Pora tutaj wrócić i blogować jak za dawnych czasów, a czy jest lepsza okazja ku temu niż szósty rok istnienia bloga? To chyba najlepszy moment, aby wrócić do tego zwariowanego, ale mimo wszystko wesołego miejsca.
Ten rok był wyboisty i niesamowicie trudny pod wieloma względami. Chciałbym powiedzieć, że w jakiś sposób mnie wzmocnił, ale czuję się jak po solidnym łomocie od losu. Mimo tego były też dobre chwile, ale o nich będę musiał się rozpisać w innych notkach. Ta pewnie ciągnęłaby się do przyszłego roku, gdybym postanowił tu wszystko wrzucić. 😉
Wiem, że jeszcze wiele przede mną. Nawet nie wiem do czego to przyrównać, bo chyba nie ma jeszcze takiego uczucia w słowniku, aby opisać ten cały uczuciowo-myślowo-czynowy mętlik w mojej głowie. Z wieloma rzeczami po prostu się pogodziłem, bo szkoda mojego zdrowia na ciągłą, bezsensowną i bezowocną walkę.
Zgodnie z blogową tradycją odsyłam Was do pierwszej notki oraz do pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej i piątej urodzinowej notki. Jeśli ktoś nie pamięta sensu tego zwyczaju, to po prostu chcę blogować tak długo, aż zrobi się tutaj pokaźny wężyk. 😉
Mam nadzieję, że od teraz będzie już tylko lepiej (chociaż wiem, że nie będzie :P). Chcę jednak poprawić się z dodawaniem notek i wrócić do moich starych zwyczajów, które w jakiś sposób trzymały mnie przy życiu. 😛
Dziękuję wszystkim czytelnikom bloga za to, że jesteście, za słowa wsparcia w ciężkich chwilach, za waszą cierpliwość do mnie. Jesteście niesamowici! 🙂 Dziękuję!
Trochę mnie tu nie było i jeszcze trochę mnie tutaj nie będzie. Dorobiłem się zaległości na studiach z powodu choroby i walczę, aby te zaległości nadrobić i zakończyć w końcu ten rok. Mam czas do początku maja, bo do wtedy mam termin oddania ostatnich prac. Jeśli się uda to czekają mnie już tylko egzaminy w czerwcu i ostatni moduł w przyszłym roku.
Dlatego też chciałem dać znać, że żyję, ale wciąż jestem zajęty. Mam nadzieję, że szybko się ze wszystkim uporam i będę mógł wrócić do blogowania, bo mam już tak dosyć matmy, że niewiele brakuje, abym dostał na nią uczulenia. 😉
Jak dobrze pójdzie to powinienem wrócić z notkami w przeciągu kilku tygodni. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!
Wracam do blogowania, chociaż czuję się, jakbym miał paść na twarzy i wyzionąć ducha. Znowu trafiło mi się combo w postaci choroby (i to całe nasze trio się pochorowało), na studiach multum rzeczy do zrobienia, a ja ledwo rozumujący (bo ledwo żywy to jeszcze do nauki mogę być – i tak przy matmie się tak czuję), w pracy mamy od groma raportów odkąd rząd postanowił zdjąć obostrzenia (dla wielu koniec pandemii oznacza powrót do wczesnopandemicznej walki o papier toaletowy z tą małą różnicą, że nie biją się o papier tylko o cholera wie co). No i są jeszcze problemy życia codziennego, które nam się piętrzą pod sufit i nie wiem, czy kiedykolwiek się z tym wszystkim wyrobię.
Ostatnie dni były dla nas jednak niesamowicie intensywne. Całość chciała pobawić się z Nemiakiem i użyła do tego lasera. Nie takiego zwykłego wskaźnika, ale takiego, którego można użyć do wypalania rzeczy. Jak się można domyśleć, coś poszło nie tak i następnego dnia zastałem przerażonego ryba ze spuchniętymi oczyma. Był tak przerażony, że aż zrobił się biały (tak dodam, że jeśli ryba robi się biała, to może oznaczać, że umiera). Poczytałem szybko, co mu może być, użyłem lekarstw dla ryb, które mamy, a które można było użyć w przypadku takiej opuchlizny. Pogasiłem mu światła, aby nie podrażniało mu oczu i nasza ryba uspokoiła się oraz zaczęła odzyskiwać kolory.
Opowiedziałem Całości, co się stało, a ona opowiedziała mi o zabawie laserem. Generalnie taki zwykły, tani wskaźnik laserowy nie zrobi rybie krzywdy, kiedy się chwilę z nią pobawisz, ale im mocniejszy laser, tym gorsza krzywda może się stać. Tym bardziej, że Nemiak wpłynął w promień laseru, bo się bardzo nim zaciekawił, a Całość nie zdążyła go zgasić. Niestety efektów uszkodzenia wzroku nie widać od razu (Całość też gorzej widzi na jedno oko – zauważyła to dopiero po dwóch dniach), więc wszystko wydawało się w porządku.
Na szczęście Nemiak żyje, ma się w miarę dobrze, chociaż chwilowo jest ślepy. Musimy poczekać, aby zobaczyć, czy ta ślepota mu zostanie, czy też minie (ryby potrafią regenerować sobie wzrok, więc jest spora szansa, że będzie znowu widział – tym bardziej, że zaczyna reagować na światło). Nasz rybeł ma niesamowitą wolę życia, bo dalej próbuje się bawić i wygłupiać, chociaż nie widzi i często obija się o różne rzeczy. Bardzo stara się odnaleźć w nowej sytuacji, a my staramy się mu pomóc dojść do siebie. Musimy też go karmić ze strzykawki, bo biedaczek nie jest w stanie dorwać się do jedzenia, a on apetyt ma jak Smoczyński (czyt.: tylko by jadł i domagał się o więcej).
Całość czuje się bardzo winna temu, co się stało i spędza z rybą sporo czasu, aby czuł się bezpiecznie. Trzymajcie kciuki, aby Nemiak doszedł do siebie.
Jak też możecie się domyśleć, jestem kompletnie nieprzygotowany, jeśli chodzi o podzielenie się wieściami z życia, więc przełożę to na następny raz. Póki co jestem skupiony na naszej rybce i kilku ważnych sprawach, które mam do załatwienia w najbliższych dniach. Trzymajcie kciuki, aby wszystko poszło gładko! Mam nadzieję, że wszystko uda się bezproblemowo załatwić i nie będziemy mieć w życiu takiego zabiegania.
Witam Was wszystkich w roku 2022, który ani trochę nie zamierza nam odpuścić i dorównać swoim poprzednikom: 2020 i 2021. Może nie pod tymi samymi względami, ale w końcu, ale ileż można mieć przerąbane w ten sam sposób? Jeszcze się człowiek przyzwyczai i przestanie to odbierać w negatywny sposób. 😛 Tak mnie złapało na przemyślenia, skoro jeszcze 2022 nie rozpędził się na tyle, aby dać nam w kość.
Chociaż głęboko w serduszku czuję, że nie będzie tak lekko, jakbym chciał, aby było. W lutym mamy wizytę u neurologa, znaczy Smoczyński ma, i dowiemy się, co się tam u niego w głowie porobiło. Bo coś wyszło na skanie i teraz nasza w tym głowa (oraz specjalistów), aby dowiedzieć się dokładnie co to za problem męczy naszego małego Smoka. Mam tylko nadzieję, że to, czego się dowiemy, ułatwi nam zrozumienie naszej Dzieciorośli.
Chociaż pomimo wiadomych przeszkód, staramy się iść przed siebie z uśmiechem na ustach. Wiadomo: z nas jest dosyć masochistyczna rodzina. 😂 Porobiliśmy sobie już plany, co chcemy w najbliższym czasie (czytaj: w przeciągu następnych kilkunastu lat) zrobić i oczywiście wiąże się to z naszymi pasjami. Całość zaproponowała wypad do muzeum lotnictwa oraz wypad na punkt widokowy przy lotnisku. To drugie już odwiedziliśmy, ale na pewno jeszcze tam pójdziemy. Ja mam w planach sporo spacerów. Jeszcze nie wiem gdzie, ale na pewno coś się wymyśli. Grunt, aby w końcu rozprostować kości. Mały Smoczyński za to pójdzie wszędzie, byleby było jedzenie. Wiadomo: rośnie, to ma inne priorytety niż my. 😂
Oczywiście we wszystkie plany uwzględniamy trzymanie się od ludzi jak najdalej, co może być ciężkie w muzeach i tego typu miejscach (tym bardziej jak w sklepach ludzie mają wywalone i używają mojego dziecka jako chusteczki). Szczerze: im dłużej trwa pandemia, tym coraz bardziej mam dosyć ludzi, w szczególności starszych, za ten cholerny brak szacunku dla drugiego człowieka.
Nie odbiegajmy jednak od głównego tematu. Mam w planach kontynuowanie dekerowania mojej tablicy niekorkowej z motywami z gier. Udało mi się zebrać kilka dodatkowych elementów, ale z braku czasu to wszystko leży sobie w bliżej nieokreślonym chaosie… 😛 Jeśli dobrze pójdzie to w następnej notce pochwalę się zdjęciem. 😛
Kolejnym moim planem jest uaktywnić się nieco na instagramie i poćwiczyć robienie zdjęć. “Małą” pomocą i zachętą będzie w tej kwestii nowy aparat – Nikon D5600. Mieliśmy okazję już trochę się nim pobawić i zdjęcia wychodzą niesamowite (póki co wstawiłem dwa na instagram). A czekamy jeszcze na nowe obiektywy. 😛
Stary aparat – Nikon D60 – nie pójdzie w odstawkę. Obiektyw do niego (całkiem dobry) oddaliśmy do naprawy (bo ma uszkodzone mocowanie i zawsze była obawa, że może się przesunąć i uszkodzić aparat), zamówiliśmy dodatkowo jeden z Japonii (bo generalnie był w lepszym stanie oraz był sporo tańszy niż te dostępne w Anglii).
Plany mamy ambitne – byleby chęci wystarczyło. 😉
Studia idą mi w miarę dobrze. Fakt, odczuwam potężny przeskok pomiędzy drugim a trzecim rokiem, co nawet widać po moich ocenach (najgorsza 53%, najlepsza 71%). W tym roku pomagam sobie oglądając wykłady. Matematykę łatwiej czasem zrozumieć, kiedy obejrzy się, jak ktoś robi podobny przykład, niż próbując wyczytać to z teorii. Na szczęście nie mam (już) żadnych zaległości, więc nauka idzie w miarę gładko. 😀
Z naszym akwarium wszystko wydaje się w porządku. Całość martwi się o Herklulesa, bo siedzi w jednym miejscu, ale w tym miejscu zbierają się resztki jedzenia i on nie musi latać po całym akwarium. No nie dziwię mu się, że tam siedzi. Też bym siedział przy stole, gdyby co chwilę ktoś przynosił mi jedzenie. 😂
Nemiak za to zrobił się bardzo atencyjny (w pozytywnym sensie). Uwielbia się z nami bawić, wygłupiać, cały czas się popisuje, aby tylko mieć naszą uwagę. Jak się włoży ręce to akwarium to już w ogóle prywatny plac zabaw dla niego. Widać na poniższym nagraniu. Od razu zaznaczam, że nie jest tutaj ani pchany, ani ciągnięty w żaden sposób. 😂
Całość nauczyła go wpływać do ręki, co tak mu się spodobało, że czasem to nawet aż wskakuje. To też będziemy musieli nagrać. 😉 Ale cieszę się, że nasz rybeł jest tak towarzyski i otwarty na nas. 😀 Następny cel: nauczyć go wpływać do kubeczka, aby zabrać go na spacer po domu. Jak się uda to będziemy mogli pochwalić się rybką, którą można wyprowadzić na spacer. 😂
Nasz domowy ogródek też się jakoś trzyma. Ba: nawet się trochę powiększył. Poza hodowlą cytryny, grejpfrutów, agrestu, malin, pożeczek, poziomek, truskawek i winogron, postanowiliśmy wyhodować sobie figę, ogórki, koperek i słonecznik. Póki co wszystko rośnie nawet ładnie. Nawet w domowych warunkach. Szczerze przyznam, że jestem zaskoczony. 😀 Mam tylko nadzieję, że “nie chwalę dnia przed zachodem słońca” i nie wydarzy się jakaś ogrodowa apokalipsa. 😛
Jeśli chodzi o gry to znowu mam okres, że nie gram za dużo. Bardziej w tej chwili przeglądam moją kolekcję gier i szukam takich, przy których będę mógł się rozerwać, a jednocześnie nie wciągną mnie na tyle, abym miał jednak więcej czasu na naukę niż przyjemności (chociaż są momenty, kiedy wolałbym, aby było na odwrót). Mam nadzieję, że dojdę do momentu, kiedy będę mógł po prostu usiąść i sobie pograć. Nawet (a nawet w szczególności) w te dziwne gry. 😂
Ostatnia wiadomość na dziś: siedzę i piszę kolejne przygody Japesia. Także zacznojcie przygotowywać się na japesiowy powrót. 😂
Myślę, że to by było na tyle z “nowości”. Trzymajcie się ciepło!
Czuję się, jakbym z pół wieku w internecie nie był, a zaglądam tutaj prawie codziennie. Z drugiej strony czasami wolałbym, aby minęło już pół wieku, bo może za te pół wieku trochę się ludzkość ogarnie. Takie moje małe marzenie na chwilę obecną…
Podsumujmy, co działo się u mnie i mojej rodzinki w ostatnim czasie (a zapewniam Was, że działo się sporo). Zaliczyliśmy wyjazd do Londynu. Trochę spadło to na nas jak grom z jasnego nieba, chociaż się tego spodziewaliśmy, ba, nawet to planowaliśmy. Powód wizyty w stolicy: skan smoczego łba. Okazało się, że skan ten, a dokładniej rezonans magnetyczny, był bardzo potrzebny. Są w smoczej głowie niepokojące zmiany, które pediatra zalecił sprawdzić w trybie pilnym. Chociaż patrząc na obecną sytuację z nową odmianą covida to wątpię, że to się wydarzy w najbliższej przyszłości.
Sama podróż była i dobra, i zła. Jadąc do Londynu nie było najgorzej. Nawet Smoczyński dawał radę, chociaż to była jego pierwsza tak długa podróż pociągiem (1 godzina 40 minut około). W samym Londynie trochę się zgubiliśmy w metrze, ale daliśmy radę dotrzeć na czas do szpitala. Powrót za to był istną masakrą. Najpierw czekaliśmy na informację, skąd odjeżdża nasz pociąg. Czekaliśmy tak długo, aż nasz pociąg zniknął z tablicy informacyjnej. W punkcie informacyjnym nikogo nie było, aby zapytać się, co się dzieje. W końcu pojawiła się informacja, skąd odjeżdża nasz pociąg, jak już był trochę spóźniony. Nikomu nie polecam takiego stresu – w szczególności, kiedy musicie targać dziecko po narkozie na rękach.
Sam rezonans przebiegł dosyć gładko. Lekarze i pielęgniarki pomogli nam zapanować nad Smoczyńskim, który w swoim krótkim życiu zdążył znienawidzić szpitale. Dostał leki na uspokojenie, dostał klocki duplo, co chwilę przychodziła do nas kobieta z głosem iście z kreskówek dla dzieci, aby upewnić się, że mały ma wszystko, czego potrzebuje, aby cierpliwie czekać, aż przygotują dla niego sale. Po skanie trafiliśmy do osobnej sali, aby móc być razem we troje. W trakcie czekania podano nam posiłek (podany jak w drogiej restauracji). Generalnie to szpital wspominam bardzo dobrze. Byliśmy jednak prywatnie i było bardzo drogo, więc nie dziwi mnie, że byliśmy traktowani tak dobrze.
Najlepszy moment w szpitalu był, kiedy Smoczyński spał jeszcze po narkozie i nie chciał się obudzić. Przyjechało jedzenie, więc Całość postanowiła sprawdzić, jak bardzo łakomy jest nasz mały Smok. Złapała za frytkę i pomachała nią małemu przed nosem. Wstał od razu. 😂 Myślałem, że się popłaczę ze śmiechu. 😂 No to wyglądało jak z kreskówki!
Przejdźmy jednak dalej, bo mam jeszcze sporo wieści do przekazania.
Nasze akwarium przeszło sztorm. Dwa bezimienne ślimaki odeszły. Były jednak od samego początku tak niemrawe, że spodziewaliśmy się tego. Wraz z nimi odszedł Pan Robak. 😔 Krewetka Modnisia i rozgwiazda też odeszły. Odparowująca woda sprawiła, że sól zebrała się na oświetleniu i po jakimś czasie wpadła z powrotem do wody, przez co drastycznie zmieniło się zasolenie wody. I krewetki, i rozgwiazdy są wrażliwe na najmniejsze zmiany w zasoleniu, więc wiadomo było, co się stanie. 😔 Na dniach odszedł też Zoidberg. Jakaś infekcja zaatakowała jego ogonek, którym trzymał muszlę. Szybko to nastąpiło, bo kilka dni wcześniej zrobiłem mu poniższe zdjęcie, gdzie widać ten ogonek i wygląda on normalnie. Ech… 😔
Nemiak za to przeszedł jakieś załamanie, bo totalnie zdziczał. Nie mieliśmy dla niego czasu, kiedy byliśmy chorzy, więc dostawał od nas tyle uwagi, ile zajmowało nakarmienie go. Widać ryba tak nas pokochała, że potrzebuje naszego towarzystwa każdego dnia. Na szczęście udało się go ucywilizować i już jest dobrze. Staramy się bawić z nim codziennie albo chociaż posiedzieć przy akwarium, aby mógł się popisywać przed nami. Całość stwierdziła, że Nemo musi czuć się bardziej człowiekiem niż rybą, dlatego potrzebuje nas tak bardzo. No cóż, u nas w domu wszyscy są dziwni – nawet rybki. 🤷♂️
Jeden ze ślimaków, a dokładniej to Ślimoń, robi sobie wycieczki na powietrze. Nie wiem, o co mu chodzi, ale jak sama jego nazwa wskazuje (przypominam: połączenie Ślimaka i Gamonia), to nawet się nie zdziwię, jeśli zapomina, że on jest wodnym ślimakiem. No chyba, że one tak mogą? 🤔 Będę musiał poczytać.
Ze studiami idzie mi jako tako. Nie mam czasu się uczyć. Wieczory przesypiam, a w ciągu dnia ciężko się uczyć, kiedy trzeba jeszcze zajmować się dzieckiem, ogarnąć mieszkanie i załatwić milion innych spraw. Mały ma znowu trudności z zasypianiem, więc po prostu padam ze zmęczenia. Pewnie nie byłoby tak najgorzej, gdybym rano wstawał wypoczęty… No, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. 🤷♂️
Mały Smoczyński postanowił nas zaskoczyć i zaczął liczyć. Tak znienacka liczy do 10 po angielsku i do 5 po japońsku. Zważając na fakt, że on ostatni raz oglądał jakikolwiek japoński filmik ponad pół roku temu to wow. Brawo! Cieszy mnie każda próba komunikacji z jego strony, każde słowo, które stara się wypowiedzieć. Moje ulubione słowo wypowiedziane przez niego to “jedzonko”. 😂
W mojej pracy trochę się zmieniło: postanowiłem zmniejszyć ilość godzin, aby mieć więcej czasu dla Mordodrzejki. Trzydniowy tydzień pracy jest całkiem fajnym rozwiązaniem, mały Smok jest szczęśliwy, że spędzam z nim więcej czasu, no i mamy też więcej czasu na załatwienie piętrzących się spraw w naszym życiu. Cieszę się, że dostałem taką możliwość, bo zdjęło to trochę ciężaru z moich barków.
Ze świata gier: Całość odleciała. I to dosłownie. Zakochała się w lataniu, ma kilka symulatorów lotu (Microsoft Flight Simulator, X-Plane 11 i Aerofly FS 2), dokupiła sobie cały osprzęt i lata po różnych mapach. Całości marzy się prawdziwy samolot i licencja pilota. A wszystko przez to, co się dzieje na drogach! Tak ma dość, że woli latać. 😂
Ale generalnie to jest całkiem fajne uczucie, jak grasz na okularach VR. Do momentu, aż ktoś ci “pomoże” zrobić beczkę. 😛 To naprawdę ciekawe zjawisko, kiedy siedzisz tak jak siedziałeś, a żołądek sam wędruje ci do gardła. 😂
Ja za to wpadłem w objęcia Stadii. Była promocja na pada, więc zakupiłem, zacząłem grać i jestem naprawdę zadowolony. Cloud gaming działa u mnie na prędkościach prehistorycznych wręcz (chociaż wydaje mi się, że i dinozaury miały szybszego neta niż ja mam w tej chwili). Gram obecnie w Assassin’s Creed Valhalla, więc (o ile nie wpadnę znowu w studencką depresję) będzie to pierwsza gra na tej platformie, którą zrecenzuję. 😀
Myślę, że streściłem Wam najważniejsze wydarzenia z ostatnich dwóch miesięcy. Jakbym próbował streścić wszystko to wciąż bym to pisał. 🤷♂️ Tak to bywa kiedy ciężko jest być normalnym. 😂
Mam nadzieję, że miło spędzicie najbliższe święta (czy to z powodów religijnych, tradycyjnych, czy po prostu dla samego wypoczynku). Przyda się kilka dni przerwy, aby naładować baterie. Trzymajcie się ciepło! 😉
Z powodów zdrowotnych, zmęczeniowych (byliśmy w piątek w Londynie na MRI Smoczyńskiego i powrót był straszny – relację zdam niedługo) i technicznych w tym tygodniu notki nie będzie (tzn. notki właściwej). Wracam w przyszłym tygodniu.
Niedawno świętowałen kolejne urodziny (chociaż nie wiem, co tu świętować, kolejny rok minął, a ja nawet nie wiem, co się do końca z nim stało). Jako typowy gracz zaopatrzyłem się w multum gier, na które miałem chrapkę już od jakiegoś czasu. Między innymi dorwałem Divinity: Original Sin 2, Age of Empires II: Definitive Edition i Hades. Najbardziej cieszę się z Age of Empires II, bo to jednak gra mojej młodości i mam do niej spory sentyment. 😀 Plus moich urodzin jest na pewno taki, że data zbiega się z promocjami halloweenowymi. 😉
Przyznam, że to był (i wciąż jest) zwariowany rok. Niby dostarczył nam sporo wrażeń, ale nie chciałbym go powtarzać. Z miłą chęcią postawiłbym już kropkę przy roku 2021 i wszedł w 2022 z nadzieją, że będzie lepszy, a nie gorszy. Prawda jest niestety taka, że 2022 też będzie kolejnym emocjonalnym rollercoasterem, bo ekipa zapewniająca nam rozstrój psychiczny nie wymeldowała się jeszcze z życia publicznego. Staram się być jednak pozytywnej myśli, bo kiedy to wszystko się skończy, musimy mieć siłę odbudować świat dla przyszłych pokoleń.
Zgodnie z tradycją przyjrzę się mojej liście postanowień i zaktualizuję ją na przyszły rok. 😉
Nauka prowadzenia samochodu. Zdałem teorię, mam już ustalony termin na praktyczny. W tej kwestii wystarczy już chyba tylko trzymać kciuki, abym w przyszłym roku mógł tą pozycję wykreślić z tej listy.
Ukończenie studiów. Jestem na ostatnim roku licencjatu. Jest dobrze! Jeszcze kilka miesięcy temu martwiłem się, że oblałem drugi rok, ale jakimś magicznym cudem zdałem. 😀 Mam nadzieję, żę w tym roku uda mi się lepiej podejść do tematu i dokładniej przygotować do egzaminów. Albo liczyć na kolejny cud, że przetrwam. 😉
Dodawanie regularnie filmików. W tej kwestii na razie brak jakichkolwiek zmian – nie mam chwilowo na to czasu, ale mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. 😉 Mam pewne plany, ale na ten moment są one awykonalne.
Regularnie pisać na blogu. W tej kwestii staram się bardzo mocno i chociaż bywało w moim życiu pod górkę, to jakoś trzymam się tej regularności. 😉
Zabrać Smoczyńskiego do Polski, aby zobaczył polską jesień i zimę. Wciąż czekamy na koniec pandemii i koniec emocjonalnego rollercoasteru, który serwują nam rządzący. Chociaż i moja matka sprawia, że nie śpieszy nam się do ojczyzny…
Zachomikować trochę zdrowia dla rodzinki. Staramy się, ale jeśli ludzie mają na siebie wywalone, to bywa ciężko. Właśnie przechodzimy grypę. 🤷♂️
Wspierać swoją rodzinkę, być dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Póki co dajemy radę – jeszcze się nie pozabijaliśmy, więc jest dobrze. 😂
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim za życzenia. Wszystkim, poza Całością, bo dalej się upiera, że moje urodziny to jakiś prank (też się tak czuję czasami!). 😉 Dzięki wielkie! 🙂 Widzimy się w grach!
Pogodowy rollercoaster nie pozwala mi się na niczym skupić. Jednego dnia słońce grzeje, jak gdyby znów były najcieplejsze dni lata, a ja rozpuszczam się jak serek, którego zapomniano schować do lodówki. Tego samego dnia robi się tak zimno, że siedzę pod kocem, chociaż kaloryfery dają na całego. Moja walka z wewnętrznymi demonami nie idzie mi najlepiej w takie dni. Moja motywacja, chociaż na co dzień leży i kwiczy, to wtedy błaga już tylko o dobicie.
Jak bardzo staram się znaleźć coś pozytywnego, tym bardziej trafiam na treści, które sprawiają, że cała moja miłość dla świata ucieka gdzieś w… No wiecie. Dlatego też tak bardzo staram się gromadzić pozytywne treści, wracać do nich i wierzyć, że moje wewnętrzne demony są tylko chwilą słabości. Najgorzej jest w momentach, kiedy te wszystkie dobre treści gdzieś mi uciekają i żałuję, że nie mam swojego “pudełka na nic”, aby zatrzymać bieg myśli i delektować się… no właśnie… niczym.
Mam taki problem, że nie umiem zatrzymać natłoku myśli. Jeśli coś mnie naprawdę mocno zirytuje to nie potrafię się tego pozbyć z głowy. Taki problem ADHDkowca: nie umiesz się skupić, ale jak już się skupisz to do bolesnej przesady. Dlatego taka natręna myśl siedzi mi potem w głowie nawet tygodniami i ilekroć odrobinę odpuszczę, zaraz to cholerstwo przypuszcza atak. A niestety żyjemy w takich czasach, że to, co cię wkurza jest jak bumerang. Zawsze wróci.
Szukam złotego środka, mojego “pudełka na nic”. Póki co staram się nie mieć gorszych chwil, bo zwyczajnie nie mam na to czasu (i może to jest problemem, że w końcu pękam niczym balon, bo zbyt mocno się nadmuchałem?), ale duszenie w sobie rzeczy nie jest ani dobre, ani mądre, ani zdrowe. Z drugiej strony walka z idiotami jest praktycznie syzyfową pracą. Z trzeciej strony czasem lepiej ochrzanić idiotę, który będzie miał to gdzieś niż karać siebie cudzą głupotą. W końcu moim najlepszym orężem, poza upartością, jest słowo. I to mi daje pogląd na czwartą stronę, ale wciąż głowię się nad tym, czy to już ten czas, czy już jestem wystarczająco wkurzony, czy mam jeszcze tyle sił, aby tym słowem dalej wojować…
Na sam początek chciałbym zaprosić Was do naszego drogiego Celta, który postanowił przeprowadzić ze mną wywiad. 😀 Dziękuję bardzo mocno! Czuję się niesamowicie zaszczycony! 🙂
Zdecydowanie za szybko czas leci. A mówię to, bo czuję się, jakby wciąż był sierpień, a mamy już październik i od tygodnia muszę się uczyć. Nie to, że nie chcę, ale nie jestem jeszcze na to gotowy. Przydałyby mi się jeszcze te dwa miesiące wakacji. 😂
Oczywiście studia zacząłem z jakimś bliżej niezindetyfikowanym przeziębieniem, grypą, czy inną infekcją. Prawdopodobnie coś postcovidowego. Z tego, co udało mi się zauważyć, wszyscy, którzy w mniejszym bądź większym stopniu mieli kontakt z covidem, skarżą się na gorsze zdrowie. No i już nie wspomnę, że coraz gorszą mam kondycję płuc…
Z tego też tytułu mam strasznie mało sił na cokolwiek i przeznaczam je przede wszystkim na studia i sprawy rodzinne. To oznacza, że jeśli nic się nie poprawi z moim zdrowiem to będę musiał znowu zawiesić bloga. Rok 2021 nie jest zdecydowanie moim rokiem. 🤷♂️
Z pozytywnych wieści mam takie, że Smoczyńskiego wciągnął Minecraft i coraz lepiej idzie mu samodzielne granie. Opanował podstawowe rzeczy takie jak kopanie, stawianie bloków, nawalanie się z otoczeniem (potocznie zwane smoczek versus enviroment – sve), włażenie i schodzenie z koni, łódek, łóżek, itd. Jestem pod wrażeniem, bo opanował to w ledwie kilka dni (i to tak dosłownie znienacka – włączyłem mu Minecrafta, aby go zająć, a on ogarnął sterowanie 😂). Całość gra razem z nim i jedno drugiemu notorycznie dokucza. Przyznam, że to insporujące patrzeć jak mały Smok zręcznie jak na czterolatka unika pułapek większej gadziny. 😂 A daj mu mieczyk to nie pożyjesz za długo. 😂
Mały Smoczyński zaiteresował się również liczeniem i idzie mu całkiem nieźle. Też nas tym zaskoczył tak znienacka, ale u niego to chyba norma. 😂 Bardzo mnie cieszy fakt, że nasz mały Smok ma wiele zainteresowań i sam potrafi się czegoś nauczyć. 🙂
Mały Smok ma też irokeza (stąd tytuł notki). Całość raz goliła mu głowę i zrobiła go dla żartu. Wyszło świetnie. 😀 Mamy więc małego punka w domu. 😛 I z wyglądu, i z charakteru!
Nasza trzoda morska się powiększyła. Mamy nową krewetkę, sześć ślimaków morskich, rozgwiazdę oraz kolejnego kraba. Nie mam zdjęć ich wszystkich, ale dam to, co mam. Resztę dodam następnym razem. 😉
Herkules – przestawiacz wszystkiego
Kraba nazwaliśmy Herkules, ponieważ jest okropnie silny. Poprzestawiał nam dekoracje i kamienie w akwarium. A zdejmij go z czegokolwiek to weźmie to ze sobą. No dzięki. 😂
Modnisia – bardzo elegancka krewetka
Krewetka za to została nazwana Modnisia, bo śmiesznie zarzuca czułkami, jak gdyby zarzucała bujną grzywą. Na swoje sposoby jest i urocza, i durna jak każda inna krewetka. Non stop poluje na Nemiaka, aby go wyczyścić albo siada na ślimakach i sobie jeździ na nich. 😂
Ślimaki są za to upierdliwe. Dwa mamy z gatunku Bumble Bee Snail i wyglądają jak takie urocze trzmieliki. Często gdzieś się chowają, nie ma ich jakiś czas, a potem wyłażą oboje (z reguły jeden na drugim). Cztery pozostałe ślimaki są z gatunku Astrea Tecta zwane też turbo ślimakami i służą nam do czyszczenia szyb. Idzie im to całkiem nieźle. Mają tylko problem z respektowaniem przestrzeni i wciskają się wszędzie – nawet tam, gdzie się nie mieszczą. Często wysiedlają Nemiaka z jego miejsca przy filtrze, a wtedy mamy jedną okropnie wkurzoną rybę. 😂 (muszę go kiedyś nagrać, jak się pluje o swoje terytorium)
Ślimoń
Wycieraczka
Bezimienny Ślimak
Dwa ślimaki z gatunku Turbo dostały już imiona: Wycieraczka, bo zżerał algę poruszając się jak wycieraczka oraz Ślimoń, bo obżarł się, spadł z szyby i myśleliśmy, że trup, a on tak się najadł, że nie mógł się ruszyć. Potem wstał i zaczął dalej jeść. Stąd Ślimoń – połączenie Ślimaka i Gamonia. 😂
Bezimienna Rozgwiazda
Rozgwiazda jest tam najspokojniejsza z całego towarzystwa – czasem tylko yogę uprawia na szybie, ale tak to nie ma z nią większych problemów. Przynajmniej póki co. W tym akwarium dzieją się takie rzeczy, że czekam aż Rozgwiazda da nam popalić. 😛
Pan Robak
Jeden z nienazwanych ślimaków przyjechał do nas z pasażerem na gapę: ma na sobie uroczego robaczka, który po angielsku nazywa się Spionid (nie wiem, jak nazywają się po polsku). Są one niegroźne, żywią się tym, co złapią mackami, osadzają się na kamieniach albo muszlach ślimaków… Wychodzi na to, że mamy gratisowo jedno zwierzątko więcej. 😀
Przyznam, że morskie akwarium skłoniło mnie do czytania odnośnie morskich stworzeń. Nawet nie wiecie, ile artykułów przeczytałem, aby zidentyfikować Pana Robaka. 😂 Aczkolwiek całkiem ciekawie (i niekiedy przerażająco) można zagłębić się w podwodny świat. Chociaż z tego, co czytam wychodzi na to, że w akwarium mamy chyba jakiś dom poprawczy dla upierdliwych rybek. 😂
Jeśli chodzi o gry to jestem sporo do tyłu z czymkolwiek. Zacząłem Spellforce 2 i idzie mi to jak krew z nosa, a nawet gorzej, bo ciągnę to chyba już z pół roku i to nie dlatego, że idzie mi kiepsko, ale na każdy tydzień gry mam około miesiąca przerwy. Strasznie brakuje mi czasu i motywacji, aby grać, a naprawdę mam ochotę czasem oddać się w ręce jakiejś ciekawej gry i zobaczyć, gdzie mnie poniesie. Na to muszę jednak jeszcze trochę poczekać. 🙁
Staram się więcej grać na telefonie lub tablecie. Czasem nawet na obu jednocześnie, bo gry mobilne jednak nie wymagają takiego skupienia. 😛 Chociaż podoba mi się, że na androida jest sporo przeportowanych gier z PC. Mam Titan Quest, Gris, My Time at Portia, Stardew Valley i grę mojego dzieciństwa: Neighbours from Hell. Chyba tylko dlatego mam jeszcze o czym pisać. 😛 Pogrywam też w Albion Online i ta gra wymiata: można na tym samym koncie grać na kompie lub urządzeniach mobilnych. 😀 Chociaż mam w co grać, to jeszcze jednak żadnej gry nie ukończyłem…
Całość za to zakochała się w Microsoft Flight Simulator i mam pilnować, aż będzie w promocji. Ogólnie rzeczy biorąc to Całość zakochała się w lataniu i chce mieć licencję pilota, ba, żebyśmy wszyscy mieli licencje pilota. A ja nawet prawka na samochód jeszcze nie mam… 😂
A propos prawka: skończyłem już praktyczną naukę, teraz ćwiczę to, co mi nie wychodzi tak długo, aż instruktor stwierdzi, że jestem gotowy do egzaminu. Trochę to pewnie zajmie, ale zbliżam się do wielkiego finału tej prawojazdowej masakry! 😂
Nasz ogródek powiększył się o kilka okazów. Sporych okazów. 😛 Mamy mini drzewko grejpfrutowe, cytrynę, kilka rodzajów malin, agrest zielony i czerwony, czerwoną oraz czarną porzeczkę oraz winogrono. To stadko siedzi u nas w domu, mamy fajną lampę do naświetlania i wesoło sobie to wszystko – o dziwo – rośnie. Na balkonie dalej mamy truskawki, poziomki i całą resztę, bo cały czas mamy napady ciepła i po raz kolejny mamy poziomki (to już trzecia albo czwarta fala :P). Muszę przyznać, że za każdym razem coraz smaczniejsze poziomki nam rosną. 😀
Te wszystkie roślinki da się hodować w domu. Trzeba im tylko zapewnić oświetlenie i odpowiednią ilość wody, a one zrobią resztę. Na ten przykład winogrono rośnie tak świetnie, że musimy je gdzieś przyczepić, bo samo owinie się zaraz wokół stojaka na pranie. 😂
Pomimo choroby, przeprowadziliśmy zaplanowaną dużo wcześniej wymianę szafy w sypialni na taką praktycznie pod sufit. Mały Smoczyński ma teraz swobodny dostęp do swoich zabawek – przynajmniej tak długo, jak sprząta je i odkłada na miejsce, czego się póki co trzyma. Plus: mamy więcej miejsca, minus: robienie czegokolwiek w trakcie choroby to głupi pomysł, bo na pewno zostaniecie z burdelem na jakiś czas. 😛
Chociaż wydaje się, że sporo się u nas działo to jednak większość czasu leżeliśmy półmartwi w łóżkach i tylko dziwna, magiczna potrzeba ruszenia tyłka czasem nas z tego łóżka ściągała, aby coś trochę porobić. Dlatego mam nadzieję, że uda mi się trochę więcej czasu spędzić na blogu, bo czuję się czasem jakbym mimowolnie zapominał o jego istnietniu.
Sporo się rozpisałem w tej notce. Myślę, że na razie wystarczy. Trzymajcie się ciepło i do następnego razu!