zawsze dla mnie wyznacznikiem ładnej i przyjemnej grafiki w grach.

Ten opis gry będzie inny niż wszystkie, ponieważ, ze względu na typ gry, będę musiał wam przybliżyć nieco z fabuły. Czytacie na własną odpowiedzialność.

#022. Life is Strange: Episode 1 Read More »

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę

Screenshot-15
Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?

Robię postępy w grze, bardzo powoli i mozolnie, no bo przecież trzeba pobiegać tam, gdzie niekoniecznie trzeba. Trzeba też powskakiwać w miejsca wszelakie i narobić bałaganu, powkurzać się na przeciwności losu i pogryźć ze strażnikiem. No i są widoki, na które chce się popatrzeć. Ciężki jest żywot niepoważnego gracza, który zamiast przejść grę i wydać wyrok odnośnie jakości tejże gry, to lata po całym świecie, włazi wszędzie, marudzi i bawi się jak gimbus na wycieczce szkolnej. Przypominam jednak, że ja się dobrze bawię bez względu na okoliczności; nawet w nudnej grze znajdę powód, by się śmiać.

Motywem przewodnim tego wpisu będzie mój postęp w grze. Otóż poza tym, że trochę lepiej wychodzi mi kontrola postaci i nie zaliczam już takich dzikich driftów na koniu, by wypaść poza mapę, opanowałem także wykorzystywanie niedoskonałości gry na mój użytek. Tak, gra ma swoje niedoskonałości, bugi, czy też inne wady, ale ile radości one potrafią dać. Wszakże niektóre gry dzięki temu żyją.

Screenshot

Motywem przewodnim mojej zabawy było “gdzie mnie nie wpuszczą, tam wskoczą” (jak w tytule zresztą). Jak się okazało tam gdzie nie można wejść, można wskoczyć. Bardzo ambitne stwierdzenie, ale korzystam z tego w grze nadmiernie.

Ogólnie rzecz biorąc w grze posunąłem się trochę do przodu. Nauczyłem się trochę o umiejętnościach, które można ulepszać (np. wydłużać ich czas działania albo wzmacniać efekt). Fakt faktem, takie cuda trzeba raczej znaleźć niż kupić, ale zdecydowanie są warte zachodu.

Screenshot-12

Dowiedziałem się też o zaklęciach przywoływania różnych dziwnych stworów!

Dzięki temu dorobiłem się przyjaciela. Nazywa się Octogron. Jakby przeczytać to tak po polsku to wychodzi jakaś octowa kiść dziwnych owoców. Dalej źle się czuję, dalej mój mózg pracuje na wysokich obrotach, jeśli chodzi o wymyślanie dziwnych rzeczy…

Octogron dobrze sprawuje się w walce, chociaż między nim, a przeciwnikami jest spora różnica. I dobrze odciąga uwagę, gdy ja się bezpiecznie chcę ewakuować, bo zdecydowanie nie na moje nerwy jest taka batalia. I nie ma spodni. Widać to ważne dla chorego człowieka…

Co do walk w grze to wspominałem w poprzednim wpisie o duchach. Pojawiają się one nocą w miejscach, gdzie zabiło się przeciwnika. Co się stanie, jeśli zabijesz szkielet nocą? Proszę spojrzeć na to:

Screenshot-3
Duch szkieletu, proszę państwa…

Mózg mi wysiadł w tym momencie. Gra rządzi pod względem mocarnej nielogicznej logiki, która w niej panuje. To jest najlepsza rzecz, zaraz po driftach na koniu.

Skoro jesteśmy przy koniach to był jeszcze motyw, że łażąc sobie tu i ówdzie, zgubiłem się. Tak, mając dosyć dokładną mapę w grze, potrafiłem się zgubić. Dodatkowo jeszcze zgubiłem (znowu) konia, znalazłem innego i tego też zgubiłem. Jestem zdolną i kreatywną jednostką, więc w sumie to się tego po sobie spodziewałem. Jednakże przy tych wędrówkach odkryłem coś, co miało być nagrodą za moje męki. Wierzchowiec ten był spełenieniem moich piekielnych wymagań, a i patatajowanie na nim było przyjemniejsze.

Screenshot-6
Octogron za bardzo zaprzyjaźnił się z kozą górską

To chyba jedyny wierzchowiec, którego jeszcze nie zgubiłem (w sumie to nie będzie zgubiony, póki go nie zgubię, więc chyba logiczne). Zdecydowanie byłoby mi go szkoda.

Dodatkowo nauczyłem się tratować na koniu! To jest świetna zabawa! Do momentu, aż znalazłem wioskę wymarłych krasnolodów i teraz mogę mieć pewność, że są na stałe wymarli. Hamulce ten koń ma, niestety, kiepskie i nim się zatrzymałem to połowa witających mnie krasnali leżała twarzą w trawie. Chociaż w sumie witali mnie toporami i mieczami, więc można powiedzieć, że odwzajemniłem przywitanie.

Poniżej kilka widoków z gier. Gra, chociaż jest bardzo stara, potrafi zadziwić swoją prostotą. Albo po prostu tęskno mi do tych dawnych czasów, kiedy gry miały po prostu swoisty klimat.

Wracam do grania. Wciąż jest tyle do przejścia. A wam niech szkielety nie zamieniają się w duchy nocą!

Mefisto

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę Read More »

#017. Minecraft: piekielni turyści

W ostatnim wpisie byliśmy na gorącej planecie zwanej Merkurym. Wciąż miło wspominam tę podróż, pomimo lekkiego zawodu. Z racji faktu, że lubię ciepłe klimaty, gdzie raczej nikogo nie będziesz się spodziewać, to postanowiliśmy pojechać na wycieczkę w moje rodzinne strony, czyli do piekła. Plan był prosty: jedziemy zwiedzać zamek wielkiego i wspaniałego Anu, który to żył sobie i umarł, a teraz dzikie hordy (czyli my) penetrują jego włości, aby przeżyć przygodę.

2016-06-19_17.43.05
Pamiątkowe zdjęcie ze statku

Aby dostać się do zamku, trzeba było znaleźć statek zwany Hell Boat. Nie było to trudne, chociaż zajęło nam to dłuższą chwilę, bo modyfikacja gry, która była na serwerze, była trochę starsza niż być powinna i początkowo nie oferowała możliwości odwiedzenia Anu. Po aktualizacji moda wywaliły się pewne ważne ustawienia, których naprawienie zabiło serwer Minecrafta na chwilę. Po krótkiej reanimacji wróciliśmy jednak do gry i wybraliśmy się szukać statku, który znaleźliśmy bardzo szybko.

2016-06-19_17.45.16
Prawie jak żetony na przejazd kolejką

Aby statek zaczął działać, musieliśmy położyć cztery prastare figurki wokół posągu. Oczywiście nim znaleźliśmy właściwą kombinację to ja zdąrzyłem się zestarzeć dwa razy. Myśleliśmy, że statek po protu popłynie, a tu stała się rzecz niesłychana…

2016-06-19_17.47.07
Posąg postanowił zostać kulą disco

Posąg postanowił zrobić coś dziwnego. A dokładniej rzecz mówiąc wybuchł nam w twarz, aż zabolało.

W jego zgliszczach wyrósł portal, w który bez myślenia się wpakowaliśmy. Zostaliśmy przeniesieni pod zamek, który imponował rozmiarem i wyglądem, chociaż po lewej stronie chyba zabrakło architektowi terenu i musiał nieco gruntu dobudować.

2016-06-19_17.48.40
Pamiątkowe zdjęcie przed zamkiem

Jako, że byliśmy na lewitującej platformie, szybko zbudowaliśmy most na drugą stronę i polecieliśmy zwiedzać zamek. Nim dotarliśmy do wejścia, zdąrzyłem zezłościć ochroniarza budynku, bo gapiłem się bezczelnie przez okna, a to się chyba komuś nie spodobało.

Oczywiście doszło do walki, ale wiadomo, kto wygrał. Ochroniarz był po prostu bez szans. Nie zadziera się z dzikimi turystami ciekawskimi świata!

Wdarliśmy się do zamku gotowi, by zwiedzać i podziwiać. Wnętrze zamku również imponowało, jednakże było strzeżone przez psich ochroniarzy i co rusz musieliśmy tłuc ich po głowach, a co dwa kroki coś nam wybuchało przed twarzą i musieliśmy tłumaczyć niewerbalnie, że my tutaj zwiedzamy i lepiej dla nich, jeśli się odstosunkują od nas w trybie natychmiastowym.

W końcu, po wybuchnięciu chyba wszystkiego, co można było wybuchnąć, dotarliśmy do miejsca, gdzie czekał na nas zakonserwowany Anu. Wystarczyło go tylko obdarować skarabeuszem i drań powinien przyjść nas przywitać. Taki był plan, ale Anu musiał po swojemu…

2016-06-19_18.48.26
Pamiątkowe zdjęcie z zamkniętym Anu (przytulasy!)

Jako diabeł poczułem się urażony takim piekielnym brakiem manier wobec istoty piekielnej jaką jestem, więc postanowiliśmy pokazać Anu, że czasy się zmieniły i bycie wredną, piekielną świnią (to chyba jest świnia?) nie gwarantuje już sukcesu w życiu.

Walka była ciężka, ale wesoła. Zostałem zamurowany, zraniony przez kolce, które wysunęły się z ziemi, mało co nie wpadłem do lawy i jeszcze do tego Anu zaczął sobie latać, a ja, łuk i celność to trzy rzeczy, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Jednakże padł martwy, a jego mroczna dusza powróciła do sarkofagu.

Anu zginął z naszej ręki w sumie trzy razy (praktyka na żywo powiedzenia zabić, wskrzesić i zabić jeszcze raz). Chcieliśmy się dostać do jego pokoju ze skarbem, więc dwa razy zginął, a my szukaliśmy teleportu. Za trzecim razem wiedzieliśmy (bo doczytaliśmy), że trzeba kliknąć ciało martwego świniaka nim zniknie. Także można powiedzieć, że dostał od nas nauczkę z nawiązką.

2016-06-19_19.04.14
Sekretny pokój ze skarbem

W pokoju było to, czego potrzebowaliśmy: pradawny zegar, który miał nam umożliwić podróż w czasie. Szczęściu nie było końca! Zabraliśmy zdobycz i postawiliśmy nowo zbudowaną maszynę czasu w naszym pięknym i jakże symetrycznym domku. W końcu drzwi do świata dinozaurów miały zostać przez nas otwarte! Klucz w postaci zegara trzymałem w mej pikselowej ręce.

2016-06-19_19.11.48
Jak gdyby ktoś nie wiedział jak wygląda profesjonalna maszyna czasu…

Czekaliśmy cierpliwie, licząc sekundy do końca, kiedy maszyna czasu da nam znak, że to już teraz, że możemy wybrać się do świata, gdzie rządzą dinozaury, a nasza siła będzie leżeć w tym, jak wykorzystamy naszą inteligencję przeciwko nim. Miałem przed oczyma ten widok, kiedy stajemy na nowym, nieodkrytym lądzie i wędrujemy pośród istot mniej lub bardziej przyjaznych, powoli skłaniając je do uznania naszej potęgi: nauki i technologii. Widziałem nowe, nieznane dotąd okazy dinozaurów, które mógłbym zabrać ze sobą i zostawić na mojej rajskiej wysepce.

Tyle nowych rzeczy do poznania, tyle dinozaurów do oswojenia!

Jednakże, nie było to nam dane…

2016-06-19_19.12.41

Mod nie ma jeszcze tego elementu gotowego, więc pozostał nam tylko słodki smak przygody na ustach wraz z goryczą rozczarowania.

Jednakże cierpliwi będą nagrodzeni, także czekam, aż w końcu magiczne drzwi otworzą się przede mną na oścież, a ja wkroczę w nową krainę i zdobędę ją w imię wiedzy i
nauki. Ta przygoda będzie kontynuowana.

Mefisto

#017. Minecraft: piekielni turyści Read More »

#015. Dying Light

Screenshot

Korzystając z faktu, że na Steamie panują promocje (prawie 13.000 gier w przecenie), postanowiłem zakupić sobie (i nie tylko sobie) kopię gry Dying Light: The Following – Enhanced Edition (rok wydania Dying Light: 2015). Zakupiony przeze mnie zestaw zawiera podstawę gry oraz wszystkie obecnie wydane dodatki. Twórcami gry jest Techland – polska firma, która stworzyła między innymi Dead Island i Dead Island: Riptide, a wydawcą jest, ku mojemu zaskoczeniu, Warner Bros. Interactive Entertaiment Inc.

Postaram się nie zdardzać fabuły (chociaż robię to w tym wypadku z bólem serca) i skupić się na moich przeżyciach i ciekawych aspektach gry.

Powiem wam, że nie lubię nawalanek, nie lubię gier, w których jest masa durnych zombie chodzących bez celu i reagujących ewntualnie, jak na nich spadniesz. Dlaczego więc zakupiłem Dying Light? Bo ma klimat. Obejrzałem sobie na Youtube parę interpretacji dodatku to gry – The Following – w wykonaniu zawodowych bądź mniej zawodowych graczy i się po prostu zakochałem w prostoście całego mechaniczmu gry i jej fabule. Prostota polega na tym, że musisz przeżyć, jednak skomplikowaną sprawą wydają się już zombie. Te najprostsze są łatwe to ubicia. Jednakże to nie jedyny typ zombie. Są takie, które poruszają się szybko i włażą za tobą na budynki, inne zmiotą cię wielgachnym młotem, a jeszcze inne oplują czymś niezidentyfikowanym. Są też takie, które wybuchają żółto-czerwoną mazią. Uwielbiam je.

Kocham surwiwale i ta gra właśnie mi to daje – tylko w nieco zmienionej formie. Owszem, nie muszę jeść i pić, aby żyć, chociaż gra umożliwia zjedzenie wszelkich maści batoników energetycznych i chałw (w celu odnowy życia oczywiście). Mam za to wielki i szeroki zasób Planów (Blueprints), dzięki którym mogę tworzyć od apteczek po wymyślne połączenia stołu od nogi z gwoźdźmi, taśmą i baterią w postaci broni siecznej z możliwością porażenia kogoś prądem. Muszę również uciekać, bo to, że zmodyfikowanym kluczem francuskim mogę sieknąć kogoś w chwilę, nie oznacza, że pójdzie mi tak łatwo z hordą zombie, która zaraz się zbiegnie, aby mnie zeżreć.

Z fabuły zdradzę wam tylko, że panuje wirus, który zamienia ludzi w zombie (no tego ciężko będzie nie wiedzieć w szczególności, że pierwsze minuty gry będą o tym). Lekiem hamującym rozwój wirusa jest Antyzyna, którą zrzuca przelatujący od czasu do czasu samolot. Lek ten pozwala nie przemienić się w zombie (przynajmniej na dłuższą metę), ale jego ilość jest bardzo mała, ponieważ zrzuty są często przejmowane przez bandytów. Nie powiem wam, kim jest wasza postać i jak się tam znalazła: ważne jest to, że dołącza do grupy ocaleńców, którzy walczą z przeciwnościami losu, by przetrwać każdy dzień, a naszym zadaniem jest wtopić się w tłum i pomagać jak tylko się da. Czy to przez sprawdzanie, czy komuś coś się nie stało, czy poprzez obdlokowywania różnych, bezpiecznych miejsc na mapie.

Gra idealnie pokazuje horror takiej apokalipsy: wyobraźcie sobie, że tam wokół biegają dzieci, które nie rozumieją tej sytuacji albo rozumieją ją za dobrze. Jedne liczą, że na to, że ich rodzice wrócą, inni wiedzą, że z tego piekła nie ma odwrotu.

Screenshot-3

Aczkolwiek grze nie brakuje humoru i co chwila rozwesela ukrytymi Easter Eggami.

Bardzo mi się podoba to, że można grać z innymi graczami. Ostatnio zawiodłem się na jednej z ulubionych gier, że multiplayer się wywala, ale mam nadzieję, że kiedyś to poprawią. Dying Light oferuje rozgrywkę z innymi graczami, która działa! Niestety LAN nie działa (z tego, co wyczytałem to z tego powodu, iż ludzie grali używając nielegalnych kopii i póki co zablokowano tę możliwość), także tłukę się po Steamowych serwerach, które póki co działają stabilnie.

Screenshot-11
Mój towarzysz Ninja Smok, który ledwo przetrwał psychicznie prolog, by móc się ze mną połączyć

Grając razem jest zawsze łatwiej, ale jest też i śmieszniej, bo przecież nie trzeba cały czas grać na serio. W końcu chodzi o dobrą zabawę.

Screenshot-12
Tak, tak, horda zombie za oknem, trzeba bronić niewinnych ludzi, ale żeby tak na masakrę bez dobranocki…?

Można też wykonywać za siebie zadania, jak na przykład otwieranie zamkniętych drzwi wytrychem.

Screenshot-13
Trochę nie trafił w dziurkę od klucza, ale generalnie to dobrze mu poszło – jakoś przez ścianę te drzwi otworzył
Screenshot-14
Koleś, kiedy zobaczył, jak Smok otwiera drzwi, poczuł natchnienie.

Dużo w tej grze jest też elementów zręcznościowych. No dobra – cały czas wskakujesz na wszystko (i wszystkich), aby tylko cię coś nie zeżarło. Również dotarcie do cennych przedmiotów (potrzebnych na przykład do ulepszeń) wymaga gimnastyki i wspinaczki. Potrafi to zmęczyć zwłaszcza, że postać nie zawsze się łapie krawędzi budynku i czasem kończysz w środku kółeczka uformowanego przez zombie, a niekiedy jakiegoś po prostu zdeptasz, a dalej to już jest prosty schemat – biegniesz przed siebie jak najdalej od zgromadzenia.

Co sądzę o grze? Przeszedłem jedynie prolog i kilka misji pobocznych wraz z moim towarzyszem niedoli. Jestem całkowicie nią podjarany, bo to jakaś świeżość w moich zasobach growych i niecierpliwie czekam na jej kontynuowanie. Wciąż czeka mnie wiele wędrowania, wspinania, szukania i masakrowania, ale czuję, że nie będę zawiedziony.

Poniżej kilka screenshotów z tego, co zdążyłem już zobaczyć.

Zamierzam nagrać trochę ekscesów z gry i zmontować w jeden film te najlepsze ujęcia oddające całą zabawę, jaką ma się grając w Dying Light. A póki co wracam do gry! Niech zombie was nie dosięgną!

Mefisto

#015. Dying Light Read More »

#012. Ark: Survival Evolved

Screenshot-15

Wielu z nas w młodości lubiło dinozaury. Takie duże, fajne “cosie”, którego oglądało się chociażby w Pradawnym Lądzie i wydawałoby się, że gdyby pojawiły się w dzisiejszym świecie to byłyby najlepszym przyjacielem każdego. Ja wciąż je lubię, nie wyleczę się z tego. W szczególności, że jednego dnia odkryłem grę, która nazywa się Ark: Survival Evolved. Jest to gra, w którą można grać zarówno samemu bądź na serwerze z innymi graczami. Jako, że jestem mrukiem, zacząłem moją historię samemu i bardzo mocno się wciągnąłem.

Historia zaczyna się prozaicznie prosto. Budzisz się prawie nago na plaży. Wokół ciebie jedno wielkie nic poza tą nieszczęśną plażą, a ty nawet spodni na tyłku nie masz. Na szczęście dosyć szybko coś mnie zeżarło, więc nie zdążyłem nawet zmarznąć, ani zawstydzić się brakiem porządnego odzienia. Drugie podejście było łatwiejsze. Zorientowałem się w tym, że mogę zbierać różne rzeczy i robić z nich narzędzia. Taki typowy surwiwal. Nim jednak zauważyłem, że różne typy narzędzi potrafią pozyskać różne rodzaje surowców z jednego materiału, minęło sporo czasu, a ja, żeby np. zebrać strzechę, nawalałem w drzewo pięścią ile się dało. Raz się w ten sposób zabiłem. Gdyby dawali medal za głupotę to miałbym ich już dwadzieścia.

Screenshot-17

Wracając jednak do mojej historii… Gra to typowy surwiwal. Z każdym wbitym poziomem otrzymujesz punkty engramu, za które wykupujesz “przepisy” na wszelkiej maści rzeczy: od ogniska do pistoletu. Każde ulepszenie ma swoją cenę, jak i wymagany poziom, aby go kupić (no bo głupio byłoby biegać z karabinem już od samego początku). Oczywiście obowiązuje też piramida ulepszeń, tzn. aby odblokować ścianę z drewna, musisz wpierw odblokować ścianę ze strzechy.

Zacząłem od domu ze strzechy. Byłem jak jedna z trzech świnek w lichym domku. Kiedy nadszedł wilk, a dokładniej rzecz biorąc Tygrys Szablozębny, mój domek został zdmuchnięty w chwilę (a ja zostałem zeżarty). Nieważne, to tylko gra. Punkty doświadczenia dostaje się za wszystko, nawet za samo stanie w miejscu, więc pierwsze poziomy wbija się dość prosto. Dosyć szybko dorobiłem się wystarczająco punktów engramu, by zacząć budować drewniany domek. Ten okazał się nieco odporniejszy na tygrysa szablozębnego, ale Brontozaur, którego przypadkiem wkurzyłem (żebym jeszcze wiedział jak), okazał się, bądź co bądź, silniejszy niż moja chatynka. Znowu byłem bezdomny, a do tego zadeptany przez stepującego wielkoluda.

Wziąłem się wtedy za siebie i zrobiłem kolejny upgrade domostwa. Wkroczyłem w erę kamienia łupanego i czułem się w mojej chatce bezpieczny. Dosyć szybko dorobiłem się łóżka i paru domowych przyrządów, więc było mi jak w raju. Tylko stepujący Brontozaur łaził mi po dachu i dziękowałem niebiosom, że to gra, bo bym został pełnoetatowym naleśnikiem bądź inną mokrą plamą. Swoją drogą ten Brontozaur okazał się też bardzo pomocny, bo odganiał mi większe drapieżniki póki coś go nie zeżarło.

W międzyczasie uczyłem się, jak grać, więc z czasem przypadkiem odkryłem, że dinozaury można oswajać. Fakt faktem, że ja nauczyłem się tego w brutalny sposób, bo przypadkiem pozbawiłem przytomności Dodo. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Dodo pobite do nieprzytomniści i nakarmione jagodami będzie twoim zwierzątkiem. Technikę oswajania poszerzyłem o środek nasenny, który przynajmniej trochę złagodził moje metody i zwiększył przeżywalność moich zwierzątek.

Screenshot-6

W niedługim czasie miałem pełno Dodo, które pełnią w grze rolę kury. Dają jajka, dużo jajek i do tego często. Do tego śmiesznie człapią i każdego smutnego dnia pocieszałem się tym ich człapaniem. Dzięki nim nie musiałem polować tylko żywiłem się jajkami. Przynajmniej do momentu, kiedy odwiedził nas Tyranozaur, a dzielne kuraki, widząc, że gigant próbuje mnie zjeść, rzuciły mi się na ratunek. To był najśmieszniejszy i zarazem najsmutniejszy widok w tej grze, kiedy armia Dodo człapała pośpiesznie w stronę T-Rexa, aby go powstrzymać. I padał jeden po drugim do momentu, aż zostałem sam bez moich pokracznych milusińskich. T-Rexa udało się odciągnąć (ciężko było z nim walczyć, kiedy moja najlepsza broń to bardzo łamliwe włócznie), ale Dudusiątek już ze mną nie było.

To był ten moment, kiedy jeszcze bardziej chciałem ulepszyć moje schronienie. Stworzyłem mocny kilof i rozbijałem skały zawierające metal, który, po przetopieniu w wielkim piecu, użyłem do zrobienia mocniejszych, metalowych ścian. Niestety moja miejscówka okazała się jakaś trefna, bowiem zaczęło roić się tam od T-Rexów i innych drapieżników. Wyruszyłem więc w świat i odnalazłem idealne miejsce, gdzie na szybko postawiłem kamienne domostwo, a wokół zacząłem stawiać metalowy mur. Miejsce to miało idealną lokalizację między wielkimi skałami, co pozwoliło oszczędzić mi na materiale i odkąd się tam przeniosłem, nic mnie nie dręczyło (i nie odnotowałem tragicznej śmierci żadnego Dodo).

Szybko się rozbudowałem i ulepszałem, co się da. W pewnym momencie kamienny domek stał się niczym artefakt poprzedniej epoki w moim dziwnym świecie. Nie pasował tam ani trochę, a jednak szkoda mi go było burzyć.

Screenshot-1
Po lewej zbiorniki na wodę, płonący budynek oraz wszelkiej maści fabryki; na prawo stara chatynka, która pierwotnie pełniła funkcję tego po lewej tylko w dużo mniej wydajnym stopniu

Wnętrze nowego budynku zawierało wszystkie sprzęty potrzebne do wyrobu coraz to lepszych materiałów oraz wielki skarbiec na cenne surowce, dzięki którym budowałem moje metalowe miasteczko.

Mając bezpieczne lokum i “ciężki sprzęt”, mogłem spokojnie latać po świecie i łapać dinozaury.

Screenshot-7

W grze jest ich masa, więc nie wiem, ile zajmie złapanie ich wszystkich. Niektóre łapie się prosto, nad innymi trzeba bardzo mocno popracować, a inne to są na tyle uparte, że musiałem podchodzić do tego kilka razy.

Dinozaury można nazywać, więc mam armię Duddil, Dodołaków, Dudusiów i Dudusiątków, Raptora Kangurka i dwa okazy Paracerathium nazwane Paracetamol i Paracetamolka. Jest też T-Rex Yoda, wszelkiej maści Maupki i Wielkie Stopy, Ogórki, Pomidory oraz Złe i Duże Ktosie. Jakby ktoś kiedyś nie wiedział, jak dziecko nazwać, to służę pomocą.

Mógłbym się o elementach gry rozdrabniać na atomy, bo jest ich bardzo dużo i są dosyć ciekawe i dopracowane, ale tego nie zrobię. Na pewno nie w jednej notce, bo musiałbym napisać jakiś trzystustronnicowy poradnik, a to nie miałoby kompletnie sensu. Wolę formę, że tak to ujmę, “rozrywkową”, gdzie opisuję, co mi się przydarzyło jako przykład dlaczego gra mi się spodobała. Poza tym mam w zamiarach opisać poszczególne dinozaury i porównać jak fakty są przedstawione w grze. Tak: ta gra prezentuje poszczególne zachowania dinozaurów: dla przykładu Raptor atakuje i ucieka, przez co ciężko z nim wygrać (aczkolwiek jest to możliwe). Kompsognaty z kolei są ciekawskie i biegają za tobą, patrząc co robisz do momentu, aż jest ich za dużo i zaczynają przejawiać agresywne zachowanie. A to tylko dwa z wielu dostępnych dinozaurów w grze.

W następnym wpisie dotyczącym tejże gry dorzucę trochę ciekawostek o surwiwalu i rozpiszę się nieco o zachowaniu Dodo. A póki co życzę wszystkim miłego dnia z dala od wszelkich złych T-Rexów.

Mefisto

#012. Ark: Survival Evolved Read More »

#010. Two Worlds: sztuka konwersacji czyli moje pierwsze wrażenie z gry

Screenshot-5

Miałem zagrać w Two Worlds (data wydania: 2007), więc jak tylko grę ściągnąłem, zabrałem się za eksplorację fabuły i świata stworzonego przez Reality Pump Studios. Gra została przeportowana na Linuxa przy użyciu wina i chodzi zadowalająco dobrze.

Szczerze mówiąc grę zaczynałem 3 razy, bo za pierwszym razem biegałem po pierwszej (jakże dużej) lokacji i nie wiedziałem, co mam zrobić, a informację o tym, co mam zrobić, tak lekko mówiąc, zignorowałem. Za drugim razem w tak kreatywny sposób pozbyłem się całego zasobu gotówki, że to nadawałoby się na scenariusz jakiejś żenującej komedii, a jak odrobić straty to pojęcia nie miałem. Ale o tym rozpiszę się później.

Proszę wziąć pod uwagę, że cały ten wpis jest poświęcony grze Two Worlds i może zdradzić wam nieco fabuły gry. Obiecuję opisać moje przeżycia i odczucia w taki sposób, aby jak najmniej popsuć radości z grania tym, którzy będą chcieli zagrać.

Zacznę od tego, że gra jest intrygująca. Na początku pojawia się motyw ucieczki i pogoni, ale twórcy nie mówią nam, kto nas goni i po co. Jesteś ty – główny bohater i twoja siostra oraz tajemnica tego, skąd jesteście, dokąd zmierzacie i kogo wnerwiliście. Oczywiście pogoń porywa siostrę, a ty miesiącami jej poszukujesz, trudniąc się zawodem łowcy nagród. Pierwsza misja połączona jest z twoim zawodem i ma ci naświetlić sposób poruszania się postacią.

Screenshot-1

Wyrzuć więc zatem całą logikę za okno, ta gra rządzi się swoimi prawami. Spacją wchodzisz w interakcję ze wszystkim, za pomocą E skczesz. Wszyscy gracze już wiedzą, że będzie ciężko, ale do tego da się przyzwyczaić. Ale to i tak nic. Pod prawym przyciskiem myszy znajduje się magia, zaklęcia magiczne, czy jakkolwiek by to określić, ale również i przewijanie dialogów. I to był mój największy problem przez pierwsze 30 minut gry. Nie wiem czemu, ale uparłem się, że konwersacja z mieszkańcami wiosk odbywa się za pomocą prawego przycisku myszki i raz po razie ładowałem kule ognia w moich rozmówców na początek rozmowy. W ten sposób cała wioska nienawidziła mnie w przeciągu 5 sekund i domagała się haraczu za każde moje przewinienie (nie rozumieli, że w moich stronach tak się rozmowę zaczyna – ogniem w twarz, by było miło, ciepło i przyjemnie). Tak właśnie pozbyłem się wszystkich pieniędzy.

Są też przyciski jak na przykład I, gdzie lądujesz w plecaku i masz stamtąd dostęp do umiejętności, mapy, ekwipunku, magii i reputacji…

Prawo. W grze panuje surowe prawo, jak można zauważyć. Atakowanie wszystkich jak leci nie wchodzi w rachubę. Włażenie komuś do domu też nie. Każda kara ma za zadanie odebrać ci jak największą ilość gotówki, zaokrąglając ją do pełnej liczby (np. masz 5.249 to kary płacisz 5.000).

Oczywiście masz prawo nie płacić, ale musisz wtedy opuścić miasto. No i zawsze możesz się wykłócać, ale w przypadku tej gry nie polecam tego robić, bo i tak skończy się to źle. Dla ciebie, oczywiście.

Screenshot-8

Ciekawym aspektem gry są konie. Strasznie ciężko je prowadzić, non stop ładują się na wszelakie kamienie, górki, a raz nawet koń pacan wbił mi się w tekstury. Skończyło się tym, że dostałem się do miasta, do którego wejść można tylko jedną bramą, otwieraną od zewnątrz. Dobrze, że twórca stworzył kamienie teleportacyjne i mogłem wyjść z miasta, by otworzyć bramę i poruszać się w miarę swobodnie (ja to wszystko robię od końca).

W grze są również wyżej wspomniane teleporty, ale też i wszelkiej maści monumenty, przy których odradzasz się po śmierci bądź odnawiasz utracone życie. Jak również widać na screenshocie teleportu, zrodził się duch orka, którego wcześniej tam utłukłem. Dzieje się tak tylko w nocy. Ale nie narzekam, exp to exp bez względu na to, czy żywy, czy martwy.

Skoro wszystkie aspekty mechaniczne gry omówiłem, pora na fabułę. Osobiście jest dla mnie intrygująca, choć ktoś już zauważył, że sporo gadają jak na starego, klasycznego RPGa. Nie przeszedłem jeszcze gry, by stwierdzić, czy warto grać dla fabuły, czy nie, zresztą jest to trudny temat, ponieważ ja mogę lubić inne rzeczy niż wy. Uważam jednak, że każda gra zasługuje na szansę. Kiedyś w końcu uważałem, że Minecraft to nieciekawa gra, a dzisiaj jest to mój symulator wszystkiego.

A póki co wracam do grania – być może opiszę moje odczucia, gdy grę przejdę i wydam ostateczny werdyk.

Mefisto

#010. Two Worlds: sztuka konwersacji czyli moje pierwsze wrażenie z gry Read More »

#008. Minecraft: opowieść o tym, jak poleciałem w kosmos

Minecraft zadziwia swoimi modami. W poprzednim wpisie o Minecrafcie pomyliłem się z ich liczbą. Nie jest ich tysiące. Ich liczba ograniczona jest kreatywnością twórców, a ta zdaje się być studnią bez końca. Za niektóre mody podziękuję, za inne się wścieknę, ale wciąż mam szacunek za włożoną w nie pracę.

Dzisiaj skupię się na kilku modach, a dokładniej Galacticraft i jego addonach (czyli dodatkach do modyfikacji). Galacticraft umożliwa wędrówkę i eskplorację wygenerowanego świata (a dokładniej planet w naszym układzie słonecznym, a nawet tych poza nim).

Także postanowiłem odwiedzić planetę najbliższą Słońcu zwaną Merkury. Przygotowania były czasochłonne. Trzeba było wszak zaopatrzeć się w rakietę (a nawet dwie, bo nie leciałem sam) oraz narzędzia tworzące tlen (w grze jest to Oxygen Collector, Compressor i Bubble Distributor), mające za zadaniu zebrać tlen z rozłożonych liści wokół (tak, wiem, nieśmiertelna logika gier) i przemienić go w bańkę powietrza potrzebnego do przeżycia.

Ale pokolei. Jako wasz kosmiczny reporter, uwieczniłem całą wyprawę na Merkurego.

Podróż zaczęła się sprawnie, od wylotu w kosmos. Start odbył się bezproblemowo (na szczęście komuś tym razem nie popsuła się rakieta i nie spadł z powrotem na ziemie).

2016-05-31_00.32.42
Przed startem
2016-05-31_00.33.14
Nasz bezproblemowy lot (ktoś się pośpieszył i wystartował pierwszy)

2016-05-31_00.33.31

Lądowanie również odbyło się bez problemów.

2016-05-31_00.34.07
NASA może się schować przy takiej technologii

Merkury nie jest przyjazny turystom o tej porze roku. Szczerze mówiąc w ogóle nie jest. Jest tam tylko bezlitosny, parzący żar pochodzący wprost z jasnego słońca, które świeci ci w oczy.

2016-05-31_00.34.28
Aż w oczy piecze…

Na szczęście jednak mieliśmy ochronne kombinezony, które nie pozwoliły temperaturze popsuć nam wyprawy.

2016-05-31_00.45.23
Profesjonalny sprzęt profesjonalnego astronauty

Poza słońcem, była też przeogromna pustka. Absolutne zero. Żadnego komitetu powitalnego stworzonego z potworów, żadnej pocztyczki na początku, żadnego wybuchu Creepera. Nic tylko jedna wielka samotność zawieszona między słońcem, a nicością (i Wenus).

2016-05-31_00.35.49
W tle widać Wenus

Nierażeni jednakże przeciwnościami losu, zaczęliśmy budować naszą bazę wypadową na tejże planecie. Wykorzystaliśmy panele słoneczne, by ze złowrogiego słońca zrobić naszego sprzymierzańca i przerobić jego żar na elektroczność.

Mając zasilanie, mogliśmy zacząć stawiać maszyny do produkcji tlenu.

Wokół bazy powstała bańka tlenu, która pozwalała nam się swobodnie poruszać bez kombinezonów, czy też utraty tak cennej rzeczy, jaką jest powietrze w zbiornikach.

Byliśmy gotowi na dalszą przygodę. Uzupełniliśmy tlen w zbiornikach i wyruszyliśmy na podbój Merkurego. Przeczesaliśmy całą jego powierzchę w poszukiwaniu dungeonu, gdzie tajemniczy stwór chronić miał istotnych dla nas rzeczy: rzadkich surowców i planów bardziej zaawansowanych statków kosmicznych, umożliwiających lot na dalsze planety (skąd one to miały?).

Nasze poszukiwania były oczywiście owocne. Znaleźliśmy zejście do podziemii.

2016-05-31_01.05.02
A opuszczała nas już nadzieja…

Bez wahania wskoczyliśmy w ten piekielny wwiert. Czekało tam na nas wiele dziwności!

2016-05-31_01.06.09
Te pochodnie się palą, chociaż tam nie ma tlenu!

Przebiliśmy się przez długie tunele i w końcu dotarliśmy tam, gdzie pieczarę swą miał tajemniczy potwór.

2016-05-31_01.07.34
No co to może być!?

Oczywiście, tym potworem okazał się wielki creeper plujący w nas ładunkami wybuchowymi. Naszym zadaniem było je w niego odbijać. Nie było tak źle.

2016-05-31_01.08.16
Ping pong z zielonym, kosmicznym ogórkiem

Ostatecznie pokonaliśmy maszkarę i, zabierawszy wcześniej klucz, ruszyliśmy w stronę komnaty ze skarbem, której nie było. No po prostu zapomniano chyba o nagrodzie dla nas za wysadzienie pana tego miejsca w powietrze. Zrozpaczni poszukaliśmy innego dungeona i w nim również nie było komnaty ze skarbem (było za to morze lawy, do którego mało co nie wpadłem).

Powróciliśmy więc na naszą bazę, aby zaplanować kolejną wyprawę, gdzie, miejmy nadzieję, nikt nas tak okrutnie nie oszuka i jednak skarby się znajdą dla nieustraszonych podróżników.

Mefisto

#008. Minecraft: opowieść o tym, jak poleciałem w kosmos Read More »

Scroll to Top