linux

#039. Valley

(Następna pełna recenzja na tym blogu! Hura!)

378610_20161003214554_1

Valley to kolejna gra, która wpadła ostatnio w moje ręce. Wydana została stosunkowo niedawno, a dokładniej dwudziestego czwartego sierpnia (wersja na systemy Linux i Mac wyszła trzeciego października wraz z aktualizacją 1.02) i zaczęła zdobywać serca graczy. W skrócie o grze? Piękna grafika i niesamowita ścieżka dźwiękowa, która w pełni oddaje to, co się dookoła Ciebie dzieje, trzymając nas w napięciu przez cały czas.

Valley jest grą zręcznościową, opierającą się na korzystaniu z dostępnego egzoszkieletu zwanego L.E.A.F. (Leap Effortlessly though Air Functionality). Możemy w nim skakać (albo spadać z wysokości), rozpędzać się do ponad przeciętnych prędkości, przebijać się przez uszkodzone ściany i podłogi, a także dawać i zabierać życie z otaczającej nas krainy. Tak, dobrze czytacie. Ten strój może zabić lub ożywić okoliczną roślinność, czy zwierzynę. Dodatkowo w wypadku naszej śmierci jesteśmy wskrzeszani kosztem natury (którą musimy balansować, inaczej będzie źle).

378610_20161003221524_1

378610_20161003222224_1

378610_20161003221557_1
Wskrzeszony jelonek uświadomił mnie, że Valley jest gdzieś blisko Czarnobyla

Znajdujemy się w tej krainie przypadkiem, poszukując tajemniczego przedmiotu zwanego Lifeseed. Nasze promocyjne lekcje kajakarstwa o mało nie pozbawiły nas życia, ale dajemy radę wyrwać się z objęć wzburzonej wody. Wędrując poprzez jaskinię i rozległą polanę, docieramy do miejsca, gdzie znajdujemy L.E.A.F. Po założeniu (dokładniej: ucięciu sobie nóg od kolan) i krótkim filmiku instruktażowym dowiadujemy się, że egzoszkielet jest tworem aliantów z  Drugiej Wojny Światowej, oraz że możemy odsłuchiwać nagrań archeologów i naukowców odnośnie tego miejsca. Pierwsze nagranie jest od Virginii King, która opowiada nam o tej krainie. Z czasem dowiadujemy się, że miejsce to zostało nazwane Susurrus.

Dowiadujemy się nieco o Lifeseed. Raz na tysiąc lat drzewo o niepozornej nazwie Titan Tree tworzy nasionko (wielkości naszej głowy), którego moc mogłaby pozbawić życia cały świat. Oczywiście wpada ono w ręce naukowców, którzy chcą stworzyć superbroń, mającą przechylić szalę na stronę aliantów. Niestety im dalej brniemy w fabułę, tym bardziej okazuje się, że naczelny naukowiec, Andrew Fisher, postradał zmysły, wysysając amritę – życiodajną energię – z trzewii tej pięknej krainy, powodując jej spaczenie.

378610_20161003232905_1

L.E.A.F. zawiera wiele ulepszeń, które umożliwiają nam poruszanie się po wymyślnych przestrzeniach i przeszkodach. Najbardziej spodobało mi się bieganie po wodzie i zasuwanie po metalowych płytach na ścianie. Oczywiście masz też możliwość domontowania zbiorników na amritę, aby móc efektywniej (i dłużej) korzystać z niektórych ulepszeń bądź walczyć z przeciwnikami.

Przeciwnicy nie są jakoś specjalnie trudni – jedyne, co musimy zrobić to strzelić w nich energią, aby się uspokoili. Różne stworki potrzebują różnej ilości energii, aby się opanować. Jedyna trudność w grze to taka, że jeżeli stracimy całą enrgię, a przeciwnik nas trafi to giniemy.

Moim największym wrogiem w grze była woda, bo, jak można zauważyć, L.E.A.F. jest ciężki i łatwo w nim utonąć (ale biegać po wodzie już się da). Zgadnijcie, ile razy utonąłem?

Gra jest miła i przyjemna, trochę budzi grozę momentami (nim się człowiek przyzwyczai, że można sobie spaść w otchłań i nic Ci nie będzie). Ma niestety przeogromną wadę, jaką jest jest długość. Mi zajęła ona około pięciu godzin, wliczając w to grzebanie w ustawieniach i bieganie dokoła jednego budynku, bo nie wiedziałem, jak przejść lokację.

Jeżeli lubicie gry, które ćwiczą refleks – wtedy gorąco polecam, bo idzie się niekiedy naskakać i nawygimnastykować przy ten grze. Jeżeli oczekujecie rozbudowanej fabuły to niestety tutaj jej nie dostaniecie. W Valley poruszamy się szlakami przeszłości, aby naprawić błędy przodków, opierając się na nagraniach archeologów i naukowców oraz ich pomysłach.

Bardzo dużym plusem jest muzyka, która dostosowuje się do okoliczności. Najbardziej emocjonującym momentem było biegnięcie po specjalnych torach, które zwiększały naszą prędkość, gdzie muzyka dostosowywała się do naszych ruchów. Grafika również jest niczego sobie, przez co Valley bardzo przyjemnie się zwiedza. Przekonajcie się zresztą sami.

Plusem, moim zdaniem, jest też umiarkowany poziom trudności, który zakłada bardziej eksplorację niż walkę z otoczeniem. Jestem osobą, która lubi myszkować, a nie bić się z każdym źdźbłem trawy, chociaż nie mówię, że czasem lfajnie jest, jak jest trudno.

Jeżeli także lubisz powyższe rzeczy, może warto założyć L.E.A.F. i zobaczyć, jak daleko dojdziesz i jakie skarby odkryjesz?

Mefisto

#039. Valley Read More »

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim

72850_20160809182257_1

No i stało się to, co stać się w końcu musiało. Pod wpływem oglądania na szanownym serwisie Youtube różnych interpretacji tejże gry, postanowiłem założyć ciężką zbroję i wyruszyć do krainy zwanej Skyrim, aby zobaczyć, co los przygotował dla mnie tym razem.

Jako, że główny wątek gry i dodatki przeszedłem, będzie to jednorazowy wpis w formie finalnej recenzji i opcjonalnie parę krótszych wpisów na ciekawostki, jeżeli kogoś to zainteresuje. Samej gry jeszcze nie skończyłem, bo zostało mi masę misji pobocznych, które planuję w wolnej chwili ukończyć.

Skyrim, wydana przez Bethesdę w 2011 roku, to piąta część serii The Elder Scrolls, w którą troszkę pograłem parę lat temu, ale z tego powodu, iż mało cierpliwe dziecko byłem, gra nie zrobiła na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia. Dzisiaj mam odmienne zdanie i do starszych wersji kiedyś na pewno usiądę.

Z góry przepraszam wszystkich za ilość słów, które przyszło mi zmarnować. Sam nie sądziłem, że wyjdzie tego tyle, ile wyjdzie, ale dobra gra zasługuje nawet i na więcej. Mam nadzieję, że się ze mną w tej kwestii zgodzicie.

72850_20160809182352_1

Gra zaczyna się niewinnie. Budzimy się na wozie i wsłuchujemy w konwersację pomiędzy naszymi towarzyszami niedoli. Wychodzi na to, że jedziemy z buntownikami, ich zakneblowanym liderem i jakimś nieokreślonym złodziejaszkiem, który wydaje się bardzo nerwowy. Docieramy do Helgen, gdzie, jak się okazuje, ma się odbyć egzekucja. Między innymi nasza. Oczywiście nie ma nas na liście do ścięcia, a panu z listą jest bardzo przykro, bo mimo tego i tak chcą się mnie pozbyć. W końcu to moja głowa, nie ich, co ich to obchodzi. Ten moment jest też momentem stworzenia wyglądu postaci i nadania sobie imienia.

W tej grze postanowiłem zostać Khajiitem, czyli mówiąc prosto: kotem. Wybór mój opierał się na puszystości jego ogona i faktem, że lubię koty. Jak już wspominałem, nie umiem grać na poważnie, a jeśli kiedyś to się stanie, następnego dnia najprawdopodobniej skończy się świat.

72850_20160809184232_1

Wracając jednak do fabuły. Byłoby to zabawne, gdyby gra kończyła się na mojej egzekucji, ale gracze byliby raczej niezadowoleni z tego tytułu, toteż coś się musiało wydarzyć. Oczywiście, odwiedził nas smok (nie, nie ten, który grał ze mną w Dying Light) i całe miasteczko obrócił w popiół. Dzięki temu udało mi się zbiec z jednym z Gromowładnych żołnieży (Stormcloaks w angielskojęzycznej wersji gry). Wiem też, że można uciec z kimś z Imperium, ale mi się nie udało. Prwadopodobnie dlatego, że biegałem po całej lokacji, aż się ktoś zlitował i pokazał mi, gdzie uciekać.

Po wydostaniu się z miasta ruszyliśmy do rodzinnej wioski mojego nowego przyjaciela, aby powiadomić ich o niebezpieczeństwie. To było proste, bo musiałem iść cały czas za nim i się nie zgubiłem. Jedynie towarzysz mój wlókł się, jakby miał w poważaniu fakt, że smok właściwie siedzi nam na ogonie, nie mówiąc o tym, że Imperium chce nas skrócić o głowę. Miałem wrażenie, że on aż za bardzo dostosował się do zdania “keep calm, there is no rush”.

Po krótkiej pogadance z rodziną mojego powolnego kompana, zostałem oddelegowany do Białej Grani (Whiterun), gdzie miałem poinformować głowę miasta o tym, że zbliża się do nich smok.

Ledwo wyszedłem z miasta i się zgubiłem. Jakby było inaczej to bym się pochorował z rozczarowania. Czy musze mówić, że gra ma mapę? Mało czytelną, ale ją ma. W prawdziwym życiu bardzo dobrze operuję mapą, więc nie wiem czemu zdarza mi się to w grach.

Po jakiejś godzinie zwiedzania, znalazłem właściwą drogę i dotarłem do białograńskich stajni. I tutaj taka refleksja mnie naszła, że kiedy grałem w poprzednią część zwaną Oblivion, pierwsze co zrobiłem w mieście to przypadkowa kradzież konia i zwiedzanie więzienia. Jak się domyślacie, tutaj zrobiłem dokładnie to samo.

Jak już mnie wypuszczono z więzienia to postanowiłem odwiedzić sklep, aby nadmiaru dóbr się pozbyć. Sklep był zamknięty, więc zacząłem się do niego mimowolnie włamywać na oczach straży, nim zauważyłem, co czynię. Zgadnijcie, co się stało? Tak: znowu odsiadka. A przecież powiedziałem, że to było niechcący.

Na szczęście później moim jedynym wykroczeniem było wbieganie w ludzi i rozrzucanie przedmiotów wokół siebie z okazjnalnym pyskowaniem do straży.

Dotarłem do Jarla, głowy miasta, i opowiedziałem mu całą historię z pominięciem wątku o mojej egzekucji. Chwilę potem doszły nas wieści, że smok zaatakował wieżę strażniczą, więc dostałem polecenie, aby się z nim rozprawić. Oczywiście udzielił mi się nastrój na bycie powolnym i poleciałem do (otwartego) sklepu, sprzedając cały niepotrzebny bajzel. Potem ruszyłem z delegacją od Jarla, aby pozbyć się “problemu”.

Dotarłem na miejsce i okazało się, że ze smokiem sobie nie za bardzo powalczę. Dlaczego? Smoki mają to do siebie, że latają, a ja… sprzedałem łuk. Najlepsza decyzja w moim życiu. Poskakałem, pomachałem bronią, powkurzałem się i ostatecznie poczekałem, aż jeden ze straży zginie, żebym mógł wziąć od niego łuk. Także radzę nie być w niebezpieczeństwie przy mnie. Mam nieco spaczone priorytety.

Zabicie smoka było trudną rzeczą, bo on majtał się po niebie, jakby coś go opętało, a ja majtałem się po ziemi, strzelając do niego, zbierając strzały i chowając się w wieży, by zregenerować zdrowie. W końcu jednak smok osiadł na ziemi i zabicie go było prostsze niż odebranie dziecku lizaka.

I wtem smok zaczął płonąć magicznym ogniem, wypalając się co do łuski, aż został z niego tylko szkielet. Magiczny płomień cały czas wędrował w naszą stronę, aż ukazała się informacja o tym, że pochłonęliśmy smoczą duszę. Był to moment, kiedy dowiedzieliśmy się, że jesteśmy ostatnim dovahkiin – smoczym dziecięciem (dragonborn), śmiertelnikiem o duszy smoka, jedynym, który może uśmiercić prastarą bestię raz, a na dobre. Uśmiercone przez zwykłego śmiertelnika potrafią powstać z martwych z pomocą swoich towarzyszy. Rozwiązaniem na to jest wchłonięcie jego duszy do czego zdolne są smocze dzieci.

72850_20160809221200_1

Uczymy się przy tym krzyku (Thu’um) – rodzaju smoczej mowy, która posiada w sobie niezwykłą moc. Nasze pierwsze słowo to Fus (siła). Jego wykorzystanie pozwala zwalić przeciwników z nóg na chwilkę. I popędzić towarzyszy, by przebierali nogami.

Zaraz po tym niesamowitym zjawisku otrzymujemy wezwanie od Siwobrodych (Greybeards), aby się z nami spotkać, ponieważ chcą się przekonać na własne oczy (i uszy), czy rzeczywiście nosimy w sobie duszę smoka. Zadanie jest proste: mamy sobie na nich krzyknąć, aby mogli poczuć oni siłę naszego Thu’um. Bardzo mi się to podobało, bo przy pomocy Fus popychałem ich na prawo i lewo. Po udanym teście uczymy się dwóch kolejnych słów: Ro (równowaga) i Dah (odepchnięcie), co sprawia, że nasz atak jest dużo bardziej skuteczny.

Tutaj jednak utnę fabułę. Do tych, którzy myślą, że opisałem spory kawałek fabuły – bądźcie spokojni. To, co tutaj opisałem jest niewielką częścią głównego wątku i niesamowicie małą częścią wszystkich dostępnych misji, nie mówiąc już o ilości wyborów, jakie można dokonać. Same misje poboczne potrafią mieć swój wątek i ciągnąć się przez dłuższy czas. Dodatkowo mamy misje związane z instytucjami (np. Akademia Magów w Zimowej Twierdzy – Witherhold College, Gildia Złodziei – Guild of Thieves), możez wybrać między walką z Imperium lub rebeliantami z Gromowładnych (a temu też towarzyszy spora ilość zadań i miast do podbicia).

Pozwólcie, że rozbiję mój werdykt odnośnie gry na poszczególne kategorie.

Fabuła

Jak się domyślacie, fabuła pochłonęła mnie całkowicie. Misje są ciekawe, nie opierają się tylko na zabierz-przynieś-odczep się. Do niektórych postaci wielokrotnie wracamy, aby uzyskać pomoc w walce z przeciwnościami losu. Niektóre można nawet odsunąć od władzy podczas swoich wyborów.

Dodatkowo mamy misje poboczne, instytucje, czy organizacje, gdzie dołączenie do nich równa się z oddaniem się w szpony bóstwa w momencie naszej śmierci. Zastanawiam się, co będzie po śmierci mojego bohatera: w końcu dołączyłem wszędzie, gdzie się da, więc koniec końców ilość tych bóstw czekających na moją pośmiertną posługę zebrała się od groma. Co za tym idzie oni się chyba o mnie pobiją, gdy dziewiąte życie Khajiita się skończy.

Jedyny minus fabuły, który mnie dobijał to pomimo bycia jedynym ratunkiem dla świata, wszyscy traktują Cię jak popychadło. Wchodzisz do miasta po uratowaniu świata, a strażnik zaczyna Ci grozić i kończysz w więzieniu. No przepraszam bardzo, że wszystkich uratowałem. To niechcący było.

Grafika

Grafika jest całkiem dobra, tylko niesamowicie wyblakła. No i cienie tak trochę padają tak jak nie trzeba. Domyślam się, że to po prostu kwestia dostosowywania starego silnika graficznego do teraźniejszych wymogów graczy. Aczkolwiek to można poprawić modami, czy komendami w grze. Ja starałem się grać na klasycznej, niezmodyfikowanej wersji, delektując się surową, ale wciąż ładną grafiką od Bethesdy. Moim zdaniem da się ją przeżyć, a są i miejsca, gdzie można tylko stanąć i podziwiać (i to też robiłem).

Minusem grafiki były błędy z oświetleniem, przez co niekiedy nie widziałem nic w pomieszczeniu, w którym znajdowało się źródło światła, podczas gdy jeden radioaktywny grzybek w jaskini oświetlał ją całą.

Muzyka

Muzyka w grze jest po prostu magiczna. Walka ze smokiem nie byłaby taka mistyczna, gdyby nie pradawna pieśń śpiewana w języku smoków, co brzmi bardzo naturalnie, zważając na fabułę gry. Do muzyki nie mam zastrzeżeń, a oto mały przykład dlaczego:

O samej muzyce wypowiem się jeszcze w ciekawostkach, bo to bardzo obszerny temat w tej grze.

Rozwój postaci

Rozwój postaci i idące razem z tym umiejętności jak kowalstwo, łucznictwo, magia pochłonęły mnie całkowicie. Z oddaniem tłukłem się przez ruiny krasnoludzkich miast, aby wyzbierać ichniejszy metal i nauczyć się tworzyć zbroje ze smoczej łuski i bronie ze smocznych kości.

72850_20160827212755_1

Z jeszcze większym oddaniem dawałem sobie tyłek skopać, by się leczyć non stop i rozwijać lecznictwo. Wszystkie umiejętności rozwija się w trakcie rozgrywki po prostu je używając. Także przykładowo walka jedną bronią owocuje w rozwój broni jednoręcznych, podpalanie wszystkiego jak leci rozwija magię destrukcji (i sprawia, że strażnicy każą Ci przestać, ale kto by się przejmował płonącym strażnikiem).

Każdy nabyty poziom daje nam punkt rozwoju, którym można wzmacniać nasze umiejętności (przykładowo nasz lekki pancerz ma zwiększoną obronę o 20% z każdym zainwestowanym punktem rozwoju).

Jeżeli wykonuje się misje poboczne dla niektórych organizacji, można wtedy do nich dołączyć i zyskać możliwość zmieniania się w różne, dziwne kreatury, a co za tym idzie pojawia się też możliwość rozwoju postaci po przemianie.

Elementy dodatkowe

Gra oferuje masę innych rzeczy, o których mógłbym książkę napisać, bo jest ich tak wiele. W grze stoją puste domy czekające na Ciebie i Twoje złoto, aby je zająć i wypełnić meblami. Wraz z dodatkiem Heartfire można samemu stawiać domy, których budowanie było ciekawą, ale zasobożerną i czasochłonną sprawą. Za pomocą specjalnego amuletu można poślubić dowolengo sprzymierzeńca w grze (bez względu na płeć) i osiedlić się w wybudowanym domu. Ciekawą rzeczą jest też wydobywanie surowców i ich odnawialność po trzydziestu dniach w grze.

72850_20160819001639_1
Dom na jaki mnie stać…

Najzabawniejszą rzeczą w Skyrim jest fizyka. W rzeczywistości wbiegnięcie w przedmiot większy i cięższy od nas nie sprawi, że znacznie się od przesunie. W Skyrim wystrzeli niczym pocisk przed siebie.

Z każdym stawianym krokiem można odkryć nową ciekawostkę, poznać nową rzecz, bądź znaleźć tajemniczy surowiec, który wykopać można jedynie specjalnym narzędziem. Mógłbym pisać i pisać o tego typu rzeczach, ale wolę zostawić to Wam do odkrycia.

Odczucia grania na Linuxie

Jak niektórzy wiedzą, gram w gry na systemie operacyjnym, o którym niektórzy nie mają nawet pojęcia. Postanowiłem opisać krótko moje odczucia grania na systemie, na który ta gra nie została nigdy wydana.

Grałem używając Wine – czegoś, co nazwałbym tłumaczem między działaniem gry i aplikacji na Windowsa, a Linuxem – systemem, którego obecnie używam.

Grę zainstalowałem przez windowsową wersję Steama bez problemów. Od razu uruchomiłem ją i rozpocząłem prygodę. Ponad 110 godzin przegranych i nie miałem żądnych problemów z tytułu grania na innym systemie niż rekomendowany. Miałem stabilne 60 klatek na sekundę przy maksymalnych ustawieniach grafiki. Jedyne, co było nieco irytującą ciekawostką to fakt, że gra z dodatkami nie chciała się wyłączyć, ale bez dodatków robiła to jak należy. Znak od gierkowych bogów, by gry nie wyłączać!

Jak dla mnie efektywność i płynność gry była zadowolająca. Linux i Wine mają ode mnie 9/10 za tę grę.

Ogólna ocena

Powiem w skrócie: polecam. Jak jeszcze polatałem sobie na smoku to tym bardziej jestem skory polecić. Gra ma naprawdę dużo ciekawych elementów, które razem dają niezliczoną ilość godzin do przegrania i cieszenia się fabułą.

Pomimo 110 straconych na tę grę, wciąż nie dotarłem do jej końca. Wciąż jest wiele do odkrycia. I to zamierzam robić: odkrywać.

Mefisto

#037. The Elder Scrolls V: Skyrim Read More »

#031. Minecraft: Wyprawa do Twilight Forest

Minecraft przechodził wiele modyfikacji w ostatnim czasie. Nie, nie mam na myśli nowych jego wersji. Mam na myśli zmianę modów i otoczenia, bo przygoda czeka na tych, którzy idą dalej, a nie stoją w miejscu. Fakt, zostawiłem za sobą trochę wylotów w kosmos, ale myślę, że wrócę do nich w wolnej chwili. Każda planeta wygląda podobnie: skały i minerały są niemal takie same. Najwyżej różnią się kolorem. Jednak życie na tych planetach to zupełnie inna kwestia: warta poruszenia moim zdaniem. Przynajmniej dla tych, którym marzy się podbijanie kosmosu, a nie wiedzą od czego zacząć.

Jednakże nie o tym będę pisać dzisiaj.

Dzisiaj będzie opowieść o tym, jak zostałem zagoniony do zbierania żółtych kwiatków. Ani be, ani me o tym, po co mi to do szczęścia, ale że posłuszna bestia jestem to ruszyłem na polowanie za kwiatkami. Uzbierałem ich chyba ze dwieście, a potrzebne były tylko dwanaście.

Dowiedziałem się, że ilość ta wymagana jest do zrobienia specjalnego portalu. Potrzebny był jeszcze dół dwa na dwa wypełniony wodą i diament.

2016-06-27_21.52.52

Po dodaniu diamentu powstał portal (czuje się przy tym zdaniu, jakbym przepis kucharski komponował).

2016-06-27_21.52.58

A za portalem kryła się bajka. Chociaż Minecraft to gra oparta na bardziej zorganizowanych pikselach, umożliwiających eksplorację i modyfikację świata; mody tworzone przez wiernych graczy portafią zadziwiać. To dokładnie czułem wchodząc do Twilight Forest – magicznej krainy spowitej, z niewiadomych mi przyczyn, mrokiem, gdzie przeróżne stworzenia mają swój urokliwy dom.

Przez większość czasu biegałem ze zdziwieniem na twarzy i na każdym kroku zachwycałem się nowymi widokami. Ukłony dla autora – postarał się.

Twilight Forest ma do to siebie, że posiada miejsca zwane kopcami. Są to górki, wewnątrz których kryją się niesamowite skarby, ale przede wszystkim znajdują się tam bogate złoża surowców.

W tym magicznym lesie natrafiliśmy też na dziwne anomalie pogode, które pogarszały się, ilekroć staraliśmy się wejść w nie głębiej. Nie przeszkadzało to jednak różnorakim stworom zamieszkiwać centra chaosu i przy okazji zaatakować nas, kiedy my błądziliśmy na ślepo w śniegu, czy deszczu.

Mimo tego staraliśmy się zwiedzać każdy zakamarek, podziwiając piękno pikselowej grafiki, gdzie autor-artysta poprzez linijki kodu zbudował majestatyczną krainę, w której na każdym kroku znajdzie się coś, co zaprze dech w piersiach.

Dotarliśmy też do miejsca, gdzie ciągle padało. Znaleźliśmy tam niesamowity zamek, który posiadał dosyć ciekawe drzwi. Składały się one z bloków z czerwonymi znakami, które po dotknięciu (bądź jak kto woli walnięciu łapą), zamieniały się w zielone znaki, sprawiając, że kamienie znikały (chociaż potem w powietrzu wisiały czerwone kwadraciki) i można było przez nie przejść. Efekt trwał tylko chwilkę, więc “drzwi” bezpiecznie się za nami zamykały.

Co zabawne (i co widać po screenshot’ach) w budynku też padało. Wewnątrz było masę pomieszczeń z różnymi znakami i nieco bijącymi po oczach, kolorowymi szkłami. Nie mam pojęcia, po co one tam były, ale zgaduję, że nad zamkiem trwają, póki co, prace. Po czym to stwierdziłem? Po tym, jak zobaczyłem tabliczkę z informacją o bossie. Domyślam się, że w którejś aktualizacji pojawi się tam potężna maszkara, którą trzeba będzie powstrzymać bez robieniem złych rzeczy. No chyba, że tamten boss zrobił sobie wakacje i zostawił mi (nieczytelną) informację.

Zamierzam Twilight Forest eskplorować i na pewno Wam powiem, jeśli spotkam zgubę z zamku. W końcu to spora kraina i gdzieś na pewno znajdę tego potwora, żeby go zagonić we właściwe miejsce!

A tymczasem trzymajcie się i uważajcie na anomalie pogodowe!

Mefisto

#031. Minecraft: Wyprawa do Twilight Forest Read More »

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można

Nie, nie zapomniałem o tej grze. Wciąż zwiedzam ogromną krainę i podziwiam widoki, wykonuję zadania i robię różne, dziwne rzeczy (bo jakże by inaczej).

W tym wpisie chcę Wam opowiedzieć o iście wspaniałej przygodzie, w którą się wybrałem, o krainach, jakie odwiedziłem i rzeczach nie do pojęcia, które zdecydowały się wydarzyć w trakcie podróży. Wszystko za sprawą chęci ruszenia z głównym wątkiem, aby być bliżej końca gry niż dalej. Uwaga: w tej bajce będą smoki.

1930_20160718194627_1

Wyruszyłem na mym zacnym wierzchowcu w stronę punktora na mapie, który wskazywał na miejsce ukrycia kolejnego przedmiotu do mojego zadania. Po drodze spotkałem wiwerny, które przyjacielsko mnie pogryzły, gdy ja jeszcze przyjaźniej tratowałem je mym piekielnym rumakiem, a czasem i mieczem. Najlepszy sposób na zawarcie przyjaźni. Polecam.

1930_20160718194207_1

Potem chciałem się zaprzyjaźnić z bandytami, ale jakoś tak utknęliśmy sobie w ognisku, że ani ja, ani oni nie mogliśmy się ruszyć. Bądź, co bądź, ale chociaż raz byłem w bardziej komfortowej pozycji.

1930_20160718194747_1

Niestety musiałem wczytać grę od ostatniego zapisu gry i tarabanić się tam raz jeszcze. Tym razem ominąłem jednak ognisko zła i zostawiłem bandytów samych sobie. Myślę, że beze mnie też sobie poradzą.

W międzyczasie odkryłem, że gra całkiem dobrze odwzorowuje to, co by się stało, gdyby ktoś tak przypadkiem wbiegł do wody w ciężkiej zbroi. Chociaż było to dosyć dziwne to gra ma za to plus.

1930_20160718195328_1

Oczywiście gra kpi sobie z takich ludzi jak ja, więc musiałem trafić na zepsuty most, a koń odmówił wskoczenia do rzeki. Do tego jeszcze uciekając przed wielkimi skorpionami, zakręciłem się za bardzo, podriftowałem trochę na mym spanikowanym wierzchowcu i zamiast wrócić na drogę to wróciłem pod most (o, ironio).

1930_20160718200038_1

Koniec końców znalazłem właściwą drogę. Wiodła przez miasto (yay: pierwsze miasto w grze!), gdzie ludzie podłazili mi pod konia i musiałem uważać, by żadnego nie rozpłaszczyć. Jeśli ktoś twierdzi, że kierowanie autem bez wspomagania jest trudne to najwyraźniej nie jeździł w tej grze na koniu, gdy głupi ludzie wręcz się pchają pod kopyta. Z drugiej strony mógłbym ich po prostu wysiekać, ale było ich tam za dużo i szkoda by było robić to przed zrobieniem misji (i zdobyciem doświadczenia).

1930_20160718200359_1

U drugich bram miasta czekało na mnie oblężenie. Oblężenie jednak miało mnie w poważaniu, kiedy je omijałem, zatem wydostanie się stamtąd nie było jakimś sporym problemem.

1930_20160718200512_1

(Ta dziwna czarna rzecz, która błyska to przedmiot, który jest za daleko by się ładnie załadować – taki bug gry)

Potem znowu zabłądziłem, trochę mordowałem po drodze, pogadałem z siostrą i biłem się z czymś, co dobrze nie wyglądało, więc wszystkie pozycje z listy “do zrobienia” mogłem odhaczyć.

 

Aż w końcu trafiłem do “piekła”. Była tam cała rodzina Octogronów, dosyć pokaźna jeśli mam być z Wami szczery. Dokładnie, dobrze czytacie: była. Nie chcieli się ze mną zaprzyjaźnić, więc zaczęła się bitwa rodem tych z książek o tych zacnych i wspaniałych bitwach. Nie wiem jak lepiej to opisać. Mordownia to też w sumie dobre określenia na ten pogrom armagedonu, który się tam wydarzył. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że to oni zaczęli, ja się tylko broniłem wyżynając ich w pień.

Niestety stało się coś, co złamało mi serce. W trakcie bitwy mój biedny rumak dostał nieco po swym piekielnym zadzie i pogalopował przed siebie. A galopując zahaczył o pobliskie drzewo…

1930_20160718202246_1

Jeżeli ktoś ma jakikolwiek pomysł, jak go stamtąd sciągnąć, będę wdzięczny tak długo, aż przejdę tę grę.

Aczkolwiek znalazłem to, co chciałem znaleźć, więc mogłem to miejsce opuścić.

1930_20160718202329_1

Pożegnawszy przyjaciela, ruszyłem dalej: na piechotę. Niestety nie znalazłem niczego, na czym dałoby się pojechać, więc podróż wydłużyła mi się niemiłosiernie. Dodatkowo dosyć łatwo gubiłem się albo po prostu bardziej to zauważałem, bo zawrócenie we właściwą stronę zajmowała sporo czasu.

W dużym skrócie: poszedłem jeszcze na pustynię niedaleko “piekła”, aby wykonać poboczną misję związaną z głównym wątkiem (najpierw robi się misję poboczną, aby zdobyć przedmiot do misji głównej – tak, znowu robię wszystko od końca, ale jeśli ja tę grę przejdę jakkolwiek normalnie to świat się skończy, niebo posypie się na głowy, a kierowcy pogodzą się z rowerzystami).

Na pustyni było fajnie nocą, bo w dzień blask słońca oślepiał okropnie, więc pozwoliłem ograniczyć liczbę uwiecznień wspaniałości gry z racji faktu, że szanuję Wasz wzrok, a doskonale przekonałem się o tym, że te refleksy świetlne potrafią być bolesne.

 

Co robiłem na pustyni? Doprowadziłem do pozbycia się złego smoka (parszywa podróbka). Miałem być świadkiem egzekucji, ale… zgubiłem się i przybyłem za późno (a może to było zrobione tak, by nigdy nie zdążyć).

Będę grał dzielnie. Będę grał do końca. Wyszła jakaś poprawka niedawno, więc może to zdejmie mojego rumaka z drzewa i dalej ruszymy w świat szukając przedmiotów potrzebnych w grze. Mam nadzieję, że niedługo tę grę skończę i podzielę się z Wami moimi odczuciami odnośnie całości.

Mefisto

#028. Two Worlds: tego to już pojąć nie można Read More »

#026. Ark: Survival Evolved: Dodo i popsuty dom

Screenshot-14
Come to the dark side, we have Dodos! (tak, wiem, nie robi się zrzutów ekranu, kiedy jest ciemno)

Ten wpis będzie poświęcony Dodo oraz gościnnie twórcom gry, którzy w nieoczekiwany sposób zrobili mi “wjazd na chatę”. Dokładniej rzecz biorąc wszedłem do gry i chyba tyle mnie nie było, że w międzyczasie jakaś cywilizacja zdążyła powstać i upaść, blokując mi wejście do mojego prymitywnego domostwa. Na szczęście da się wejść i wyjść dachem, więc uskuteczniam parkour ilekroć coś stamtąd potrzebuję. Ale to wciąż pikuś z tym jak mi na Halloween pojawił się DodoRex na środku domu i nie bardzo wiedział, co począć. Zdecydowanie twórcy gry chcą mnie stamtąd przepędzić.

Skoro oficjalny wstęp do wpisu mamy za sobą, mogę śmiało przystąpić do tego, co miałem w zamierzeniu, czyli opisie naszego szanownego Dodo. Jak już wspomniałem, Dodo są kurami w tej grze. Znoszą pożywne jajka jedno za drugim, więc mając kilka samiczek można się bardzo ustawić z jedzeniem. Po krótkim czasie nie miałem już gdzie trzymać tych jajek, a one, jak na jajka, są ciężkie (3 jednostki wagi w grze, czyli prawdopodobnie odpowiednik 3 kilogramów).

Dodo mają lekkie podejście do życia. Jeśli okradniesz dzikiego Dodo z jajek, będzie miało to gdzieś. W końcu za chwilę zniesie kolejne, a za pół kolejnego momentu następne. Inne dinozaury już takie nie są i nawet te nieagresywne potrafią zaatakować, gdy ukradniesz im jajo. Podobno kogoś kiedyś Dodo zaatakowało z tego powodu. Musiało chyba mieć zły dzień albo jakiś błąd w kodzie. Z drugiej strony zabicie prehistorycznego kurczaka nie jest nazbyt zajmujące; powiedziałbym nawet, że jest to bezlitośnie proste, czyniąc Dodo bardziej niż niegroźnym. Chociaż oswojony potrafi zaatakować, jeśli wydamy mu taką komendę. Chyba nie muszę mówić, jak komicznie to wygląda i jakie to nieefektywne.

Dodo są podstawą łańcucha pokarmowego na wyspie, bo upolować je może każdy stwór. Nie grzeszą inteligencją, a do tego są śmiesznie niezdarne i powolne. Ich sposobem utrzymywania się na rajskiej wyspie jest rozmnażanie się w ekspresowyn tempie. W jakiś sposób jest to skuteczne, ponieważ osiągają dojrzałość płciową w ciągu tygodnia. Jest to dosyć zabawne, kiedy pomyśli się o tym, że udomowione Dodo zapomina jak się o potomstwo starać, bo pomimo wszelkich moich prób, nie udało mi się wyhodować małego Dodosiątka.

Co do kwestii udomawiania tego stworzenia to jest to banalnie proste. Pierwszą i najważniejszą rzeczą jest unieruchomienie stworzenia (uśpienia). Można to robić na różne sposby: przyłożyć z pięści, przywalić z kija, strzelić z procy, użyć usypiających strzał lub lotek (każda opcja może być odkryta wraz z wzrostem poziomu w grze). W przypadku Dodo wystarczą trzy uderzenia dla pierwszopoziomowego kuraka, dwudziestopoziomy potrzebuje ich siedem, a pięćdziesięciopoziomy aż dwanaście. Także o ile nie traficie na jakiegoś mutanta, raczej wątpię, by przydałoby się wam coś więcej niż ewentualnie kij (aka maczuga). Jedyne, na co trzeba uważać, to aby nie uderzyć za dużo razy, bo można uśmiercić Dodo (znam to aż za dobrze).

Screenshot-9

Następnym, dosyć zabawnym krokiem, jest udamawianie. Robi się to dosyć prosto poprzez podanie warzyw (które można wyhodować), co jest najbardziej korzystne (szybciej Dodo uznaje naszą dominację) lub jagód, najlepiej Mejoberry (które można wyhodować lub zebrać z krzaczków). Aczkolwiek, aby gagatek nie obudził się nim skończymy go udamawiać, musimy go utrzymać w nieprzytomności. Robimy to poprzez wmuszenie Narcoberries (narkojagódki) lub zrobionych z nich narkotyków (a przepis na to jest tak chory jak sam sposób działania tego specyfiku). Oczywiście każde użycie “unieprzytomniacza” sprawia, że szansa na otrzymanie Dodo z większym poziomem maleje.

Screenshot-10
Poniżej widać takie malutkie +3 lvl przy Taming Effectiveness. Oznacza to, że po udomowieniu nasze Dodo miało by 11 poziom (8 podstawowego+ 3 bonusu)

O Dodo nie ma co dużo pisać. Proste to są stworzenia i bardzo pocieszne. Z ciekawostek bezużytecznych powiem tylko, że przekarmione Dodo (i pewnie każde inne stworzenie) wymiotuje. Szczerze powiem to dowiedziałem się tego na nowo złapanym Dodo, kiedy karmiłem je, aby zregenerować jego zdrowie.

Screenshot-12

Dodo można też trzymać za pomocą mocy. Ewentualnie nasza postać rozpoznaje Dodo jako jakąś pierzastą kulę ognia.

Screenshot-4

Kolejna rzecz, którą można dodać do żelaznych logik gier. Czy muszę dodawać, że aby odłożyć Dodo na ziemię, trzeba nim cisnąć przed siebie? Przynajmniej nielot możne sobie polatać.

Kolejny wpis prawdopodobnie będzie poświęcony poszukiwaniom nowego domu, bo stary mi zdemolowano, a boję się, że tam będą się dziwniejsze rzeczy działy. Ostatnio (czyli pół epoki temu) wprowadzono możliwość mieszkania w domkach na drzewie, więc prawdopodobnie będę relacjonował budowanie wielkiego domku na drzewie (spełnianie marzeń z dzieciństwa w grach). A póki co niech moc będzie z wami i waszymi Dodo.

Mefisto

#026. Ark: Survival Evolved: Dodo i popsuty dom Read More »

#022. Life is Strange: Episode 1

319630_20160724165149_1

Z racji faktu, że Square Enix niedawno wypuściło port gry na Linuxa, a także udostępniło epizod pierwszy całkowicie za darmo, grzechem byłoby nie skorzystać z możliwością zapoznania się z grą, w szczególności, że ta pozycja znajduję się na mojej liście gier, które chciałbym mieć.

319630_20160724163242_1

Life is Strange ma dosyć ładną i prostą grafikę, która uwiodła mnie tym, że wygląda na narysowaną. Przyznam, że zawsze podobały mi się dzieła Studia Ghibli pod względem filmów animowanych, a Square Enix był zawsze dla mnie wyznacznikiem ładnej i przyjemnej grafiki w grach.

Ten opis gry będzie inny niż wszystkie, ponieważ, ze względu na typ gry, będę musiał wam przybliżyć nieco z fabuły. Czytacie na własną odpowiedzialność.

#022. Life is Strange: Episode 1 Read More »

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę

Screenshot-15
Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?

Robię postępy w grze, bardzo powoli i mozolnie, no bo przecież trzeba pobiegać tam, gdzie niekoniecznie trzeba. Trzeba też powskakiwać w miejsca wszelakie i narobić bałaganu, powkurzać się na przeciwności losu i pogryźć ze strażnikiem. No i są widoki, na które chce się popatrzeć. Ciężki jest żywot niepoważnego gracza, który zamiast przejść grę i wydać wyrok odnośnie jakości tejże gry, to lata po całym świecie, włazi wszędzie, marudzi i bawi się jak gimbus na wycieczce szkolnej. Przypominam jednak, że ja się dobrze bawię bez względu na okoliczności; nawet w nudnej grze znajdę powód, by się śmiać.

Motywem przewodnim tego wpisu będzie mój postęp w grze. Otóż poza tym, że trochę lepiej wychodzi mi kontrola postaci i nie zaliczam już takich dzikich driftów na koniu, by wypaść poza mapę, opanowałem także wykorzystywanie niedoskonałości gry na mój użytek. Tak, gra ma swoje niedoskonałości, bugi, czy też inne wady, ale ile radości one potrafią dać. Wszakże niektóre gry dzięki temu żyją.

Screenshot

Motywem przewodnim mojej zabawy było “gdzie mnie nie wpuszczą, tam wskoczą” (jak w tytule zresztą). Jak się okazało tam gdzie nie można wejść, można wskoczyć. Bardzo ambitne stwierdzenie, ale korzystam z tego w grze nadmiernie.

Ogólnie rzecz biorąc w grze posunąłem się trochę do przodu. Nauczyłem się trochę o umiejętnościach, które można ulepszać (np. wydłużać ich czas działania albo wzmacniać efekt). Fakt faktem, takie cuda trzeba raczej znaleźć niż kupić, ale zdecydowanie są warte zachodu.

Screenshot-12

Dowiedziałem się też o zaklęciach przywoływania różnych dziwnych stworów!

Dzięki temu dorobiłem się przyjaciela. Nazywa się Octogron. Jakby przeczytać to tak po polsku to wychodzi jakaś octowa kiść dziwnych owoców. Dalej źle się czuję, dalej mój mózg pracuje na wysokich obrotach, jeśli chodzi o wymyślanie dziwnych rzeczy…

Octogron dobrze sprawuje się w walce, chociaż między nim, a przeciwnikami jest spora różnica. I dobrze odciąga uwagę, gdy ja się bezpiecznie chcę ewakuować, bo zdecydowanie nie na moje nerwy jest taka batalia. I nie ma spodni. Widać to ważne dla chorego człowieka…

Co do walk w grze to wspominałem w poprzednim wpisie o duchach. Pojawiają się one nocą w miejscach, gdzie zabiło się przeciwnika. Co się stanie, jeśli zabijesz szkielet nocą? Proszę spojrzeć na to:

Screenshot-3
Duch szkieletu, proszę państwa…

Mózg mi wysiadł w tym momencie. Gra rządzi pod względem mocarnej nielogicznej logiki, która w niej panuje. To jest najlepsza rzecz, zaraz po driftach na koniu.

Skoro jesteśmy przy koniach to był jeszcze motyw, że łażąc sobie tu i ówdzie, zgubiłem się. Tak, mając dosyć dokładną mapę w grze, potrafiłem się zgubić. Dodatkowo jeszcze zgubiłem (znowu) konia, znalazłem innego i tego też zgubiłem. Jestem zdolną i kreatywną jednostką, więc w sumie to się tego po sobie spodziewałem. Jednakże przy tych wędrówkach odkryłem coś, co miało być nagrodą za moje męki. Wierzchowiec ten był spełenieniem moich piekielnych wymagań, a i patatajowanie na nim było przyjemniejsze.

Screenshot-6
Octogron za bardzo zaprzyjaźnił się z kozą górską

To chyba jedyny wierzchowiec, którego jeszcze nie zgubiłem (w sumie to nie będzie zgubiony, póki go nie zgubię, więc chyba logiczne). Zdecydowanie byłoby mi go szkoda.

Dodatkowo nauczyłem się tratować na koniu! To jest świetna zabawa! Do momentu, aż znalazłem wioskę wymarłych krasnolodów i teraz mogę mieć pewność, że są na stałe wymarli. Hamulce ten koń ma, niestety, kiepskie i nim się zatrzymałem to połowa witających mnie krasnali leżała twarzą w trawie. Chociaż w sumie witali mnie toporami i mieczami, więc można powiedzieć, że odwzajemniłem przywitanie.

Poniżej kilka widoków z gier. Gra, chociaż jest bardzo stara, potrafi zadziwić swoją prostotą. Albo po prostu tęskno mi do tych dawnych czasów, kiedy gry miały po prostu swoisty klimat.

Wracam do grania. Wciąż jest tyle do przejścia. A wam niech szkielety nie zamieniają się w duchy nocą!

Mefisto

#019. Two Worlds: gdzie mnie nie wpuszczą tam wskoczę Read More »

#015. Dying Light

Screenshot

Korzystając z faktu, że na Steamie panują promocje (prawie 13.000 gier w przecenie), postanowiłem zakupić sobie (i nie tylko sobie) kopię gry Dying Light: The Following – Enhanced Edition (rok wydania Dying Light: 2015). Zakupiony przeze mnie zestaw zawiera podstawę gry oraz wszystkie obecnie wydane dodatki. Twórcami gry jest Techland – polska firma, która stworzyła między innymi Dead Island i Dead Island: Riptide, a wydawcą jest, ku mojemu zaskoczeniu, Warner Bros. Interactive Entertaiment Inc.

Postaram się nie zdardzać fabuły (chociaż robię to w tym wypadku z bólem serca) i skupić się na moich przeżyciach i ciekawych aspektach gry.

Powiem wam, że nie lubię nawalanek, nie lubię gier, w których jest masa durnych zombie chodzących bez celu i reagujących ewntualnie, jak na nich spadniesz. Dlaczego więc zakupiłem Dying Light? Bo ma klimat. Obejrzałem sobie na Youtube parę interpretacji dodatku to gry – The Following – w wykonaniu zawodowych bądź mniej zawodowych graczy i się po prostu zakochałem w prostoście całego mechaniczmu gry i jej fabule. Prostota polega na tym, że musisz przeżyć, jednak skomplikowaną sprawą wydają się już zombie. Te najprostsze są łatwe to ubicia. Jednakże to nie jedyny typ zombie. Są takie, które poruszają się szybko i włażą za tobą na budynki, inne zmiotą cię wielgachnym młotem, a jeszcze inne oplują czymś niezidentyfikowanym. Są też takie, które wybuchają żółto-czerwoną mazią. Uwielbiam je.

Kocham surwiwale i ta gra właśnie mi to daje – tylko w nieco zmienionej formie. Owszem, nie muszę jeść i pić, aby żyć, chociaż gra umożliwia zjedzenie wszelkich maści batoników energetycznych i chałw (w celu odnowy życia oczywiście). Mam za to wielki i szeroki zasób Planów (Blueprints), dzięki którym mogę tworzyć od apteczek po wymyślne połączenia stołu od nogi z gwoźdźmi, taśmą i baterią w postaci broni siecznej z możliwością porażenia kogoś prądem. Muszę również uciekać, bo to, że zmodyfikowanym kluczem francuskim mogę sieknąć kogoś w chwilę, nie oznacza, że pójdzie mi tak łatwo z hordą zombie, która zaraz się zbiegnie, aby mnie zeżreć.

Z fabuły zdradzę wam tylko, że panuje wirus, który zamienia ludzi w zombie (no tego ciężko będzie nie wiedzieć w szczególności, że pierwsze minuty gry będą o tym). Lekiem hamującym rozwój wirusa jest Antyzyna, którą zrzuca przelatujący od czasu do czasu samolot. Lek ten pozwala nie przemienić się w zombie (przynajmniej na dłuższą metę), ale jego ilość jest bardzo mała, ponieważ zrzuty są często przejmowane przez bandytów. Nie powiem wam, kim jest wasza postać i jak się tam znalazła: ważne jest to, że dołącza do grupy ocaleńców, którzy walczą z przeciwnościami losu, by przetrwać każdy dzień, a naszym zadaniem jest wtopić się w tłum i pomagać jak tylko się da. Czy to przez sprawdzanie, czy komuś coś się nie stało, czy poprzez obdlokowywania różnych, bezpiecznych miejsc na mapie.

Gra idealnie pokazuje horror takiej apokalipsy: wyobraźcie sobie, że tam wokół biegają dzieci, które nie rozumieją tej sytuacji albo rozumieją ją za dobrze. Jedne liczą, że na to, że ich rodzice wrócą, inni wiedzą, że z tego piekła nie ma odwrotu.

Screenshot-3

Aczkolwiek grze nie brakuje humoru i co chwila rozwesela ukrytymi Easter Eggami.

Bardzo mi się podoba to, że można grać z innymi graczami. Ostatnio zawiodłem się na jednej z ulubionych gier, że multiplayer się wywala, ale mam nadzieję, że kiedyś to poprawią. Dying Light oferuje rozgrywkę z innymi graczami, która działa! Niestety LAN nie działa (z tego, co wyczytałem to z tego powodu, iż ludzie grali używając nielegalnych kopii i póki co zablokowano tę możliwość), także tłukę się po Steamowych serwerach, które póki co działają stabilnie.

Screenshot-11
Mój towarzysz Ninja Smok, który ledwo przetrwał psychicznie prolog, by móc się ze mną połączyć

Grając razem jest zawsze łatwiej, ale jest też i śmieszniej, bo przecież nie trzeba cały czas grać na serio. W końcu chodzi o dobrą zabawę.

Screenshot-12
Tak, tak, horda zombie za oknem, trzeba bronić niewinnych ludzi, ale żeby tak na masakrę bez dobranocki…?

Można też wykonywać za siebie zadania, jak na przykład otwieranie zamkniętych drzwi wytrychem.

Screenshot-13
Trochę nie trafił w dziurkę od klucza, ale generalnie to dobrze mu poszło – jakoś przez ścianę te drzwi otworzył
Screenshot-14
Koleś, kiedy zobaczył, jak Smok otwiera drzwi, poczuł natchnienie.

Dużo w tej grze jest też elementów zręcznościowych. No dobra – cały czas wskakujesz na wszystko (i wszystkich), aby tylko cię coś nie zeżarło. Również dotarcie do cennych przedmiotów (potrzebnych na przykład do ulepszeń) wymaga gimnastyki i wspinaczki. Potrafi to zmęczyć zwłaszcza, że postać nie zawsze się łapie krawędzi budynku i czasem kończysz w środku kółeczka uformowanego przez zombie, a niekiedy jakiegoś po prostu zdeptasz, a dalej to już jest prosty schemat – biegniesz przed siebie jak najdalej od zgromadzenia.

Co sądzę o grze? Przeszedłem jedynie prolog i kilka misji pobocznych wraz z moim towarzyszem niedoli. Jestem całkowicie nią podjarany, bo to jakaś świeżość w moich zasobach growych i niecierpliwie czekam na jej kontynuowanie. Wciąż czeka mnie wiele wędrowania, wspinania, szukania i masakrowania, ale czuję, że nie będę zawiedziony.

Poniżej kilka screenshotów z tego, co zdążyłem już zobaczyć.

Zamierzam nagrać trochę ekscesów z gry i zmontować w jeden film te najlepsze ujęcia oddające całą zabawę, jaką ma się grając w Dying Light. A póki co wracam do gry! Niech zombie was nie dosięgną!

Mefisto

#015. Dying Light Read More »

#012. Ark: Survival Evolved

Screenshot-15

Wielu z nas w młodości lubiło dinozaury. Takie duże, fajne “cosie”, którego oglądało się chociażby w Pradawnym Lądzie i wydawałoby się, że gdyby pojawiły się w dzisiejszym świecie to byłyby najlepszym przyjacielem każdego. Ja wciąż je lubię, nie wyleczę się z tego. W szczególności, że jednego dnia odkryłem grę, która nazywa się Ark: Survival Evolved. Jest to gra, w którą można grać zarówno samemu bądź na serwerze z innymi graczami. Jako, że jestem mrukiem, zacząłem moją historię samemu i bardzo mocno się wciągnąłem.

Historia zaczyna się prozaicznie prosto. Budzisz się prawie nago na plaży. Wokół ciebie jedno wielkie nic poza tą nieszczęśną plażą, a ty nawet spodni na tyłku nie masz. Na szczęście dosyć szybko coś mnie zeżarło, więc nie zdążyłem nawet zmarznąć, ani zawstydzić się brakiem porządnego odzienia. Drugie podejście było łatwiejsze. Zorientowałem się w tym, że mogę zbierać różne rzeczy i robić z nich narzędzia. Taki typowy surwiwal. Nim jednak zauważyłem, że różne typy narzędzi potrafią pozyskać różne rodzaje surowców z jednego materiału, minęło sporo czasu, a ja, żeby np. zebrać strzechę, nawalałem w drzewo pięścią ile się dało. Raz się w ten sposób zabiłem. Gdyby dawali medal za głupotę to miałbym ich już dwadzieścia.

Screenshot-17

Wracając jednak do mojej historii… Gra to typowy surwiwal. Z każdym wbitym poziomem otrzymujesz punkty engramu, za które wykupujesz “przepisy” na wszelkiej maści rzeczy: od ogniska do pistoletu. Każde ulepszenie ma swoją cenę, jak i wymagany poziom, aby go kupić (no bo głupio byłoby biegać z karabinem już od samego początku). Oczywiście obowiązuje też piramida ulepszeń, tzn. aby odblokować ścianę z drewna, musisz wpierw odblokować ścianę ze strzechy.

Zacząłem od domu ze strzechy. Byłem jak jedna z trzech świnek w lichym domku. Kiedy nadszedł wilk, a dokładniej rzecz biorąc Tygrys Szablozębny, mój domek został zdmuchnięty w chwilę (a ja zostałem zeżarty). Nieważne, to tylko gra. Punkty doświadczenia dostaje się za wszystko, nawet za samo stanie w miejscu, więc pierwsze poziomy wbija się dość prosto. Dosyć szybko dorobiłem się wystarczająco punktów engramu, by zacząć budować drewniany domek. Ten okazał się nieco odporniejszy na tygrysa szablozębnego, ale Brontozaur, którego przypadkiem wkurzyłem (żebym jeszcze wiedział jak), okazał się, bądź co bądź, silniejszy niż moja chatynka. Znowu byłem bezdomny, a do tego zadeptany przez stepującego wielkoluda.

Wziąłem się wtedy za siebie i zrobiłem kolejny upgrade domostwa. Wkroczyłem w erę kamienia łupanego i czułem się w mojej chatce bezpieczny. Dosyć szybko dorobiłem się łóżka i paru domowych przyrządów, więc było mi jak w raju. Tylko stepujący Brontozaur łaził mi po dachu i dziękowałem niebiosom, że to gra, bo bym został pełnoetatowym naleśnikiem bądź inną mokrą plamą. Swoją drogą ten Brontozaur okazał się też bardzo pomocny, bo odganiał mi większe drapieżniki póki coś go nie zeżarło.

W międzyczasie uczyłem się, jak grać, więc z czasem przypadkiem odkryłem, że dinozaury można oswajać. Fakt faktem, że ja nauczyłem się tego w brutalny sposób, bo przypadkiem pozbawiłem przytomności Dodo. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy okazało się, że Dodo pobite do nieprzytomniści i nakarmione jagodami będzie twoim zwierzątkiem. Technikę oswajania poszerzyłem o środek nasenny, który przynajmniej trochę złagodził moje metody i zwiększył przeżywalność moich zwierzątek.

Screenshot-6

W niedługim czasie miałem pełno Dodo, które pełnią w grze rolę kury. Dają jajka, dużo jajek i do tego często. Do tego śmiesznie człapią i każdego smutnego dnia pocieszałem się tym ich człapaniem. Dzięki nim nie musiałem polować tylko żywiłem się jajkami. Przynajmniej do momentu, kiedy odwiedził nas Tyranozaur, a dzielne kuraki, widząc, że gigant próbuje mnie zjeść, rzuciły mi się na ratunek. To był najśmieszniejszy i zarazem najsmutniejszy widok w tej grze, kiedy armia Dodo człapała pośpiesznie w stronę T-Rexa, aby go powstrzymać. I padał jeden po drugim do momentu, aż zostałem sam bez moich pokracznych milusińskich. T-Rexa udało się odciągnąć (ciężko było z nim walczyć, kiedy moja najlepsza broń to bardzo łamliwe włócznie), ale Dudusiątek już ze mną nie było.

To był ten moment, kiedy jeszcze bardziej chciałem ulepszyć moje schronienie. Stworzyłem mocny kilof i rozbijałem skały zawierające metal, który, po przetopieniu w wielkim piecu, użyłem do zrobienia mocniejszych, metalowych ścian. Niestety moja miejscówka okazała się jakaś trefna, bowiem zaczęło roić się tam od T-Rexów i innych drapieżników. Wyruszyłem więc w świat i odnalazłem idealne miejsce, gdzie na szybko postawiłem kamienne domostwo, a wokół zacząłem stawiać metalowy mur. Miejsce to miało idealną lokalizację między wielkimi skałami, co pozwoliło oszczędzić mi na materiale i odkąd się tam przeniosłem, nic mnie nie dręczyło (i nie odnotowałem tragicznej śmierci żadnego Dodo).

Szybko się rozbudowałem i ulepszałem, co się da. W pewnym momencie kamienny domek stał się niczym artefakt poprzedniej epoki w moim dziwnym świecie. Nie pasował tam ani trochę, a jednak szkoda mi go było burzyć.

Screenshot-1
Po lewej zbiorniki na wodę, płonący budynek oraz wszelkiej maści fabryki; na prawo stara chatynka, która pierwotnie pełniła funkcję tego po lewej tylko w dużo mniej wydajnym stopniu

Wnętrze nowego budynku zawierało wszystkie sprzęty potrzebne do wyrobu coraz to lepszych materiałów oraz wielki skarbiec na cenne surowce, dzięki którym budowałem moje metalowe miasteczko.

Mając bezpieczne lokum i “ciężki sprzęt”, mogłem spokojnie latać po świecie i łapać dinozaury.

Screenshot-7

W grze jest ich masa, więc nie wiem, ile zajmie złapanie ich wszystkich. Niektóre łapie się prosto, nad innymi trzeba bardzo mocno popracować, a inne to są na tyle uparte, że musiałem podchodzić do tego kilka razy.

Dinozaury można nazywać, więc mam armię Duddil, Dodołaków, Dudusiów i Dudusiątków, Raptora Kangurka i dwa okazy Paracerathium nazwane Paracetamol i Paracetamolka. Jest też T-Rex Yoda, wszelkiej maści Maupki i Wielkie Stopy, Ogórki, Pomidory oraz Złe i Duże Ktosie. Jakby ktoś kiedyś nie wiedział, jak dziecko nazwać, to służę pomocą.

Mógłbym się o elementach gry rozdrabniać na atomy, bo jest ich bardzo dużo i są dosyć ciekawe i dopracowane, ale tego nie zrobię. Na pewno nie w jednej notce, bo musiałbym napisać jakiś trzystustronnicowy poradnik, a to nie miałoby kompletnie sensu. Wolę formę, że tak to ujmę, “rozrywkową”, gdzie opisuję, co mi się przydarzyło jako przykład dlaczego gra mi się spodobała. Poza tym mam w zamiarach opisać poszczególne dinozaury i porównać jak fakty są przedstawione w grze. Tak: ta gra prezentuje poszczególne zachowania dinozaurów: dla przykładu Raptor atakuje i ucieka, przez co ciężko z nim wygrać (aczkolwiek jest to możliwe). Kompsognaty z kolei są ciekawskie i biegają za tobą, patrząc co robisz do momentu, aż jest ich za dużo i zaczynają przejawiać agresywne zachowanie. A to tylko dwa z wielu dostępnych dinozaurów w grze.

W następnym wpisie dotyczącym tejże gry dorzucę trochę ciekawostek o surwiwalu i rozpiszę się nieco o zachowaniu Dodo. A póki co życzę wszystkim miłego dnia z dala od wszelkich złych T-Rexów.

Mefisto

#012. Ark: Survival Evolved Read More »

#010. Two Worlds: sztuka konwersacji czyli moje pierwsze wrażenie z gry

Screenshot-5

Miałem zagrać w Two Worlds (data wydania: 2007), więc jak tylko grę ściągnąłem, zabrałem się za eksplorację fabuły i świata stworzonego przez Reality Pump Studios. Gra została przeportowana na Linuxa przy użyciu wina i chodzi zadowalająco dobrze.

Szczerze mówiąc grę zaczynałem 3 razy, bo za pierwszym razem biegałem po pierwszej (jakże dużej) lokacji i nie wiedziałem, co mam zrobić, a informację o tym, co mam zrobić, tak lekko mówiąc, zignorowałem. Za drugim razem w tak kreatywny sposób pozbyłem się całego zasobu gotówki, że to nadawałoby się na scenariusz jakiejś żenującej komedii, a jak odrobić straty to pojęcia nie miałem. Ale o tym rozpiszę się później.

Proszę wziąć pod uwagę, że cały ten wpis jest poświęcony grze Two Worlds i może zdradzić wam nieco fabuły gry. Obiecuję opisać moje przeżycia i odczucia w taki sposób, aby jak najmniej popsuć radości z grania tym, którzy będą chcieli zagrać.

Zacznę od tego, że gra jest intrygująca. Na początku pojawia się motyw ucieczki i pogoni, ale twórcy nie mówią nam, kto nas goni i po co. Jesteś ty – główny bohater i twoja siostra oraz tajemnica tego, skąd jesteście, dokąd zmierzacie i kogo wnerwiliście. Oczywiście pogoń porywa siostrę, a ty miesiącami jej poszukujesz, trudniąc się zawodem łowcy nagród. Pierwsza misja połączona jest z twoim zawodem i ma ci naświetlić sposób poruszania się postacią.

Screenshot-1

Wyrzuć więc zatem całą logikę za okno, ta gra rządzi się swoimi prawami. Spacją wchodzisz w interakcję ze wszystkim, za pomocą E skczesz. Wszyscy gracze już wiedzą, że będzie ciężko, ale do tego da się przyzwyczaić. Ale to i tak nic. Pod prawym przyciskiem myszy znajduje się magia, zaklęcia magiczne, czy jakkolwiek by to określić, ale również i przewijanie dialogów. I to był mój największy problem przez pierwsze 30 minut gry. Nie wiem czemu, ale uparłem się, że konwersacja z mieszkańcami wiosk odbywa się za pomocą prawego przycisku myszki i raz po razie ładowałem kule ognia w moich rozmówców na początek rozmowy. W ten sposób cała wioska nienawidziła mnie w przeciągu 5 sekund i domagała się haraczu za każde moje przewinienie (nie rozumieli, że w moich stronach tak się rozmowę zaczyna – ogniem w twarz, by było miło, ciepło i przyjemnie). Tak właśnie pozbyłem się wszystkich pieniędzy.

Są też przyciski jak na przykład I, gdzie lądujesz w plecaku i masz stamtąd dostęp do umiejętności, mapy, ekwipunku, magii i reputacji…

Prawo. W grze panuje surowe prawo, jak można zauważyć. Atakowanie wszystkich jak leci nie wchodzi w rachubę. Włażenie komuś do domu też nie. Każda kara ma za zadanie odebrać ci jak największą ilość gotówki, zaokrąglając ją do pełnej liczby (np. masz 5.249 to kary płacisz 5.000).

Oczywiście masz prawo nie płacić, ale musisz wtedy opuścić miasto. No i zawsze możesz się wykłócać, ale w przypadku tej gry nie polecam tego robić, bo i tak skończy się to źle. Dla ciebie, oczywiście.

Screenshot-8

Ciekawym aspektem gry są konie. Strasznie ciężko je prowadzić, non stop ładują się na wszelakie kamienie, górki, a raz nawet koń pacan wbił mi się w tekstury. Skończyło się tym, że dostałem się do miasta, do którego wejść można tylko jedną bramą, otwieraną od zewnątrz. Dobrze, że twórca stworzył kamienie teleportacyjne i mogłem wyjść z miasta, by otworzyć bramę i poruszać się w miarę swobodnie (ja to wszystko robię od końca).

W grze są również wyżej wspomniane teleporty, ale też i wszelkiej maści monumenty, przy których odradzasz się po śmierci bądź odnawiasz utracone życie. Jak również widać na screenshocie teleportu, zrodził się duch orka, którego wcześniej tam utłukłem. Dzieje się tak tylko w nocy. Ale nie narzekam, exp to exp bez względu na to, czy żywy, czy martwy.

Skoro wszystkie aspekty mechaniczne gry omówiłem, pora na fabułę. Osobiście jest dla mnie intrygująca, choć ktoś już zauważył, że sporo gadają jak na starego, klasycznego RPGa. Nie przeszedłem jeszcze gry, by stwierdzić, czy warto grać dla fabuły, czy nie, zresztą jest to trudny temat, ponieważ ja mogę lubić inne rzeczy niż wy. Uważam jednak, że każda gra zasługuje na szansę. Kiedyś w końcu uważałem, że Minecraft to nieciekawa gra, a dzisiaj jest to mój symulator wszystkiego.

A póki co wracam do grania – być może opiszę moje odczucia, gdy grę przejdę i wydam ostateczny werdyk.

Mefisto

#010. Two Worlds: sztuka konwersacji czyli moje pierwsze wrażenie z gry Read More »

Scroll to Top