smoczynski

#204. Seria małych zwycięstw!

Niniejszy wpis zacznę od chwalenia się, bo ostatnie cztery tygodnie były bardzo owocne. Zacznę od gwiazdy wieczoru, czyli Smoczyńskiego. Wziąłem go na kolana i po męsku przysadziłem do prostej gry jaką jest SuperTuxKart, aby mieć pewność, że rodzinna tradycja grania w gry będzie kontynuowana. I skubany jest dobry w te klocki. 😀 Fakt, wciąż nawala trochę losowo, ale potrafi sam prowadzić pojazd, trochę zaczyna skręcać, kiedy mu potrzeba, wynalazł kilka skrótów klawiszowych, którymi się bawi (np. wylogowanie mojego konta w taki sposób, że ani ja, ani Połówka o tym nie mieliśmy pojęcia :P), bo sporo się dzieje wtedy na ekranie (włącza się nitro i takie tam). Dziennie ma tak z 10-15 minut takiej gry i widać spore postępy, a on ma masę zabawy przy tym. 🙂

Zbliżają się też urodziny Smoczyńskiego, więc polujemy już na prezenty: na pewno dostanie Tomnyana (z Yokai Watch; tutaj macie link do jego fajowej piosenki), w którym się zakochał i odcinki z nim są dla niego świętością. Pluszak już jedzie do nas z Japonii! 🙂 Jeszcze myślimy nad innymi prezentami, ale myślę, że z Tomnyana się ucieszy w szczególności, że ten gada i śpiewa powyższą piosenkę. 😀

Swoją drogą to mój uroczy Belzebubik dostał w końcu brytyjski paszport. W końcu! Musieliśmy jeszcze dosłać kilka dokumentów, ale udało się – paszport wreszcie do nas dotarł! To teraz oficjalnie możemy obwiniać go o brexit. 😉

IMG_20190622_204242

Smoczyński dostał nową wersję paszportu. Brakuje na nim napisu European Union (tutaj macie link do zdjęcia). 😀

Kolejną rzeczą są moje studia… Zostałem studentem! 😀 Wypełniłem potrzebne formularze, a teraz czekam, aż otworzą aplikację na pożyczkę studencką (czyli do sierpnia) i po tym będę już czekał na październik, aby zacząć edukację.

Zaczynę od podstaw matematyki i technologię informacyjną na pierwszym roku – na drugim będę już szedł w kierunku programowania. 🙂 Na wybór mam jeszcze sporo czasu!

Aby poświętować wszystko, co możliwe, kupiliśmy sobie drona. Połówka od dawna marzyła, więc wybraliśmy DJI Mavic Air i powiem Wam, że jestem nawet zadowolony. Dron jest prawie idiotoodporny, więc latanie nim jest dosyć proste, ma większą pojemność baterii, co przekłada się na długość lotu, ma kamerę 4K… Pierwszego dnia wypróbowaliśmy go w domu. Połówka, podążąjąc za samouczkiem, włączyła tryb auto i dron poleciał pod sufit… Dron na szczęście jest cały, ale sufit trzeba trochę odmalować, bo się farba ze skrzydeł nieco starła. 😀 Dlatego też napisałem, że jest prawie idiotoodporny…

Następnego dnia wzięliśmy go do Walton Common, aby wypróbować go na zewnątrz i bawiliśmy się świetnie. Kupiliśmy go w zestawie z trzema bateriami, więc mamy około godziny latania. Połówka na dzień dobry posłała go w niebiosa, aby robił zdjęcia i kręcił filmiki. Potem ustawiła, aby automatycznie wylądował i co? Oczywiście podłoże jest złe, bo krzywe i nierówne, więc próbował wylądować na mnie i Smoczyńskim, bo my, kurna, prości i równi. Aczkolwiek ręcznie dało się go posadzić bez większych problemów. 🙂

A tutaj mam małą prezentację naszej zabawy:

Filmiki też kiedyś wrzucę, jak tylko uda mi się je przegrać od Połówki…

Jako, że byłem (nie)grzecznym Diabłem to w końcu postanowiłem wymienić kartę graficzną i przyzwyczajam się do AORUS GeForce RTX 2080 Ti XTREME 11G. Kupiłem sobie bardziej wypasioną kartę niż kiedykolwiek mógłbym marzyć! 🙂 Na następne 4-5 lat (jeśli nie dłużej) mam spokój. Muszę teraz poszukać jakiejś gry, na której mógłbym tą kartę potestować. 😀

IMG_20190618_113122

Gier kupiłem ostatnio mało: dorwałem w końcu Warcraft I i II, a także gry Cardlings i Islanders, które mnie mocno zaciekawiły. Chyba staram się kupować tyle, aby potem nie płakać w kącie, bo nie wiem w co mam zagrać w danym momencie. 😛 Aczkolwiek z Warcrafta zacieszam mocno, bo zawsze chciałem zagrać w pierwsze części i niedługo zagram (niedługo czyli pewnie jak skończę kilka innych gier, które wpadły mi w oko). 😀

A skoro jestem przy grach to napiszę o KOTORze, bo aż mi się miło zrobiło jak mogłem się z Carthem pokłócić jakbyśmy byli starym małżeństwem. 😀 Już zapomniałem jak twórcy się nastarali, aby opcji dialogowych było pod dostatkiem (wachlarz wyboru od normalnych konwersacji do nazywania Wookie chodzącym dywanem). Ale spokojnie! Kryzys zażegnany – Carth i Mefisto znowu się lubią. 😀

I tak mi się dobrze grało, że musiałem (MUSIAŁEM!) zagrać w KOTORa 2. Mam straszny sentyment do tej gry. :> I teraz za to mogę kłócić się z Attonem… Kocham tą grę!

Powinienem się w łeb walnąć, bo zapomniałem ostatnio napisać o zbiórce na Kickstarterze odnośnie Monster Prom 2. Zbiórka już się zakończyła, a twórcy zebrali ponad 530 tys. euro z 32 tys., których potrzebowali, aby zacząć pracę nad grą… Przyznam się bez bicia, że dołożyłem trochę od siebie, bo bardzo zależy mi, aby gra doszła do skutku! 😀 Zebrane fundusze wystarczą, aby zrobić aż dwie gry, więc tym bardziej zacieszam!

Ze spraw blogowych: zaktualizowałem Pamiętniki i linki do wszystkich serii są już dodane. Uporządkowałem zakładkę Gry, aby wyglądała bardziej przejrzyście i dodałem ikonki do tych tytułów, przy których złapało mnie nadmierne lenistwo. 😀 Dodałem też zakładkę Opowiadania, gdzie zadomowił się już Japeś. 🙂 Jeszcze trochę i zabraknie mi tam miejsca na te wszystkie zakładki!

Jeśli coś kiedyś jeszcze napiszę to będę to wrzucał na inny portal, a link dodawał właśnie w tej zakładce. Raczej nie będę wrzucał tu więcej opowiadań (no chyba, że z Japesiem :D). Jak skończę z Japesiem to wstawię na miejsce opowiadania cykl o życiu w Anglii. Planowałem początkowo wrzucać te notki w czwartą środę miesiąca, ale zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie się przeciążę…

Postanowiłem też poddać się z wrzucaniem promocji na gry na Twittera – dalej jednak będę wrzucał info o darmowych grach (wiadomo, gry za darmo są świętością :P). Nie jest to nazbyt pochłaniające zajęcie, ale z drugiej strony brakuje mi czasu na wiele innych rzeczy, np. na rysowanie. Chyba w końcu dotarło do mnie, że doby nie wydłużę, a spanie po 2-3 godziny dziennie to raczej kiepski pomysł…

Mógłbym jeszcze napisać o kilku innych sprawach, ale z racji faktu, że notka i tak wyszła mi długa, zostawię Was z liskiem, a ja idę w końcu pospać. 😉

Lis
Rysowałem go od 2014… 😛

Mefisto

#204. Seria małych zwycięstw! Read More »

#197. Bez tytułu

Zabawne, że w tym miesiącu wypadła mi raptem jedna notka więcej niż normalnie, a przy moim obecnym zaangażowaniu odczułem to jak dodatkowe dwadzieścia notek… Dobrze, że poniedziałek wolny to sobie odpocznę! *w tle słychać złowieszczy śmiech Smoczyńskiego*

Skoro już przy nim jesteśmy to zacznijmy od Smoczyńskiego. Ten to miał ostatnio wesoło. Zabraliśmy go na grupy, gdzie organizuje się zabawy dla takich wypierdków jak on. No mało nie zwariował ze szczęścia! Mógł polatać swobodnie, powpadać na dzieci, przybiec do nas, kiedy potrzebował, schować się w kącie, aby pociumkać cokolwiek tam znalazł. No raj! Jeszcze próbował wziąć sobie mniejsze od niego dziecko na pamiątkę… Na razie byliśmy tam dwa razy, ale widać u niego sporo radości i chęci, więc będziemy chodzić w miarę regularnie. 🙂

Wziąłem sobie pół dnia wolnego na każdy dzień, kiedy te sesje wypadają, aby pomóc Połówce, bo by się w pół złamała biegając za nim. Jednak z niego dziecko destrukcji jest! (nabił sobie guza i zdążył go dwa razy poprawić – ma to po mnie jak nic!)

Co do jego paszportu to mnie szlag powoli trafia, bo dostaliśmy odpowiedź z prośbą o wysłanie wszystkiego, co szanowne HMRC ma na nasz temat. Nazywa się to Subject Access Request i zajmuje do 28 dni (lub dwa miesiące w zależności od ilości wysłanych przez Ciebie żądań lub ilości dokumentów w ich systemie). Nam na szczęście zajęło niecałe dwa tygodnie i dokumenty pójdą do nich z modlitwą na ustach, aby to było wszystko, co jest im do szczęścia potrzebne.

Popytałem się w sprawie studiów i jestem zdecydowany, że pójdę na matematykę i najpewniej programowanie. Od czerwca będzie się można zarejestrować, więc odliczam dni do otwarcia rejestru. Na razie czeka mnie tylko licencjat, a potem pomyśli się o magisterce. 😉 Więcej szczegółów będę znał w przyszłym miesiącu.

Połówka kupiła sobie nowy komputer i miała dylemat między wyborem obudowy, więc zgodziłem się kupić drugą, jeśli będę mógł jedną (“przegraną”) zatrzymać. Akurat jest mi to na rękę, bo chciałem zmienić na coś trochę bezpieczniejszego dla karty graficznej. Nie to, że planuję znowu jeździć z komputerem z miasta do miasta, ale planuję wymienić kartę na jeszcze bardziej byczą i fajnie by było, jakby dało się ją stabilnie zamocować. 😀

Zostałem więc szczęśliwym posiadaczem obudowy Dark Base 700 firmy be quiet. Zatem niedługo biorę się za przenoszenie kompontentów. 😀 Przy okazji zamontuję dysk m2 i zainstaluję sobie w końcu nowszą wersję systemu.

Połówka przekazała mi kody do gier, które dostała w ramach prezentu do nowego procesora i zostałem posiadaczem Just Cause 4. Zabawne, że kiedy składałem swój komputer to dostałem Just Cause 3. Zgaduję, że przy następnym składaniu komputera będzie Just Cause 5? 😀

No i odkryliśmy, że mój stary zasilacz, który niby się spalił, jednak działa. Pewnie po prostu potrzebował odpoczynku… 😉

Co do gier to ostatnio jest bardzo Star Warsowo – głównie dzięki ostatnim promocjom. Kupiłem takie gry jak Star Wars The Force Unleashed i jej kontynuację, Knights of The Old Republic wraz z drugą częścią – te dwie gry są dla mnie szczególne, bo są wspomniane w Star Wars The Old Republic, którą namiętnie opisuję na blogu. Mam też LEGO Star Wars The Complete Saga, co jest po prostu genialne i Star Wars Jedi Knight: Jedi Academy i Star Wars Jedi Knight II: Jedi Outcast.

Udało mi się też dorwać Graveyard Keeper, które strasznie skojarzyło mi się ze Stardew Valley tylko w czasach średniowiecznych. Tylko tam nie było strajkującego osła. Targował się kiedyś z osłem, aby oddał trupy? Nie? A w Graveyard Keeper nawet trzeba… 😀

W tym samym momencie męczę Sekiro (albo to Sekiro męczy mnie), ale muszę się pochwalić: zabiłem byka (bossa), którego zabić nie mogłem, bo jego szacowny tyłek zasłaniał mi większość ekranu. Nie wiem, czy to kwestia przerwy, jaką sobie zrobiłem, czy jakiejś aktualizacji, że jego tyłek przestał zasłaniać widok, ale, o bogowie, udało się! 😀 Mogę iść dalej! Może nawet kiedyś ukończę tą grę!

W kwestii wyglądu bloga to co chwilę coś zmieniam (a przynajmniej się staram). Zamierzam zrobić zakładkę na opowiadania, gdzie trafią przygody Japesia, a także i inne opowiastki, które kiedyś popełniłem. 😛 Nie wszystko będę wrzucał tu na bloga, bo byłoby tego za dużo (Japeś może czuć się wyróżniony!), ale na pewno będą linki do miejsc, gdzie można to znaleźć.

Wszystkie inne “projekty” stoją, bo ostatnio mam mało ochoty na cokolwiek, a jeszcze tablet zasypałem papierami i musiałbym posprzątać, aby go wyjąć, więc zrobiłem sobie urlop, aż do posprzątania. 😀 Czyli pewnie za kilka dni wrócę do normalności, bo mnie zaczyna ten bajzel wkurzać. 😛

Aby nie przedłużać, skończę ten wpis miłym akcentem w postaci zdjęcia rozwalanych klocków. Kiedy zacząłem robić zdjęcie to Smoczyńskiego nie było w pobliżu i tak się po prostu zmaterializował, aby siać zniszczenie. 😀

IMG_20190506_171454

Mefisto

#197. Bez tytułu Read More »

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital

Nim przeniesiono nas z sali porodowej na salę poporodową, a właściwie pokój poporodowy, mogliśmy wziąć prysznic i podzielić się wrażeniami. Takimi jak parcie we dwoje, czy dziwne uczucie lekkości przy oddychaniu. Ale przede wszystkim znaleźliśmy chwilę na zrobienie sobie rodzinnych zdjęć. Smoczyński dostał też witaminę K, która zapewnia odpowiednią krzepliwość krwi. Normalnie daje się ją w formie zastrzyku, ale my woleliśmy, aby dostał doustnie. Różnica jest taka, że doustnie musi wziąć jedną dawkę więcej w przeciągu pierwszych tygodni życia.

Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Chociaż położne były zaskoczone, że oboje poruszamy się lekko i zwinnie, jak gdyby przed chwilą się nic nie stało. Poród? Jaki poród? Przecież Smoczyński zawsze tu był! Było nam lekko i wesoło – kompletne przeciwieńtwo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Czytałem, że kobietom zdarza się mdleć, słabnąć, a my nic. Nawet prysznic nie dał nam rady – z naszym małym berbeciem byliśmy niepokonani!

Musieliśmy się jednak rozdzielić na chwilę, bo ranę trzeba było zaszyć. To poszło jednak stosunkowo szybko i trafiliśmy do pokoju poporodowego. Mieliśmy do dyspozycji małe pomieszczenie z łóżkiem, szafą, krzesłem i kołyską oraz toaletę. Pokój ten znajdował się w tzw. studni, czyli od strony okna byliśmy otoczeni budynkiem szpitalnym. Jest to ważne dla historii, ponieważ z tego powodu nie było ruchu powietrza i pomieszczenie się nie ochładzało.

Położne, które odbierały poród przychodziły do nas co jakiś czas sprawdzać temperaturę, ilość oddechów oraz puls Smoczyńskiego. Powiedziano nam, że będziemy mogli opuścić szpital w przeciągu ośmiu do dziesięciu godzin. W międzyczasie wyszło słońce i pokój nagrzał się do ponad trzydziestu stopni, a – co gorsze – zmieniły się położne i nam przypadła ONA. ONA była kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Oschła. Wszyscy byliśmy zgrzani, zmęczeni, nie mogliśmy nawet odespać, bo w pokoju było za gorąco, a Smoczyński cały czas płakał. Myśmy zresztą też. Cały czas byliśmy ochrzaniani, że wszystko robimy źle, ale ani razu nie raczyła nam pokazać, jak coś zrobić dobrze. Mieliśmy tak dość, że niewiele brakowało, abyśmy po prostu nie zebrali się i wyszli stamtąd bez słowa.

Najgorzej było, jak dowiedzieliśmy się, że musimy zostać do następnego dnia, jeśli nie dłużej. Bo Smoczyński miał za wysoką temperaturę. Wysyłano nas do lekarzy, którzy nie widzieli problemu. Ciężko było znaleźć ten wyimaginowany problem, skoro siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, w którym nie bito rekordów ciepłoty i wszyscy troje nie grzaliśmy się jak kaloryfer zimą, bo tam działała klimatyzacja. Noc przeżyliśmy głównie kursując między pokojem, a poczekalnią, gdzie była klimatyzacja. Zresztą nie tylko my. Kilku rodziców “ze studni” robiło to samo. I to pomimo upomnień położnych, aby siedzieć w przydzielonych pokojach…

Najgorsze było jednak to, ilekroć zasnęliśmy, to przychodziła położna sprawdzić puls i temperaturę i budziła nam dziecko. I cały cyrk z usypianiem zaczynał się na nowo. A jeśli nie przychodziła położna to goście chodzili i łupali drzwiami tak bardzo, że co chwilę noworodki odzywały się we wspólnym płaczu.

Byliśmy wykończeni. Poród był niczym przy tym skwarze i kompletnej bezradności. Aczkolwiek spotkaliśmy też miłą położną, która nazywała się B. Poświęciła nam sporo czasu, aby wyjaśnić jak się zająć dzieckiem, co robić, gdy mały płacze. To ciepło, które nam okazała, pomogło nam wytrzymać do następnego dnia i przekonało nas, że rodzicielstwo może być też dla takich kompletnych łosi jak my.

smoczus2
Jedną z wiedzy tajemnych, jakimi podzieliła się z nami B. jest robienie z dziecka naleśnika, co pomaga mu w zaśnięciu

Minęły nam dwie doby prawie bez snu. Wypruci co chwilę też przebieraliśmy Smoczyńskiego, który zasikiwał ubranka, bo nie wiedzieliśmy jak założyć pieluszkę, aby nie przeciekała (dopiero B. powiedziała nam, aby kierować sikawkę do dołu, bo inaczej robi się fontanna).

Po południu udało nam się dostać obiad – pierwszy posiłek po porodzie. B., w porozumieniu z panią doktór “od skanów”, wykombinowały dla nas wiatrak i od razu zrobiło się nam lepiej. Szkoda tylko, że skończyła się jej zmiana, aczkolwiek miło było z jej strony, że przyszła się z nami pożegnać i upewnić się, czy damy sobie radę.

Przyszła kolejna zmiana i wróciły położne, które odbierały poród. Przetrzymały nas do około dwudziestej i puściły do domu nie widząc sensu, abyśmy dłużej tam siedzieli. Wszyscy troje odetchnęliśmy z ulgą. Połówka musiała jednak zapytać się, czy możemy pożyczyć szpitalny kocyk, bo Smoczyński zasikał wszystko, co dla niego mieliśmy. To jest na tyle głupi i jednocześnie zabawny powód, że pozwolono nam zatrzymać kocyk, który jest świetny: szybko schnie i nie przegrzewa małego, ale też i nie wychładza. Idealny dla naszego małego berbecia. I pamiątka dla nas, bo zawsze będzie nam przypominać to, jak kiepsko szło nam zakładanie pieluch.

Spakowaliśmy się, posprzątaliśmy trochę w pokoju i po otrzymaniu czerwonej książki (czyli czegoś w rodzaju książeczki zdrowia dla dziecka; dokładnie taką: link), opuściliśmy szpital i załadowaliśmy się do naszego rydwanu grozy czyli samochodu. Zważając na fakt, że to trzydrzwiowy samochód, Smoczyński został włożony na tylni fotel przeż bagażnik. I od tego dnia był w ten sposób umieszczany w samochodzie. Ku uciesze i zdziwieniu przechodniów. 😉

Wróciliśmy do domu. Zmęczeni, ale bogatsi o najcenniejszy skarb w naszym życiu: Smoczyńskiego. Zamówiliśmy sobie jedzenie przez internet. Co jak co: umarłbym z głodu, ale nie dałbym rady niczego ugotować. Wszyscy troje zjedliśmy ze smakiem nasze posiłki i poszliśmy spać. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet Smoczyński nie upomniał się o mleko w nocy, gdzie dzieci potrzebują jeść co dwie-trzy godziny. Nie powiem, porządnie odpoczęliśmy i byliśmy gotowi na dalszą część naszych przygód.

Mefisto

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital Read More »

#189. P0rno awaria

Zacznę ten wpis od lekkiego szoku, jaki spotkał mnie dosłownie chwilę po opublikowaniu poprzedniej pamiętnikowej notki. Przełożona mojej przełożonej odrzuciła mój wniosek o apprenticeship, “bo tak”. Jako argument podała brak możliwości realizacji modułów, które są dla księgowości i nic mi to nie da, że ja się staram o kurs administracji biznesowej. Próbowałem się odwoływać, ale “nie, bo nie”. Stwierdziłem więc “kij ci w oko” (bo każda inna opcja ocierałaby się o przyjemność) i skierowałem swe kroki w stronę uniwersytetu. Póki co informacyjnie, ale kto wie – czas pokaże.

W kwestii zdrowotnej jest trochę lepiej. To znaczy było gorzej, bo Połówka się pochorowała i dostawała dwa antybiotyki na raz (bo jeden nie pomagał), potem ja i Smoczyński padliśmy, chociaż nasz mały Smok rozłożył się pożądnie i dostał antybiotyk. W międzyczasie pogroszyło mu się, miał wysoką gorączkę i dosłownie przelewał się przez ręce. Jak na złość spotkaliśmy jeszcze kolejnego geniusza na swojej drodze, który oczywiście przeraził nas do reszty. No bo jak się nie przerazić, kiedy taki “lekarz” sugeruje ci, że 40 stopni to nie jest wysoka gorączka u dziecka… To co to, kurna, jest? Sauna dla mózgu? Skończyło się na karetce, bo mały stracił przytomność i ostatecznie na zmianie antybiotyku, który – na szczęście – pomógł. Uff!

Ostatnio znowu miałem zapalenie migdałków – poszedłem prywatnie i dostałem list sugerujący, że moje migdałki trzeba wyciąć. List ten zaniosłem do przychodni i co? I jajco, bo “nie spełniam kryterii, aby wysłać mnie na leczenie” (czytaj: “zgubili” moje notatki z historią choroby i nie mogą mnie wysłać na dalsze leczenie). Mam już dość… Ostatnio było na tyle źle, że pare razy musiałem się na chwilę położyć (normalnie to operuję na nieco mniejszych obrotach przy chorobie bez robienia sobie przerw). Ech…

Jak tylko Smoczyński wrócił do zdrowia to zajęliśmy się jego angielskim paszportem. Wypełniliśmy aplikację online, aby przekonać się JAK BARDZO TO BYŁ ZŁY POMYSŁ. Chodzi o to, że trzeba potwierdzić tożsamość osoby na zdjęciu (jak gdyby widok wkurzonego prawie-dwulatka nie mówił sam za siebie, co to za stworzenie). I ta osoba musi go znać dwa lata. Cholera jasna – Smoczyński nie ma jeszcze dwóch lat! Poprosiliśmy o pomoc znajomego, ale niestety miał nieważny paszport i odrzuciło wniosek. No trudno, złożymy papiery przez pocztę…

Jeśli chodzi o naszego znajomego, o którym pisałem ostatnio, to usłyszeliśmy pozytywnie rozpatrzony wniosek, dostał zasiłki i ma spłaconą ponad połowę długu, a resztę może oddać w przeciągu kilku następnych lat. 🙂 Kamień nam wszystkim spadł z serca!

To teraz z innej beczki. 😀 Skoro planuję więcej rysować to kupiłem sobie nowy tablet do rysowania (Cintiq 16). 🙂 Już od dawna marzyłem o tablecie z ekranem, gdzie będę widział, co rysuję (jest mi tak wygodniej, bo w sumie to mi się wydaje bardziej naturalne). Jestem bardzo zadowolony, chociaż tablet jest wielki (całe 16 cali), ale ma fajne nóżki, dzięki czemu mogę go postawić nad klawiaturą bez przygniatania jej. 😀 Powiem Wam, że w porównaniu z moim starym, 11-letnim tabletem (Bamboo One) to wydaje się on strasznie zaawansowany, a piórko jest 16 razy czulsze, co przekłada się na komfort rysowania.

Jeśli chodzi o bloga to zacząłem sprzątanie. Wszystkie notki z Kącika Podróżniczego są posortowane, prowizoryczne menu dla Podróży już jest – chociaż mam w planach inną formę, ale muszę zobaczyć, czy da się ją zrealizować na wordpressie. Jak nie to będę kombinował inaczej, aby było czytelniej niż to, co dotychczas jest. :> No i są już dodane mapki!

Twitter też poszedł pod czyszczenie i na razie zostawiam tam tylko promocje na gry. W sumie to nie wiem, czy jest sens go używać…

Co do mojej strony to musiałem ją uwolnić ze szponów porno. Serio! Kiedyś korzystałem z darmowych hostingów, potem to usunąłem, ale nie zmieniłem ustawień domeny i to dalej odnosiło do tego darmowego hostingu, który dorabiał sobie na… reklamach porno. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy wszedłem na moją stronę, a tam witają mnie gołe dupska jakiś ludzi. Dosłownie! Nie solą, nie chlebem tylko gołymi tyłkami. Dziękuję bardzo, trauma na całe życie. Na szczęście odciąłem się od tego hostingu na dobre i nie zamierzam tam wracać.

Teraz zostaje mi zrobić jakiś ładny szablon i zacząć wrzucać tam rysunki. Brzmi prosto, a zajmie mi to kilka lat przynajmniej, bo jeszcze trzeba te rysunki skończyć (mam taki jeden, co zacząłem rysować w 2014, skończyłem teraz i – zapewniam Was – to nie jest żadne arcydzieło, to jest po prostu lenistwo). 😀

Pochwalę się, że mam kolejne dwa dodatki do Simsów (Spotkajmy się i Zostań Gwiazdą). Ta gra jest tak nienormalna, że po prostu ją kocham! No bo kto wymyślił to, aby sąsiedzi przychodzili w ramach powitania i stali pod drzwiami przez kilka dni pod rząd, sikali pod siebie i żywili się ciastem, które przynieśli mi w prezencie? 😀 Jeszcze mieszkam w nawiedzonym mieszkaniu, a duch… sprząta mi chatę. Serio! Albo Papcio Mróz (odpowiednik Świętego Mikołaja) przychodzi do mnie prawie codziennie i gra na kompie. 😛 Innym razem włamał się do mnie wampir i dorwał się do szyi innego Sima, a drugi wstał, wściekł się i wrócił spać. Wiadomo, priorytety… 😀

Kolejną grą, którą zakupiłem jest Ash of Gods: Redemption. Uwielbiam gry, w których grafika jest narysowana. Fabuła też jest (podobno) dobra, więc niedługo się za nią zabiorę. :>

Jeśli chodzi o Brexit to robi się już dosyć zabawnie. Znowu go przedłużono i mamy “Halloween Extension”. To brzmi jak dodatek do gry. Jaki będzie następny? “Christmas Update”? 😀 Bo jak dojadą znowu do Wielkanocy to na bank będzie “Easter Rage”. 😛

Wzięliśmy się też za EU Settlement Scheme, czyli to coś, co wymyślono z okazji Brexitu dla tych europejczyków, co nie chcą wylecieć stąd na zbity pysk i Połówkę mamy już z głowy. Chociaż było to ciężkie, bo trzeba było zrobić sobie zdjęcie i oczywiście aplikacja trochę rozszerzała zdjęcie, więc przy każdym było “WYGLĄDAM NA TYM GRUBO, ZRÓB INNE”. Jednak się udało i Połówka może zostać. Moją aplikacją się zajmę jak Smoczyński będzie miał już paszport, bo muszę wysłać swoje dokumenty i do biura paszportowego, i do tych od Settlement Status, a obecnie mam tylko dowód i go nie przetnę na pół… :>

Jestem też ostatnio mało ambitny, bo wróciła mi anemia, jestem przemęczony, poirytowany i brakuje mi cierpliwości. To chyba najbardziej odczuwam przy rysowaniu, bo ilekroć się za to biorę to zaraz kończę z braku wystarczającej koncentracji… Nie mówiąc już, że średnio na dwa dni przypada mi około 20 godzin snu, a czuję się, jakby mnie tir potrącił. Biorę się za siebie i – mam nadzieję – że niedługo znów będę się dobrze czuł.

(Smoczyński siedzi obok mnie, kiedy piszę tą notkę i chyba myśli, że jego jęki zapisuje, bo piszę tylko, kiedy marudzi :D)

Mefisto

#189. P0rno awaria Read More »

#182. Do trzech razy sztuka

Zacznijmy od tego, że zawaliłem po całości. Spaliłem zasilacz. 🙁 Niestety w wyniku przeprowadzki poluzował się jeden z kabli na zasilaczu. Dwa razy padł mi komputer i zamiast pójść po rozum do głowy, aby sprawdzić, czy w bebechach wszystko w porządku, to ja, nie mając sił ani czasu, zignorowałem to. Trzecie przepięcie było dla zasilacza śmiertelne.

Na szczęście zasilacz ochronił pozostałe komponenty, więc straty ograniczyły się tylko do niego. Pamiętajcie: dobry zasilacz jest podstawą komputera. Gdyby nie on to płakałbym teraz szukając części do nowego komputera. Chociaż nie powiem, że trochę się zawiodłem, bo kupiłem bezpośrednio od producenta i przyszło coś z brakującymi elementami, a do tego już wcześniej otwarte… Zasilacz kupiłem gdzie indziej (z tej samej serii, ale mocniejszy i za mniejszą cenę), a ten oddaję do producenta.

Jakby tego było mało to mamy półpaśca. Potem wróciło mi zapalenie migdałków, a najgorsze jest to, że Smoczyński się zaraził. Tyle dobrego, że w nowej przychodni dano nam obojgu antybiotyk, bo byłoby z nami kiepsko.

Pomimo zdrowotnych przebojów lataliśmy jeszcze z naszym znajomym, którego dziwna i ciężka sytuacja mało co nie pozbawiła domu. Otóż mieszka on na mieszkaniu socjalnym i z powodu przekrętów eks pracodawcy stracił czasowo możliwość do zasiłków, przez co wpadł w długi. Ostatnio dostał list z ultimatum: albo spłaci dług natychmiast, albo go wywalą. Połówka zorganizowała spotkanie między nami, poszliśmy do centrum pomocy, gdzie udało mi się załatwić mu spotkanie z prawnikiem. Przy okazji zadzwoniłem do zarządców, wyłuszczyłem sprawę, poinformowałem ich, że znajomy chce ten dług spłacić, ale nie da rady od razu. Zostałem przełączony do biura z zasiłkami i tam udało mi się ugrać możliwość uzyskania pieniędzy na spłatę części długu (może nawet większej części). Czekamy potulnie na odpowiedź, czy się udało, czy się nie udało, czy trzeba coś dosłać. Przy okazji dowiedziałem się, że zarządca mieszkania chce się dogadywać, więc jest dobrze. 🙂 Ale mimo wszystko trzymajcie kciuki, aby cała reszta problemów również się rozwiązała!

Ze spraw blogowych: postanowiłem zrobić jakąś małą lub dużą serię o Anglii, mieszkaniu tutaj, zaletach, wadach, ich sposobie życia, itd. Jeszcze pomyślę nad formą, ale postanowiłem, że ta seria będzie pojawiać się w trzecią środę miesiąca razem ze swego rodzaju opowiadaniem, które miało się tu pojawić już chyba z rok temu. 😛 Opowiadanie też się pojawi! I to już w kwietniu. :>

Przy okazji postanowiłem posortować trochę te wszystkie serie, bo robi się ich sporo. Przede wszystkim zamierzam wywalić stamtąd Kącik Podróżniczy i zrobić mu osobne menu o szacownej nazwie Podróże (aby nie było za długie :P), bo chcę dodać miejsca (miasta), w których byłem i konkretne punkty naszych małych wypraw. Wszystkie opublikowane notki z kącika będą miały też screenshoty z mapkami google i linkiem do mapy (niestety miniaturki od googla się wykrzaczyły i tyle było z nich pożytku), bo dostałem kilka pytań, gdzie one dokładnie są. 🙂

Co do podróży to ostatnio znaleźliśmy miejsce, gdzie jest masa bażantów. 😀 Kilka razy przejeżdżaliśmy i siedziały na płotach, stały na ulicy albo grały w golfa na pobliskim polu golfowym… Notka o tym miejscu już się pisze i niebawem będzie na blogu. 🙂

Biorę się też mniej lub bardziej za grę paragrafową, a właściwie za szkice postaci i lokacji. Trochę fabuły już napisałem, teraz pora pobawić się w tworzenie klimatu. Powoli też przymierzam się do reaktywacji mojej strony, gdzie skupię moje bazgroły i wszystko inne, co można podpiąć pod “nudziło mi się i tak wyszło”.

Byłem też na spotkaniu w sprawie apprenticeshipu i strasznie byłem zachęcany do pójścia do IT. Ja wiem, że może i bym się nadawał, ale ja nie mam ochoty ogarniać tego burdelu. Jestem typem osoby, co wróci się, aby szyszkę na drodze poprawić, a co dopiero by się działo, gdybym miał ten serwer rozpaczy naprawiać. 😀 Aczkolwiek reszta spotkania przebiegła w miarę pomyślnie i myślę, że dam radę. Jeszcze tylko formalności i zostanę studentem! Mój cel: zostać magistrem w piciu herbaty. 😀

Jeśli chodzi o świat gier to właśnie dowiedziałem się, że twórcy potwierdzili Monster Prom 2 i będzie on o letnim obozie naszych potworzastych. Jeżeli widzicie za oknem jakieś dziwne światła to właśnie mi się oczy z radości świecą. 😀 Mogę w tej chwili oficjalnie wywalić mózg do śmietnika, bo jestem bardziej jak pewien, że do niczego mi się już nie przyda.

Połówka była też dla mnie dobra i na mojego doła kupiła mi season pass do Assassin’s Creed Odyssey (i przy okazji Assassin’s Creed III Remastered), Sekiro: Shadows Die Twice i Dishonored 2 + Death of the Outsider. 🙂 Jak tylko skończę nieszczęsnego Dragon Age’a (bo wiecie: miałem się skupić na misjach głównych i już od miesiąca robię poboczne) to biorę się za Sekiro. 🙂 No i będzie Minecraft, bo się stęskniłem! Może nawet coś nagram. Może będzie to opowieść o wybuchających lamach? 😀

GOG ostatnio oświadczył, że dodali Warcrafta I i II! Super! Zawsze chciałem mieć te tytuły w swojej kolekcji! I teraz wychodzi, że mam kolejną serię gier do przejścia… :> Szkoda tylko, że czasu tak mało…

Ostatnio też, przeglądając internet, natrafiłem na to. To gra, a dokładniej symulator randek ze sprzętami domowymi. Monster Prom widać wysoko umieścił poprzeczkę, że twórcy wpadają na takie pomysły… 😛 Chociaż z drugiej strony rozumiem, bo ja sam romansuję z lodówką, kiedy nikt nie patrzy…

Napisałbym jeszcze o kilku rzeczach, ale czuję się na tyle kiepsko, że nie jestem w stanie ubrać je w słowa i wychodzi mi jakiś bełkot. :< Jeszcze jest to całe zamieszanie z Brexitem i zamiast cieszyć się pogodą to zajmuję się udowadnianiem, że mieszkaliśmy tu od conajmniej 5 lat… Swoją drogą ten Brexit im nie wychodzi. Tak jakby wyjść chcieli przez obrotowe drzwi i nie potrafili.

Na sam koniec chciałbym podziękować Starej Pannie za jej bardzo miły wpis, który podniósł mnie na duchu ostatnio. Dziękuję. 🙂

To teraz wracam do chorowania!

Mefisto

#182. Do trzech razy sztuka Read More »

#176. Wesoły wpis!

Nadszedł ten wyczekiwany przeze mnie moment, kiedy to mogę światu obwieścić, że zdaliśmy klucze od tamtego domu i wzięliśmy pierwszy głęboki oddech pełen wolności od przenoszenia i sprzątania. Zostało jeszcze rozpakowywanie, ale to idzie nam jakoś sprawniej. To ostatnia przeprowadzka w Anglii, więc z lekkością idzie nam rozpakowywanie kolejnych siatek i układanie rzeczy na “swoje miejsce”.

Chociaż cały czas się łapie na tym, że mówię “przy następnej przeprowadzce”. Następnej (w tym kraju) już nie będzie! 😀 W tej chwili brzmi to dla mnie conajmniej kosmicznie!

Na pomoc przybyła też moja matka, która narzuciła nam takie tempo, że to cud, że żyjemy. Chociaż jej pomoc była nieoceniona to jednak było parę momentów, gdzie byłem na skraju załamania. W życiu tak się nie nabiegałem z rzeczami, jak nabiegałem się za nią, żeby nie wyrzucała Smoczyńskiemu zabawek albo nie pakowała śmieci do auta. :<

W międzyczasie zmieniłem też pracę! Podoba mi się organizacja wszystkiego w nowym miejscu (tzn. nie muszę sam pisać stosów notatek tylko mam je gotowe i mogę robić rzeczy nie umiejąc ich robić!), wyluzowany sposób pracy (bo jest nas od groma i ciut ciut, i zawsze się zdąży), nowa pani menadżer zachęca nas do apprenticeshipów (opisałem je trochę tutaj), więc zaświeciły mi się oczka. Mam zielone światło, aby zacząć level 4, czyli idę na studia! 😀 Mój cel to level 6, czyli licencjat, a potem, jeśli się uda, level 7, czyli magisterka. Pod koniec miesiąca idę się popytać, co i jak, bo odkąd byłem apprenticem zmieniło się trochę rzeczy. 😀

To wszystko wpłynęło też bardzo dobrze na nasz budżet, co mnie cieszy, bo można kupić więcej gier! 😀 Ostatnio kupiłem Dragon Age: Origins z dodatkiem Awakening, bo te (w sensie płyty) zostały w Polsce i jak tylko skończę Dragon Age: Inquisition to zajmę się pierwszą częścią (zaraz po grze Cultist Simulator, bo i ta mi wpadła dzięki Humble Bundle). Będę się też brał za wszystkie gry z serii Assassin’s Creed i mam w sumie kilka innych serii gier, więc 2019 będzie rokiem produkcji AAA. Aczkolwiek nie zdziwcie się, jeśli ich opisy pojawią się w 2020. 😀

No i mam w końcu Heroes of Might & Magic III! Jedna z moich ulubionych gier z dzieciństwa trafiła w końcu do mojej kolekcji! Jestem tak tym faktem uradowany, że czuję się, jakbym miał znowu 10 lat i obrywał bęcki od komputera tak bardzo, aż w ruch szły kody do momentu, kiedy pół ekranu było zasypane komunikatem “oszust”. 😛

Nie muszę chyba też pisać, że do Monster Prom wyszedł dodatek, za który się właśnie zabrałem i jestem na etapie randkowania z komputerem z biblioteki. Jeśli tak często będę grał w tą grę to najpewniej zgnije mi mózg do reszty! 😀

Smoczyński za to gra w swoje gry edukacyjne, z których jest niesamowicie zadowolony. Poprawiła mu się motoryka palców, uwielbia wciskać wszelkie przyciski (także przypięcie go do fotelika, czy krzesła nie ma już trochę sensu :P), a najbardziej wsadzać palce do dziurek od klucza. Jedna już została zaszpachlowana, bo paluch mało co nie uktnął…

Szukaliśmy mu telefonu, aby miał więcej ciekawych gier (i nie rozładowywał mi mojego telefonu, bo jednak czasem się on przydaje, a te gry żrą prąd jak głupie). Wszystkie dziecioodporne modele są tak ciężkie, że gdyby nimi rzucić w kogoś to ten ktoś byłby martwy. Padła więc decyzja “Mefciu, kup sobie Samsunga S9, a jemu oddaj S7”. Zerkając na stronę Samsunga zauważyłem, że wychodzi S10 i z takim typowym dla mnie uśmiechem (zwanym też diabelskim) zapytałem się, czy nie chce. Połówkę ogarnęła radość, poczytała, potwierdziła, więc zamówiłem w przedsprzedaży. I pierwszy raz tak bardzo oboje czekamy na dzień kobiet, bo wtedy ma przyjść. 😛

Swoją drogą mogę oficjalnie powiedzieć: zaczęło się! Smoczyński wpadł w nasz zwyczaj dziedziczenia telefonów po sobie. 🙂 Na razie będzie go używał jedynie kilka razy w ciągu dnia po maksymalnie 10 minut na raz, bo w końcu to dziecko i się szybko nudzi. 😛

Na sam koniec powiem, że byliśmy też sprezentować naszemu rydwanowi grozy nowe opony (zwane też bucikami), bo stare się wytarły (bo jak się człowiek tyle przeprowadza to nawet auto mówi dość). Pokręciliśmy się po salonie, pooglądaliśmy nowe modele aut, pomierzyliśmy pojemność bagażnika Smoczyńskim i przede wszystkim miło spędziliśmy czas. 😛 Widzieliśmy nowszą wersję naszego pojazdu i jesteśmy nią zachwyceni. Nie powiem, że kusi, ale nie mamy potrzeby posiadania dwóch aut. Na razie. :>

IMG_20190302_205224

Mefisto

#176. Wesoły wpis! Read More »

#173. Bunt kaczek cz.4 – proszę nie panikować, proszę oddychać

Aż do samego porodu zastanawialiśmy się w jaki sposób będziemy wiedzieć, że to już. Położna za każdym razem mówiła, że po prostu będziemy wiedzieć, ale ciężko tak po prostu ufać na słowo. Aczkolwiek, jak się okazało, miała rację.

smoczus
Tylko dzieci wiedzą, kiedy nadejdzie ta chwila!

Ostatni miesiąc ciąży to były okropne upały. Dlatego też byliśmy wyczuleni na wszelkie znaki. Ma to istotne znaczenie, ponieważ gdyby odeszły wody (co niekoniecznie wiąże się z rozpoczęciem porodu) musielibyśmu udać się do szpitala ze względu na sporą szansę nabycia infekcji bakteryjnej.

Z tego też tytułu odwiedzaliśmy często położną, która mówiła nam na co uważać. Zostaliśmy też skierowani do szpitala, gdzie upewniono się, że wody jeszcze nie odeszły i wykonano masaż szyjki macicy. Najlepszym opisem tego zabiegu, jakie udało nam się wymyślić, jest łaskotanie, które cholernie boli. Aczkolwiek dobrze wykonany masaż skutkuje porodem w przeciągu 48 godzin. I tak stało się u nas.

Jeżeli liczycie na jakieś emocje, wybuchy, lanie się wody strumieniami to muszę was zmartwić: nie ma takowych. Chociaż u nas cały proces trwał relatywnie krótko w stosunku do tego, czego kazano nam się spodziewać, był on dość spokojny i stopniowy.

Zaczęło się od lekkich bóli przypominających te okresowe. Chociaż przez niemal cały trzeci trymestr pojawiały się podobne bóle (tzw. bóle przepowiadające), które jedynie ćwiczą organizm do debiutu w dniu porodu, to te dało się rozponać. Padło magiczne “to już”. Stopniowo bóle rosły w sile, stawały się coraz bardziej regularne i utrudniały mowę. Zadzwoniliśmy do szpitala, aby poinformować ich o tym i musieliśmy się uprzeć, aby przyjść, bo kazano nam przyjechać nad ranem. Gdybyśmy to zrobili, to prawdopodobnie poród odbyłby się w domu albo w samochodzie w drodze do szpitala.

W sumie dobrze, że zaczęło się to w nocy, bo ulice były puste i można było powoli jechać samochodem bez narażania się na zbyteczny stres.

O czwartej nad ranem (czyli dwie godziny po pierwszych skurczach) zawitaliśmy na porodówce. Przyjęto nas do małej, ale chłodnej salki (o niebiosa, jaka to była ulga!). Położna po około pół godziny przyszła sprawdzić rozwarcie (czyli rozszerzenie szyjki macicy, która do porodu potrzebowała rozszerzyć się do około 10 centrymetrów). Kobieta, podejrzewając, że nadmiernie panikujemy, bo oboje byliśmy bardzo spokojni (ależ to dziwnie brzmi), nie śpieszyła się. Jednak kiedy dokonała oględzin, poinformowała nas, że jesteśmy w połowie drogi (czyli było ok. 5 centrymetrów). W pośpiechu zaczęło organizować salę z basenem do porodu.

My w tymczasie przechodziliśmy horror, bowiem, jak się okazało, czekanie na to magiczne 10 centymetrów, było najgorszą częścią porodu. Pojawiły się mdłości, biegunka – normalny aspekt porodu, ponieważ organizm się oczyszcza. Próbowaliśmy podtlenku azotu, ale trochę za późno został podany i najlepszy efekt dało zamknięcie się w toalecie i uwieszeniu na poręczy dla niepełnosprawnych. W końcu od mniej więcej pasa w dół ciało trawił okropny ból, więc przeniesienie ciężaru na ręce było kojące.

W pewnym momencie zjawiła się też panika. “Ja nie dam rady, chcę cesarkę!” To jest najnormalniejsza rzecz i oznacza, że niedługo zacznie się akcja właściwa. Ba, są kobiety, które stwierdzają, że nie chcą i próbują iść do domu w takim stanie…

Około siódmej pojawiła się potrzeba parcia, co oznaczało, że byliśmy coraz bliżej celu! Chwilę po tym zabrano nas na salę. Czekając na wypełniającą się wodą wannę doszło do odejścia wód płodowych (które zauważyliśmy tylko dlatego, że położna wskazała mokrą plamę na podłodze). Jak tylko wanna była gotowa, położna i jej studentka na praktykach zaczęły nas instruować, jak przeć. Generalnie ciągały nas po całej sali i kazały przeć w różnych pozycjach, bo trochę nam to nie wychodziło. Najlepiej poszło nam w toalecie, bo tam widać już było lekko łysawy łeb naszego małego potwora. Powiem wam, że to najdziwniejsza i najbardziej niesamowita rzecz dotknąć głowę jeszcze nienarodzonego, ale już rodzonego dziecka. Oboje poczuliśmy ten niesamowity przyływ energii! Potem trafiliśmy na łóżko i wspólnymi siłamy parliśmy. Rada dla panów: nie przyjcie z waszymi partnerkami, bo jedyne, co wam się uda wyprzeć to przepuklinę. Aczkolwiek każdemu życzę tak inspirującej położnej. 🙂

Najciekawsze jest to, że przez cały czas byliśmy spokojni, co jest istotne przy porodzie, ponieważ stres prowadzi do komplikacji. Ważne jest też to, aby położna była pomocna i “nie dolewała oliwy do ognia”, a panowie powinni upewniać się, że parterka czuje się komfortowo i bezpiecznie. Silny uścisk i wspieranie jest jak najbardziej wskazane.

Przez cały poród położna kontroluje bicie serca dziecka (co około 5 minut), bo jeśli bicie serca zacznie zanikać, organizuje się pośpiesznie cesarkę, aby ratować dziecko. U nas co chwile rozbrzmiewał dzwon smoczego serca, co było bardzo kojące, bo chociaż poród to najbardziej stresujące przeżycie dla dziecka, to jednak nasz berbeć dawał radę.

W końcu nadeszła ta chwila, kiedy wyszedł łeb, a za nim reszta ciała. Od momentu wyjścia głowy do wyciągnięcia dziecka nie minęła nawet minuta. Nasz trud był owocny, a ten owoc rozdarł się w pierwszym oddechu zanim trafił z powrotem do nas. Chociaż Bristol nie odwiedzają burze, to wtedy grzmiało jak nigdy. Pierwszy raz doświadczyłem takich grzmotów i błysków! Ale w końcu i niebo musiało o tym krzyczeć, że urodził się Smok!

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że mój budzik ustawiony na rano rozdarł się w sali i po dwóch minutach wyłonił się zaspany Smoczyński. Bawi nas to do dziś. 😉 Może jakbyśmy zaczęli od tego, to by to poszło trochę szybciej…

Czerwioniutki, zapłakany, z wyłupiastymi oczyma… Smoczyński jednak był dla nas cudowny na swój sposób. Nawet z podłużną głową, opuchnięty od wód płodowych… W ciągu doby większość tych rzeczy zniknęła i wyglądał jak to nasze wymarzone maleństwo.

Na koniec “urodziło się” łożysko mające wilekość około 1/3 dziecka. Gdzie to wszystko się pomieściło? Chociaż i tu zgodzę się z położną, że kiedy urodzi się dziecko to tylko położne interesują się tym, aby wyszło łożysko. Ma to znaczenie dlatego, że jeśli jakaś część zostanie, może dość do komplikacji (np. infekcji).

Poród okazał się mniej bolesny niż czekanie na pełne rozwarcie. Do tego stopnia, że kiedy Smoczyński wyskoczył na świat, doszło do lekkiego rozerwania skóry i mięśni. Głównie dlatego, że berbeć postanowił urodzić się ssąc kciuka (wyluzowany ten nasz syn)… Swoją drogą to był jedyny raz, kiedy ssał kciuka. Potem już nie miał takiej potrzeby. Ludzkie ciało jest pod tym względem niesamowite. Szycie też nie było specjalnie bolesne i poszło na tyle szybko i sprawnie, że nasza rodzinka szybko była w komplecie.

Smoczyński zaraz po porodzie wciągnął dwie buteleczki mleczka (gdzie podobnież dzieci nie mają aż takiego apetytu) i poszedł spać. Zważając na fakt, że połówka też ma wilczy (smoczy) apetyt, to się w sumie nie dziwię.

Dopiero wtedy doszło do mnie, że w salach obok darły się kobiety tak strasznie, że dziwiłem się temu, jak spokojnie u nas to przyszło. Z drugiej strony jednak się cieszę, bo stres prowadzi do zbędnych komplikacji, a tak na świat przyszło zdrowe dziecko! (Połówka w tym momencie ryczy ze śmiechu, ale o tym kiedy indziej) Byliśmy tak spokojni, że przepraszaliśmy położne chyba za wszystko: że nie umiemy, że chciała sprawdzić, czy smocze serce bije, a tutaj skurcze… Później dowiedzieliśmy się, że tak spokojnych ludzi to jeszcze nie widziały! 🙂

Aczkolwiek udało nam się! Zostaliśmy rodzicami! Jeszcze tylko było czekać nam na wypis ze szpitala i mogliśmy zacząć naszą przygodę w warunkach domowych!

Mefisto

#173. Bunt kaczek cz.4 – proszę nie panikować, proszę oddychać Read More »

#172. Żyjemy! cz.3

To chyba ostatni wpis z tej mini-serii, która pozwala mi oderwać się czasem od wiru przeprowadzki i wrócić tutaj na bloga. Chyba, bo być może już jutro zaczną wracać normalne notki (o ile można je takimi nazwać :P). Komputer już poskładany – tylko prądu mi trzeba! (bo nie ma gniazdka i trzeba kabel ciągnąć)

Przeprowadzka idzie nam błyskawicznie dzięki pomocy mojej matki. Nie dlatego, że ona dużo robi, ale dlatego, że my biegamy jak mróweczki, aby ona czegoś NIE ZROBIŁA. Dosłownie taki mentalny bicz na nas. Moja matka, niestety, pcha się wszędzie tam, gdzie nie powinna (próbuje mi układać rzeczy w nowym mieszkaniu, próbuje wyrzucać niepotrzebne rzeczy w popednim, a niepotrzebne wg. niej są zabawki Smoczyńskiego). Na szczęście upchnęliśmy ją tam, gdzie nie zrobi szkód, a ona będzie się czuła potrzebna, więc na razie jest spokój. 🙂

Doceniam to, że mimo wszystko stara się nie włazić nam pod nogi i nawet zrezygnowała z perfum, bo wszyscy dzielimy alergię na tenże wynalazek – oczywiście w różnym stopniu. Razem z Połówką nie pokazujemy tego tak po sobie, ale jak Smoczyński zaczął ostentacyjnie kichać, kaszleć, prychać i uciekać od swojej babci to już nie było odwrotu. 😀

Co do przeprowadzki to mamy już sporo rzeczy przewiezione, trochę mebli kupionych, Smoczyński ma swój park rozrywki, po którym biega jak opętany (składa się póki co z ogrodzenia oraz tego i tego). Oczywiście nasz mały pędrak próbuje włazić do namiotu przez najmniejszą możliwą dziurę…

Swoją drogą to on dostał tyle zabawek ostatnio, że już sam nie wie, czym ma się bawić. Pfff, amator! 😀

Ostatnio też byliśmy po jedzenie na wynos w chińskiej knajpie i zamówiliśmy w sumie 6 porcji z czego 3 były bardzo duże. Kobieta z przerażeniem pytała, czy na pewno tyle chcemy, bo to porcja dla 5 osób (a nas 3 plus Smoczyński). Poczuliśmy się niedocenieni. 😛

Czeka nas jeszcze trochę pracy, ale zbliżamy się do końca. W końcu! Nie lubię przeprowadzek, a w szczególności takich wymuszonych. Ale to jest już raczej ostatnia przeprowadzka w tym kraju. 😉

Mam nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie i za około dwa tygodnie pożegnamy ten wyczerpujący etap życia na dobre!

Mefisto

 

#172. Żyjemy! cz.3 Read More »

#171. Żyjemy! cz.2

Tak, ta notka to znak, że wciąż przechodzimy armagedon i nie jestem w stanie wrócić do tak bardzo pożądanej przeze mnie “normalności”. Przede wszystkim nie mam normalnego dostępu do mojego komputera, więc notki wiszą sobie nieskończone, bo wszystkie zdjęcia, czy screenshoty utknęły poza moim zasięgiem. Mam pod ręką jedynie laptopa, a tam jedyne, co jest mojego, to konto na steamie i dostęp do bloga. 😀

Stwierdziłem sobie, że skoro nie mogę egzystować normalnie, to będę egzystować najlepiej jak umiem przy obecnej sytuacji. Czyli z notek informacyjnych zrobiła się mini seria odnośnie obecnej przeprowadzki, chorowania i typowej dawki gier. 😛

Zacznijmy od kwestii zdrowotnych: Smoczyński miał szkarlatynę, a nie ospę. Dlatego w szspitalu nie działały paracetamole, czy ibuprofeny, a dziecko odżyło po antybiotyku (w domu podobny efekt mieliśmy przy magicznym kebabie).

Niestety wciąż jest z nami kiepsko. Byliśmy u lekarza i werdykt: przyjść za tydzień, łykać paracetamol. Szkoda tylko, że ile lat tu mieszkam, tyle lat próbuję (nieskutecznie) poinformować ich, że paracetamol powoduje u mnie wymioty. I za każdym razem patrzy na mnie (ten sam lekarz), jakbym mu babcię obraził. Bo ich uniwersalny lek na wszystko nie działa w moim przypadku.

Do lekarza będziemy szli niedługo. Niestety…

Przeprowadzka przebiega nam świetnie. Połówka przewiozła taki materac w aucie, w którym bagażnik jest wielkości przeciętnej torby sportowej, a jedno siedzenie z tyłu jest zajęte przez dziecięcy fotelik, którego nie potrafimy zdjąć. 😀 Ja wiem, że materac był zwinięty, ale to i tak przednio wyglądało, kiedy rozwijał się już w momencie wyciągania i wyglądało to tak, jakby zmieścił się tam niezwinięty. 😀

Wszystko idzie nam jednak jak krew z nosa, ponieważ musimy pomalować ściany, a to jest masakra w wypadku dwóch chorych stworzeń. Póki co sypialnia jest gotowa i tam urzędujemy, ale mieliśmy trochę przebojów. Np. mieliśmy zrobić biały pasek na górze ściany, ale się nie da, bo wychodzi szlaczek – wspaniałe, równe ściany… Jakby tego było mało to Smoczyński już polizał ścianę. W końcu nowy dom, nowy smak… 😛 Dywan też w sumie spróbował, a mamy nowiutki, świeżo położony…

Chociaż jesteśmy skupieni na kwestiach zdrowotno-przeprowadzkowych to jednak udało mi się naciągnąć Połówkę na grę Watch Dogs 2 z dodatkami i dodatki do Watch Dogs. A Połówka za to naciągnęła mnie na wiertarkę. Zdecydowanie jesteśmy dziwni w kwestii robienia sobie prezentów. 😛

Liczę, że w przyszłym tygodniu skończymy malować i przenosić rzeczy, a potem pójdzie już z górki. Co jak co, ale zaczynam tęsknić za moim kartoflem z Dragon Age Inquisition… 😛

Trzymajcie kciuki, aby to wszystko poszło sprawnie, bo chciałbym jednak tą naszą “normalność”!

Mefisto

#171. Żyjemy! cz.2 Read More »

#170. Żyjemy!

Wiem, że nie było notki ostatnio w niedzielę. I niestety nie będzie też w tą niedzielę. Powód jest taki, że wszyscy jesteśmy chorzy (ja się jako tako trzymam, ale Połówka i Smoczyński byli do niedawna na antybiotyku). Teraz jeszcze Smoczyńskiego pociapało do reszty i ma ospę. Jedna wielka plamka nieszczęścia.

Jakby tego było mało to mamy ostatnie cztery tygodnie na przeprowadzkę, a tydzień zleci nam na próbach wyzdrowienia, a następne trzy na bieganiu z tobołkami, więc pewnie się znowu rozłożymy!

Dlatego postanowiłem dać sobie na luz i z niedzielnymi notkami wrócić za półtorej tygodnia, środowe przesunąć o tydzień lub po prostu olać je w tym miesiącu, a nagrywanie filmików na razie zawiesić. Postaram się nadrobić Wasze blogi w międzyczasie i wrócić do świata żywych wprost spod pierzyny.

Trzymajcie za nas kciuki!

Mefisto

#170. Żyjemy! Read More »

Scroll to Top