Pierwszy dzień to był jak bajka – paktycznie cała noc przespana. Chociaż nie jest to zdrowe dla dziecka, bo powinno jeść co dwie do trzech godzin, Smoczyński ani myślał upomnieć się o mleko. Był zmęczony na równi z nami i potrzebował się zregenerować.
Co do karmienia to decyzją odgórną karmiliśmy go mlekiem modyfikowanym. Za ten wybór pewnie by nas niektórzy z miłą chęcią powiesili, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Wybraliśmy więc takie super-hiper dobre. W Anglii każde mleczko ma obowiązek mieć taką samą wartość odżywczą. Wielu ludzi uważa przez to, że nie ma sensu kupować droższych mleczek, bo w końcu zawierają to samo. Aczkolwiek jest to głupota, bo chociaż mleczko ma tą samą wartość odżywczą, to tańsze mleczka pozyskują składniki np. z soji, która może powodować silną reakcję alergiczną. Dlatego jeśli nie można karmić piersią, wybór mleka jest bardzo istotny.
Na początku szło nam to z oporem, bo trochę brakowało nam kontroli and tym jak często Smoczyński je. Na szczęście ustawienie budzika na co 3 godziny się sprawdziło i nawet udało nam się wypracować odruch, przy którym robiliśmy naszej dzieciorośli mleko na dźwięk budzika. Pawłow byłby dumny!
Dzieci potrafią mieć też alergię na laktozę (dotyczy to też mleka matki). U Smoczyńskiego pojawiły się wymioty po mleku i lekka niechęć do jedzenia oraz kolki. Chociaż była to bardziej nietolerancja (reakcja objawiała się później niż w przypadku alergii), to zmieniliśmy mu mleko na takie posiadające mniejszą ilość laktozy, którą dodatkowo poddano hydrolizie, co przyczynia się na rozdrobnieniu białek krowiego mleka do takiego stopnia, aby nie powodowały reakcji alergicznej. Pomogło. Wymioty ustały, a Smoczyński z chęcią zajadał się nowym mlekiem.
Ogólnie radzę nie panikować co do alergii, czy nietolerancji u tak małych dzieci. Często są one przejściowe i znikają do trzeciego roku życia.
Kolejną rzeczą jest to, że mleko modyfikowane nie zawiera przeciwciał, co mleko matki. Aczkolwiek producenci starają się dorzucać do mleczek składniki, które wzmocnią układ odpornościowy. Taką rzeczą, którą rodzice mogą dodać “od siebie”, jest na przykład laktoferyna wspomagającą nasz organizm w walce z bakteriami i wirusami, a także trzymającą grzyby w ryzach. Jest to składnik mleka matki, który odpowiada właśnie za odporność. Laktoferynę można też kupić w saszetkach i podawać dziecku zgodnie z instrukcją codziennie albo w trakcie i po chorobie. My przez pierwsze tygodnie podawaliśmy laktoferynę codziennie, a potem jako profilaktykę.
Dobrą rzeczą po karmieniu mlekiem jest podanie kilka łyków przegotowanej wody. Ma to na celu opłukanie jamy ustnej i zmniejszeniu szansy na pleśniawkę, a także zmniejszeniu szansy na zatwardzenie. W trakcie upałów również jest rekomendowane dopajanie dziecka odrobiną przegotowanej wody, aby uniknąć odwodnienia.
W kwestii jedzenia zostaje też temat kolki: nie wiadomo, co do końca ją powoduje (po prostu układ pokarmowy dziecka jest zbyt delikatny i ciężko znosi procesy trawienne, chociaż są teorie, że kolka może być też reakcją na stres i przeżycia dziecka). Nie można jej całkowicie uniknąć, ale można minimalizować jej szanse. Odpowiednie antykolkowe mleko modyfikowane, butelki antykolkowe do mleka, niewielka ilość przegotowanej wody po mleku, delikatne masaże brzuszka, preparaty antykolkowe (lub sok z winogron – najlepiej bezpestkowych – bo owe preparaty na tych bazują)… Sposobów jest sporo, ale samemu trzeba znaleźć te skuteczne. Smoczyński, na szczęście, kolkę miał ledwie parę razy, bo skutecznie jej zapobiegaliśmy, przez co marnował parę w płucach na śmiech i budzenie nas swoim zabawnym szczebiotem zamiast na płakanie.
Co zrobić, jeśli kolka się pojawi? No cóż. Wytrwać. Pomasować brzuszek, przytulić płaczące dziecko i czekać, aż przejdzie.
I minęły cztery tygodnie intensywnej pracy, zabawy i nauki. Czas leci tak szybko, że czasem zastanawiam się, ile więcej mógłbym zrobić, a potem zaczynam pisać notkę i stwierdzam, że robię za dużo na jeden wpis. 😉
Zacznę wesoło. Smoczyński nauczył się pierwszego słowa, które wypowiada z prawie pełną świadomością. DAJ. DAJ. DAJ. Aż mi się “Gdzie jest Nemo” przypomniało.
Grunt, że spotykani ludzie w polskich sklepach reagują na to śmiechem. Widok brzdąca walczącego z połówką o sznurki w bluzie jest uśmiechogenny. 😉 Dodatkowo lubi sobie (po swojemu) pośpiewać, co brzmi przezabawnie, bo uporczywie stara się trzymać rytmu, ale mu nie wychodzi. 😉 Lubi też sobie powarczeć. W jednym supermarkecie tak warczał na jednego faceta, że ten uciekał w inne alejki jak nas widział. A ja myślałem, że do takiego efektu trzeba dużego, groźnego psa, a nie plującego na siebie niemowlaka… 😉
Smoczyński również coraz lepiej chodzi, więc pozwalamy mu biegać po mieszkaniu. Mały wariat pierwsze co robi, po znalezieniu się na podłodze, to leci do kuchni. Po co? Romansować ze zmywarką. No cóż, serce nie sługa… Przynajmniej “wybrankę” mogę mieć na oku. 😉 A muszę rzec, że to porządna partia, bo zmywa naczynia doskonale!
Byliśmy też kupić mu mleko modyfikowane i zobaczyliśmy to:
Ale żeby mleko dla dziecka kraść? Mam naprawdę złe zdanie o ludziach i to wcale nie poprawia mojej opinii o nich. No cóż…
Wymyśliliśmy też sobie, aby zainwestować trochę czasu w rodzinne eskapady. Zerknąłem nawet na mapy, ale naszym głównym przygotowaniem było zainwestowanie w laptopa, na którym moglibyśmy oglądać filmy, pisać notki… Połówka wyskoczyła ze swoim dawnym marzeniem, aby znów mieć Alienware’a, czyli laptopa nakierunkowanego na gry (jednego mieliśmy i sprzedaliśmy). Idea grania w gry na przenośnym urządzeniu mi się spodobała, więc dałem połówce wolną rękę i staliśmy się posiadaczami Alienware’a 13 R2, czyli mniejszej wersji klasycznego laptopa gamingowego (czyli, dla niezorientowanych, wielkości zwykłego laptopa biurowego). Nie inwestowaliśmy w nowe urządzenie tylko odnowione (refurbished), które w sumie poza kilkoma zarysowaniami na tylnej ścianie ekranu, wygląda na kompletnie nowy.
Przez około 30 minut mieliśmy tam Windowsa 10. Świeży, nieruszany Windows, zainstalowany przez profesjonalny serwis… I przez 30 minut, do przeinstalowania systemu na inny, myśleliśmy, że dysk jest popsuty. Nie był. To Windows tak zacinał. No, Microsoft, toście mnie przekonali do waszego najnowszego systemu…
Swoją drogą niezła z nas rodzina geeków, która wypady za miasto zaczyna od kupienia laptopa… No dobra, po prostu chcieliśmy go kupić, a powód się dorobiło. 😉
Aczkolwiek laptop okazuje się zbawienny dla połówki, która z racji choroby często jest przykuta do łóżka i nie ma jak zabijać nudy. 😉
Ze świata gier: twórcy Aragami ogłosili, że w maju tego roku wyjdzie dodatek do gry o nazwie Nightfall (link do atykułu). Bardzo mi ten tytuł przypadł do gustu, a dodatek prezentuje się równie dobrze, zatem pozostaje nic tylko czekać! 🙂
Podczas okresu świątecznego nastąpił spodziewany wysyp promocji na gry oraz kilka darmowych tytułów: w tym jeden, nad którego zakupem się zastanawiałem, a skoro dają za darmo… Przy okazji dowiedziałem się o istnieniu kilku tytułów, które chciałbym zakupić, więc moja “lista życzeń” została zuaktualizowana. 😉 A portfel wyje boleśnie, bo czeka go dieta…
Niefajne wieści są takie, że Ghost of a Tale się zbuntowało i po aktualizacji nie chce się odpalić. “Pracuję nad tym”, ale się nie śpieszę. Twórcy wszak stwierdzili, że nie widzą problemu w zrobieniu pingwinowej wersji gry, co byłoby niezwykle miłe z ich strony. Chociaż ta wiadomość pochodzi bezpośrednio z ich konta, to ręki sobie uciąć nie dam, że na 100% tak będzie.
Co mnie za to cieszy: Rise of a Tomb Rider wyszedł Linuxa i Maca w tym miesiącu (a dokładniej 19 kwietnia)! Zawsze lubiłem Square Enix, ale teraz to ich po prostu kocham! Wciąż czekam też na premierę kolejnego epizodu SWTOR, który ma ukazać się – jak się jednak okazało – w maju.
Jeśli chodzi o nieprzyjemności to odwołano mi dwa spotkania z lekarką z rzędu. “Bo ona za dużo pracuje i nie mogą jej tyle płacić”, więc póki co nie mam co liczyć na wizytę i jakiekolwiek badania. Próbują za to na siłę umówić mnie z lekarzami, których nie znam, i których poznać nie chcę. Z wielu względów: nie chcę omawiać moich problemów od nowa, nie chcę się w ogóle męczyć z zapoznawaniem lekarza, nie mam kompletnie ochoty, aby mimo moich wywodów i starań, zostać olanym. I boję się, że nowy lekarz = nowa metoda leczenia, która niekoniecznie może być dobra, a tylko zmarnuje czas. Mogę jedynie dzwonić i pytać się, czy moja lekarka już pracuje. Czy tylko mi wygląda to na absurd?
Mieliśmy też jednego dnia dwa incydenty na drodze. Pierwszy: jakiś baran chciał się z nami ścigać na światłach. Nie byłoby w tym nic złego, bo my nie mieliśmy zamiaru się ścigać, więc wystarczyło go olać. Niestety mistrz kierownicy zajeżdżał nam niebezpiecznie drogę i mało nie spowodował zderzenia, więc na światłach (gdzie musiał się zatrzymać z powodu innych aut), połówka wysiadła i zdrowo go ochrzaniła. Trzy raz większy koleś kulił się ze strachu. Bezcenny widok!
Druga sytuacja to był cud i popis umiejętności połówki. Z podporządkowanej wyjeżdżała kobieta i robiła to w momencie, kiedy my byliśmy naprzeciwko niej. Połówka na szczęście odbiła tak, aby ona w nas nie uderzyła, a my nie wpadli na drugi pas na jadące z naprzeciwka auta. Oczywiście nie odbyło się bez ostrego hamowania! Najgorsze jest to, że babsztyl był nienormalny, bo ta kobieta jechała za nami, klaskała w dłonie i robiła nieuprzejme miny. No cóż…
Tyle atrakcji po to, aby kupić świeży chleb i słodycze w polskiej piekarni… Przynajmniej ciastka były dobre.
Aczkolwiek posyłanie połówki po słodycze to nienajlepszy pomysł, bo wysłanie jej po pudełko rogalików kończy się tym:
Ponadto sytuacja u mnie w pracy jest na tyle nieprzyjemna, że być może seria Z życia urzędnika doczeka się swojego końca (przynajmniej dla tego biura). Żebym wiedział o co im wszystkim chodzi to pewnie bym to wyjaśnił, a tak to napiszę krótko: no cóż… Tyle tylko złego, że miałem ze stresu trzy tygodnie przerwy od wszystkiego, przez co popadłem w doła i miałem chwilę zwątpienia we wszystko (włącznie z prowadzeniem bloga). Przeżyłem i walczę dalej, innego wyjścia nie mam!
Co do truskawki to dalej nie rośnie… Za to w chińskim supermarkecie kupiliśmy bok choy (albo pak choy – szalenie podobne są), który zaczął rosnąć. Wsadziliśmy go w puszkę po pomidorach, daliśmy wody i mamy nietypowego kwiatka o długości około 40-45cm (póki co). Ziemniaka też kiedyś tak posadziliśmy i urósł na ponad metr… No cóż…
Wiecie co robi się, gdy na dywanie jest plama, a wy nie macie odpowiedniego środka do czyszczenia dywanów, a w okolicznym sklepie jest pod tym względem pustka? Kładziecie chusteczkę na podłogę i przyklejacie ją taśmą. I, co gorsze, to nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu robiłem…
Przynajmniej brud się nie roznosił…
Z kwestii blogowych: zakładka O MNIE została zuaktualizowana i będzie aktualizowana jeszcze trochę. To, co chciałem wstępnie tam wrzucić, to wrzuciłem. A cała reszta sobie poczeka. Co do Kącika Technicznego to… pisze się! I to na tyle aktywnie, że mam nadzieję, iż pierwsza środa w maju będzie należeć do niego. Ale obietnic nie robię, bo życie bywa przewrotne!
No i na sam koniec: pyknęło nam magiczne siedem lat pokręconej znajomości z połówką. Jak sobie pomyślę, ile razem przeszliśmy, to zastanawiam się, jak się ta bajka nazywa. A, wiem. ŻYCIE! I tylko trzy raz musiałem połówce przypomnieć, że tego dnia świętowaliśmy naszą rocznicę… Za pierwszym razem jeszcze bym zrozumiał, ale te dwa kolejne razy (niemal jeden po drugim)? 😉 No cóż!