smok

#218. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.5 – Pierwszy kryzys

Pośród codziennego pośpiechu Japeś nie zauważył, że nadeszła zima. Dopiero białych puch pokrywający dobrze znane mu uliczki przypomniał młodzieńcowi o tym, że czas wciąż pędzi przed siebie ciągnac cały świat za sobą. Minął już rok odkąd Wędrowiec przybrał ludzką postać i żył ludzkim życiem, które, mimo jego starań, nie było ani trochę proste.

Chociaż w ciągu tego roku jego destrukcyjne zapędy zmalały, nie oznaczało to, że w stresujących sytuacjach lub chwilach nieuwagi nie zrobił czegoś, o czym później szumiał internet. O bogowie – dobrze, że chociaż w domu mógł wysadzać naleśniki i nikt nie zakładał mu fanklubów w internecie z tego powodu!

21.07.2019_01-32-52

Praca powoli stawała się udręką. Na każdym kroku znajdował się ktoś, kto oczekiwał od niego, że zrobi coś szalonego. I ilekroć Japeś starał się zachowywać normalnie, tym bardziej mu to nie wychodziło, a im bardziej mu to nie wychodziło, tym bardziej czuł się przytłoczony tym wszystkim. A tłum wiwatował!

W pewnym momencie po prostu pękł, udał się do dyrektora placówki i zagroził mu, że jeśli nie dostanie urlopu to zdzieli go mopem. Starszy mężczyzna, widząc desperację młodzieńca, ugiął się pod jego żądaniem i wysłał go na kilkudniowy urlop. Nawet nie wpominał o tym, że Japeś wcale nie musi mu grozić, aby dostać wolne – w końcu nawet jego umowa o pracę dawała mu ten przywilej, ale dyrektor doskonale wiedział, że tego chłopaka, uzbrojonego po zęby w mopa, lepiej nie wkurzać.

Młodzieniec wrócił na piechotę do domu ciągnąc za sobą tego nieszczęsnego mopa. Jego myśli skupiały się jednak na ogarniającej go zewsząd presji ludzkiego życia. To wszystko zdawało się takie trudne! Dlaczego on nie może być taki jak inni? Dlaczego jego ciało kompletnie się go nie słuchało? Czy ludzie też siłowali się z własną cielesnością i po prostu mieli w tym więcej doświadczenia? Czy to on był skazany na jedno ludzkie życie bez żadnej kontroli nad czymkolwiek? Dlaczego każdy dzień był stertą nowych pytań bez żadnych odpowiedzi?

Dotarwszy do domu zauważył w swojej dłoni mopa, którego ani trochę chciał odwozić do pracy, więc zaszedł na najbliższą pocztę i wysłał go z powrotem do szpitala. Z początku pani z okienka była nieco zdziwiona, ale ostatecznie przykleiła kartkę z adresem i znaczek. Japeś miał tyle desperacji w spojrzeniu, że nie śmiała mu odmówić.

Wyobraźcie sobie teraz minę personelu szpitala, kiedy zaginiony mop dotarł do szpitala wraz z codzienną pocztą!

Wędrując uliczkami zastanawiał się dlaczego te wszystkie dziwne rzeczy działy się wokół niego. Jakby los uwziął się na niego i podrzucał mu pod jego koślawe nogi coraz większe kłody, a on, mimo starań, wywracał się i coraz mocniej obijał sobie twarz.

Z jego ust uciekło głośne, pełne bólu westchnięcie. Jednak ludzkie życie nie było takie fajne jakby się to zdawało.

Dzień miał się ku końcowi, więc ruszył w stronę domu. Kiedy jednak dotarł na swoją ulicę, dotarł do niego niesamowity zapach, a uszy i umysł opanowała wesoła muzyka. Chcąc nie chcąc ruszył w stronę parku, gdzie wciąż trwał festiwal jedzenia. Wieczorny mrok rozświetlały lampiony, a ludzie krążyli od stoiska do stoiska degustując przeróżne potrawy.

21.07.2019_01-39-08

Japeś postanowił zrobić to samo i wyruszył w swoją kulinarną wędrówkę opychając się wszystkim, co wydało mu się atrakcyjne. Spróbował nawet curry, które najpewniej wypaliłoby mu dziurę w żołądku, gdyby odważył się zjeść je do końca.

21.07.2019_01-37-24

Wędrowiec poczuł się dziwnie spokojny. Ta chwila błogiego relaksu zdawała się lekiem na jego problemy egzystencjalne. Prawdopodobnie był to jednak lek krótkotrwały, ale tym przecież mógł się przejmować później. Póki co wędrował od kuchni meksykańskiej do indyjskiej.

Pośród tej podróży wpadł na nią: dziewczynę, która tak jak on korzystała z wolnej chwili. Oboje spojrzeli na siebie zaskoczeni i rozbawieni. Spojrzenia przeszły w krótką rozmowę, krótka rozmowa w ciekawą dyskusję, a dyskusja w jej monolog. Słuchał słów lejących się z jej ust jak potok i chociaż był tak blisko niej czuł się jakby był gdzieś daleko. Ona opowiadała mu o swoim życiu, o swoich problemach, a on kiwał lekko głową i chłonął wszystko jak gąbka i wędrował myślami po fragmentach jej życia, które przed nim odsłoniła.

21.07.2019_01-45-43

Stoiska powoli zaczęły się zamykać, ona pożegnała się pośpiesznie i uciekła, a Japeś został tam, gdzie siedział wpatrując się w miejce, które jeszcze nie tak dawno zajmowała. Kiedy dotarło do niego, że poszła, zdał sobie sprawę, że nie zapytał jej o imię ani o numer telefonu…

Mefisto

#218. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.5 – Pierwszy kryzys Read More »

#211. Drugie Smocze urodziny!

Czas leci zaskakująco szybko – Smoczyński dosłownie niedawno skończył dwa lata. Jeszcze pół i będzie rypał głową prosto w stół… 😛

Prezenty dobraliśmy mu tym razem pod jego zainteresowania. Spodobało mu się rysowanie, więc dostał “eWriter”, czyli coś w rodzaju elektronicznej kartki papieru, na której można rysować (prawie) bez końca. Biega z tym teraz w ręce i wygląda jak kierownik na budowie, ale grunt, że się cieszy. 😀

Kolejnym prezentami jest Tomnyan oraz koszulki z Yokai Watch, które uwielbia oglądać.

Ostatnim prezentem jest własne konto w grze Minecraft, bo coraz lepiej mu idzie w te klocki. 😉

Dostał też masę samochodzików w stylu “podróbka LEGO”, bo mu się spodobały i można je chować do pudełek (to nie jest ich jedyna funkcja, ale widać bardzo istotna dla Smoczyńskiego) i klocki LEGO, które kupiliśmy na wagę. Pośród nich znalazła się mała skrzyneczka, do której może pakować bardzo małe klocki, więc ma teraz sporo zajęcia. 😉

Postanowiliśmy też pojechać obejrzeć wodne żyjątka, bo Smoczyński to fan i zwierzątek, i wody, więc połączyliśmy jego hobby i wybraliśmy wizytę w oceanarium jako jeden z jego prezentów. Mieliśmy jechać do Bristolu, ale miasto było sparaliżowane przez protesty przeciwko zmianom klimatu (i robią to powodując jeszcze większe korki, blokując karetki i zniechęcając do siebie ludzi – brawo!). Pojechaliśmy więc do Weston do oceanarium, które okazało się zamknięte na cztery spusty (i nie było informacji na stronie). Poszliśmy zamiast tego do muzeum w Weston, a kiedy wróciliśmy do auta to zobaczyliśmy piękny mandat za wycieraczką. I żeby było zabawnie: nie zaparkowaliśmy źle auta, a powód wypisany w mandacie nie pasował zupełnie do sytuacji…

Jeszcze wracając do domu o mało nie mieliśmy czołówki, bo jakiś stary pacan, jadąc z naprzeciwka, wyjechał bez powodu na środek drogi i cudem nie doszło do kolizji…

W ramach rekompensaty kupiliśmy mu matę i markery, które napełnia się wodą i się po nich rysuje. Próbował pomalować dywan i nie potrafił pojąć czemu marker na macie działa, a na dywanie nie. 😀

IMG_20190720_165006

Smoczyński jednak bawił się w miarę dobrze, bo na koniec dnia był zadowolony. Do oceanarium go zabierzemy w najbliższym czasie, aby mógł zobaczyć Dory i Nemo na żywo. 😉

Mefisto

#211. Drugie Smocze urodziny! Read More »

#210. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.4 – Kiedy niezrozumienie rodzi problem

Z każdym mijającym dniem Japeś odkrywał nowe aspekty swojego ludzkiego życia. Bardzo pomagała mu w tym telewizja stając się niemal guru dla pozaziemskiej istoty. W wolnych chwilach oglądał różne programy i starał się ostrożnie kopiować wykonywane czynności, aby praktykować swoje zdolności manualne. Smok starał się nadzorować edukacyjne zapędy młodzieńca w obawie, że ten zobaczy coś, co niekoniecznie musi być dla niego bezpieczne.

Dźwięk bzdurnych programów dzień w dzień wypełniał mieszkanie Wędrowca. Z początku tkwił on przed mózgożernym pudłem, ale z czasem jedynie słuchał, oddając się w objęcia gotowania, sprzątania, a ostatecznie i malowania. Wszak pędzlem ciężko byłoby się zabić, a można było bezpiecznie praktykować ruchy tych zwodniczych palców.

10.07.2019_01-42-21

Japeś, praktykując pradawną sztukę rysunku, namalował Smoka i obwieścił mu ten fakt ciesząc się przy tym jak dziecko. Pradawny, chociaż uważał, że chłopak kompletnie się do tego nie dawał, pochwalił go szczerze. Był to jednak rykoszet skierowany w jego dobry gust, bo Wędrowiec zaczął malować jednego Smoka za drugim, aż cała ściana wypełniła się karykaturami poczętymi w dobrej wierze.

10.07.2019_01-45-20

Na szczęście jak szybko przyszło to hobby, tak szybko odeszło. I wcale nie miało to związku z tym, że Prastara istota pochowała wszystkie farby.

10.07.2019_01-40-07

Japeś znów wylądował przed telewizorem i tym razem przyglądał się programowi randkowemu. Pradawny szybko pojął aluzję: Wędrowiec dorósł w końcu do wejścia w związek. Och, gdyby wiedział, że to pilot się popsuł i chłopak nie miał po prostu niczego innego do oglądania!

Smokowi przychodziło gładko edukowanie tego młodego i niemal niczym niezmąconego umysłu. Natrafił jednak na mur, kiedy temat zszedł na bliższe, bardziej fizyczne relacje. Postanowił więc pójść na całość i włączył dowolną stronę pornograficzną, gdzie Japeś mógł na własne oczy ujrzeć “akt”. Niestety Smok nie zweryfikował tego, co znalazł i Wędrowiec skończył z ciężką traumą, a Pradawny musiał się nieźle natłumaczyć, aby wyjaśnić, że to tylko taki fetysz, a nie normalny stosunek.

Chłopak powoli dochodził do siebie, ale wyraźnie był nie w swoim żywiole. Jego typowe akrobacje osłabły, a on sam zdawał się wędrować myślami na odlęgłą planetę. Zainteresował się nim lekarz – tak, ten sam, który za każdym razem niemal umierał ze zdziwienia. Zaprosił go do gabinetu, posadził, poczęstował herbatą oraz ciastem i słowami naduszał młodzieńca, aby ten zdradził mu sekret swoich rozterek.

– Nawet nie wiem, jak zacząć… – westchnął opychając się ciastem. Oczywiście zamiast brać normalne kęsy, wpychał cały kawałek do ust i mielił go, aż ten się poddał i powędrował dalej.

– Postaraj się najpierw opowiedzieć mi co się stało. – zaproponował doktor patrząc jak połowa ciasta zrobionego przez jego żonę znika w tej czarnej dziurze beznajdziejności, która zapewniła większą renomę szpitalowi niż jego studia, kwalifikacje i doświadczenie.

– Mój pies puścił mi porno na komputerze… – wybełkotał, a potem ukrył twarz w dłoniach na myśl o tym okropnym filmie.

Lekarz, mimo iż przygotowywał się z całych sił na absurd, jakim mógł go obdarować Japeś, nie spodziewał się totalnego katalizmu. Zachowując powagę na twarzy, wyciągnął papiery i pospisał sobie zwolnienie zdrowotne. Wstał po tym, założył płaszcz i skierował się do recepcji zostawiając zwolnienie u kolejnego wybryku natury, który aktualnie witał nowych pacjentów.

Wędrowiec jedynie wzruszył ramionami i dojadł ciasto. Nie pierwszy raz doktor wyszedł bez słowa i nie pojawiał się przez tydzień w pracy, ale zawsze zostawiał za sobą fanty w postaci słodyczy.

Chłopak czuł wewnętrznie, że musi się uporać ze swoimi demonami i w spokojnej atmosferze zawędrował na tą samą stronę, aby przyjrzeć się dokładnie temu, co kręciło gatunek ludzki. Szybko odkrył, że gumowe kurczaki nie są domyślnym atrybutem “tych spraw”, co uspokoiło jego skołataną duszę. Było jednak wiele kwestii, które pozostawały niezrozumiałe dla Japesia, ale nie zamierzał zawracać sobie nimi głowy. Przynajmniej na razie.

Mefisto

#210. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.4 – Kiedy niezrozumienie rodzi problem Read More »

#203. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.3 – Pierwszy dzień w nowej pracy

27.04.2019_03-27-32

Japeś spędził dzień na nauce krojenia warzyw bez przycinania sobie palców, aby odkryć, że czeka go długa droga nim zrobi coś zjadliwego i bezpiecznego do jedzenia. Poza tym oglądał wiadomości, aby zaznajomić się z realiami świata. Wiedział już jak wygląda scena polityczna, kto jest sławny, a kto nie, gdzie na świecie jest źle, a gdzie dobrze. No i oczywiście był już pewien, że koniecznie musi mieć tą palenię z telezakupów za 99.99, bo to świetna okazja… Na szczęście Smok wyrwał z gniazdka kabel od telewizora nim Wędrowiec zdążył wybrać numer na swoim nowym telefonie komórkowym.

27.04.2019_03-29-58

Po lekkiej kłótni z Pradawnym udał się na spoczynek, aby następnego dnia podjąć się pracy. Punkt siódma stawił się na recepcji szpitala, gdzie przywitał go mężczyzna z dziwnym wąsem i kocimi uszami. Japeś usłyszał krótką instrukcję na czym polega jego praca, ale jego umysł zajęty był łączeniem kocich uszu i wąsów. Jak ktoś mógł coś takiego zrobić? Jak on może tak przychodzić do pracy? Śmiertelnicy to dziwne stworzenia.

Z kiślem zamiast mózgu udał się wgłąb szpitala, gdzie pielęgniarka zasugerowała zapoznanie się z budynkiem. Młodzieniec ruszył w podróż, aż dotarł do automatu, gdzie ostatnie drobne wydał na kanapkę, która przynajmniej nie kojarzyła mu się z bólem pociętych palców. Japeś zerknął ostrożnie na swoje dłonie. To cud, że miał wciąż miał ich dziesięć.

27.04.2019_03-40-26

Kiedy poznał już każdy zakamarek szpitala, wrócił do pielęgniarki, a ta postanowiła dać mu ambitniejsze zadanie i oddelegowała go do witania pajcentów, podawanie im jedzenia, zmywanie podłogi z różnej maści płynów oraz ścielenie łóżek. Zdawałoby się, że to proste zadania, ale nie dla Wędrowca stawiającego pierwsze kroki jako dorosły człowiek. On robił wszystko na swój niesamowity sposób. Pod koniec dnia cały personel oraz wszyscy mobilni pacjenci obserwowali jego technikę kładzenia prześcieradła. Nawet obejrzał go lekarz obawiając się jakiegoś poważnego urazu głowy, ale z lekkim strachem ogłosił wszem i wobec, że młodzieniec był, o dziwo, zdrowy.

27.04.2019_03-19-16

W końcu nadszedł koniec jego zmiany i Japeś udał się do swojego lokum, które będzie spłacać przez conajmniej dekadę. Tam przywitał go Chochlik i przybił z nim piątkę z okazji udanego dnia w pracy. Smok doczłapał do nich chwilę po tym i zapytał o wrażenia. Młodzieniec streścił wszystko pośpiesznie narzekając na swoje koślawe ręce.

27.04.2019_03-25-51

Chłopak postanowił się odprężyć po pracy i obejrzał kanał kucharski. Przyglądał się jak szef kuchni przygotowuje posiłek, operując nożem niczym samurajskim mieczem. Zachęcony udał się do kuchni i postanowił spróbować swych sił na kapuście. Niestety jego sprawność ruchowa odbiegała od sprawności mężczyzny z telewizji, przez co Japeś musiał udać się do szpitala z nożem wbitym aż do kości. Zmianę miał ten sam lekarz, który obejrzał go wcześniej i chociaż starał się zachowywać profesjonalnie to nie potrafił ukryć zdziwienia na jego twarzy, kiedy Wędrowiec zdradził mu, że taką krzywdę zrobił sobie przez kapustę.

Reszta dnia minęła dosyć spokojnie. Smok zamówił pizzę, aby mieć pewność, że jego podopieczny nie zabije się przy robieniu kanapek z dżemem, ale też nie umrze w międzyczasie z głodu.

Następnego ranka młodzieniec stawił się w szpitalu, mimo iż lekarz zalecił odpoczynek. Było to jednak zalecenie bardziej z obawy o destrukcyjne zapędy młodego człowieka niż z rzeczywistej potrzeby odpoczynku. Ku radości pacjentów kontynuował on swoje przydzielone zadania najlepiej jak umiał, a że nie za bardzo umiał to radości było z tego sporo. Chociaż z każdym razem szło mu lepiej, presja jaką wywierali na niego obserwujący go ludzie momentami sprawiała, że stracił kontrolę i robił coś głupiego. Raz nawet, poprawiając krzywo wiszący obraz, zakręcił nim jak tarczą w teleturnieju z powodu lekkiego chichotu jakiejś panienki z tyłu. Jakże stresujące zdawało się ludzkie życie!

Dni mijały powoli, a Japeś sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Mimowolnie stał się atrakcją szpitala, a ludzie dobijali się drzwiami i oknami, aby tylko spotkać tego sławnego, ale niezdarnego chłopaka. Chociaż Wędrowiec nie zdawał sobie z tego sprawy, był już swego rodzaju celebrytą, dzięki któremu szpital otrzymywał pokaźne dotacje. Dyrektor placówki (a był to bardzo łasy na pieniądze człowiek) nie mógł odpuścić takiej okazji i wezwał młodzieńca do siebie zachwalając jego osobę, aż sam zachwalany czuł mdłości. Kiedy jednak słodzieniu dobiegło końca, Japeś opuścił jego biuro z nieoczekiwanym awansem, nowymi obowiązkami, ale niekoniecznie większymi zarobkami. Chłopak jednak w jakiś stopniu był zadowolony z siebie. Chyba postawił pierwszy prawidłowy krok w swoim ludzkim życiu. Pozostało pytanie ile jeszcze takich kroków będzie musiał postawić i jak bolesne będą one dla niego? Znów obejrzał swoje palce – to niesamowite, że wciąż miał ich dziesięć!

Mefisto

#203. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.3 – Pierwszy dzień w nowej pracy Read More »

#194. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.2 – Trudne początki

Japesiowi chwilę zajęło przyzwyczajenie się do nowej formy. Wszak był on bytem astralnym, istniejącym poza wszelkimi ramami, więc umieszczenie go w ciele z krwi i kości było nowym, aczkolwiek dziwnym uczuciem. Nijak potrafił opanować ten zbitek mięsa, jego myśli nie nadawały mu jednolitego kierunku, więc upadał, nogi mu się rozjeżdżały, a ręce uderzały czoło ilekroć chciał po coś sięgnąć. I, o bogowie, ten ból jaki temu towarzyszył!

Jednak Wędrowiec nie poddawał się i dzielnie walczył ze swym śmiertelnym odzieniem, a z dnia na dzień, z godziny na godzinę stawało się ono bardziej posłuszne jego woli. Pradawny Smok obserwował jego postęp, a kiedy młodzieniec nauczył się jakiejś kontroli nad swym nowym ciałem, pomógł mu udać się do miejsca, gdzie miało zacząć się jego jedne prawidziwe, ludzkie życie.

Wszechbyt wprowadził go do skromnie urządzonej kawalerki i przysiadł na podłodze. Jego twarz – teraz psia – zdobiona była przez zwycięski uśmiech. Japeś szedł krok w krok za nim dzierżąc w dłoniach Chochlika-pomagiera ukrytego w postaci psotnego kota. Wszakże który człowiek zniósłby myśl, że jakiś chłopak z sąsiedztwa mieszka w towarzystwie istot z Krańca Czasu?

– I jak ci się podoba? – zapytał Smok swoim potężnym głosem. Wędrowiec rozejrzał się po mieszkaniu. Nie było złe. Dosyć spore jak dla trzech bytów i było nawet udekorowane.

27.04.2019_02-54-04

– Nienajgorsze. – odparł młodzieniec odstawiając Chochlika na podłogę, aby i ten mógł przyjrzeć się nowemu lokum. W końcu stworek do tej pory mieszkał jedynie w torbie Japesia, jako że pojęcie o standardach mieszkaniowych miał zerowe.

– To mój prezent dla ciebie w zamian za tą wpadkę z imieniem. – rzekł Smok z zakłopotaniem. Mały kociak zachichotał po kociemu.

– Więc przyznajesz, że to wpadka! – odparł dumnie Japeś, ale po chwili zdał sobie sprawę, że na nic mu się to zda. Kraniec Czasu nie miał sądów i nie operował na zasadzie odszkodowań za poniesione straty moralne.

– Niech ci już będzie! A teraz skup się, masz ważne zadanie. Musisz znaleźć sobie pracę, aby utrzymać to mieszkanie! – rzekł Smok ponuro.

– Po co? Przecież to mieszkanie jest już moje. – mruknął młodzieniec niezadowolony. Pradawny jednak spojrzał na niego srogim wzrokiem.

– Ale musisz jeść, ogrzewanie trzeba opłacić, rachunki za prąd… Nic z tych rzeczy nie jest za darmo! No i poza tym masz jeszcze resztę kredytu do spłacenia. – Wszechbyt uśmiechnął się tajemniczo.

– Kredyt? Ja nie brałem żadnego kredytu. W co ty mnie wplątałeś? – jęknął zirytowany przysiadając na kanapie. Powoli zaczął żałować tego życia – na ulotce nie pisali nic o kredytach, czy jakichkolwiek kosztach utrzymania.

– Drogi Ja-pe-siu. – Smok wypowiedział powoli jego imię delektując się zirytowaniem na twarzy chłopaka. – W ciągu trzech tygodni byłem w stanie podzielić się na 15 bytów i zarobić na jedną trzecią tego mieszkania. Cudem udało mi się podrobić twój podpis! Myślisz, że to takie proste podpisywać dokumenty psimi łapami? Ha?! O resztę musisz zadbać sam. Na komputerze masz otwarte oferty pracy. No dalej, wybierz coś!

– Ale ja nawet nie wiem, co chciałbym robić! – westchnął Japeś z przejęciem. No bo czym mógłby się zająć ktoś, kto człowiekiem jest ledwie kilka tygodni? On nawet nie wiedział, jakie prace były dostępne i – co najważniejsze – co chciałby robić!

– Patrząc na twoje pierwsze kroki jako człowiek, poponowałbym rolę manekina do crush testów. – Smok zaśmiał się, ale umilkł widząc złowrogą minę młodzieńca. Ten wzrok zapowiadał wojnę najgorszą z najgorszych – wojnę na obelgi i inne uszczypliwości. Wszechbyt wiedział, że nie uświadczy już pełnej miski łakoci…

Wędrowiec zrzucił z siebie zimowe odzienie i udał się do pokoju. Powoli i dokładnie zaczął przeglądać oferty prac szukając tej jednej, która mogłaby mu pasować. Zadanie nie ułatwiał fakt, że chłopak kompletnie nie znał się na czymkolwiek. Co chwilę pytał się Smoka o to, czym zajmuje się dany fach i próbował odnaleźć się w gąszczu informacji, ogłoszeń i komentarzy Pradawnego. Ostatecznie postanowił aplikować o każdą możliwą pracę i czekać na to, kto odezwie się pierwszy.

27.04.2019_03-09-23

Po niecałych dwóch godzinach zadzwonili do niego ze szpitala i zaproponowali mu stanowisko stażysty. Japeś, nie mając większego wyboru, zgodził się i oznajmił Smokowi wykonanie zadania, a ten pogratulował młodzieńcowi.

– A co będziesz robił w tej pracy? – zapytał Wszechbyt, a Wędrowiec wzruszył tylko ramionami. Dowie się pierwszego dnia, czyż nie?

Mefisto

#194. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.2 – Trudne początki Read More »

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital

Nim przeniesiono nas z sali porodowej na salę poporodową, a właściwie pokój poporodowy, mogliśmy wziąć prysznic i podzielić się wrażeniami. Takimi jak parcie we dwoje, czy dziwne uczucie lekkości przy oddychaniu. Ale przede wszystkim znaleźliśmy chwilę na zrobienie sobie rodzinnych zdjęć. Smoczyński dostał też witaminę K, która zapewnia odpowiednią krzepliwość krwi. Normalnie daje się ją w formie zastrzyku, ale my woleliśmy, aby dostał doustnie. Różnica jest taka, że doustnie musi wziąć jedną dawkę więcej w przeciągu pierwszych tygodni życia.

Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Chociaż położne były zaskoczone, że oboje poruszamy się lekko i zwinnie, jak gdyby przed chwilą się nic nie stało. Poród? Jaki poród? Przecież Smoczyński zawsze tu był! Było nam lekko i wesoło – kompletne przeciwieńtwo tego, co wydarzyło się przed chwilą. Czytałem, że kobietom zdarza się mdleć, słabnąć, a my nic. Nawet prysznic nie dał nam rady – z naszym małym berbeciem byliśmy niepokonani!

Musieliśmy się jednak rozdzielić na chwilę, bo ranę trzeba było zaszyć. To poszło jednak stosunkowo szybko i trafiliśmy do pokoju poporodowego. Mieliśmy do dyspozycji małe pomieszczenie z łóżkiem, szafą, krzesłem i kołyską oraz toaletę. Pokój ten znajdował się w tzw. studni, czyli od strony okna byliśmy otoczeni budynkiem szpitalnym. Jest to ważne dla historii, ponieważ z tego powodu nie było ruchu powietrza i pomieszczenie się nie ochładzało.

Położne, które odbierały poród przychodziły do nas co jakiś czas sprawdzać temperaturę, ilość oddechów oraz puls Smoczyńskiego. Powiedziano nam, że będziemy mogli opuścić szpital w przeciągu ośmiu do dziesięciu godzin. W międzyczasie wyszło słońce i pokój nagrzał się do ponad trzydziestu stopni, a – co gorsze – zmieniły się położne i nam przypadła ONA. ONA była kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Oschła. Wszyscy byliśmy zgrzani, zmęczeni, nie mogliśmy nawet odespać, bo w pokoju było za gorąco, a Smoczyński cały czas płakał. Myśmy zresztą też. Cały czas byliśmy ochrzaniani, że wszystko robimy źle, ale ani razu nie raczyła nam pokazać, jak coś zrobić dobrze. Mieliśmy tak dość, że niewiele brakowało, abyśmy po prostu nie zebrali się i wyszli stamtąd bez słowa.

Najgorzej było, jak dowiedzieliśmy się, że musimy zostać do następnego dnia, jeśli nie dłużej. Bo Smoczyński miał za wysoką temperaturę. Wysyłano nas do lekarzy, którzy nie widzieli problemu. Ciężko było znaleźć ten wyimaginowany problem, skoro siedzieliśmy w gabinecie lekarskim, w którym nie bito rekordów ciepłoty i wszyscy troje nie grzaliśmy się jak kaloryfer zimą, bo tam działała klimatyzacja. Noc przeżyliśmy głównie kursując między pokojem, a poczekalnią, gdzie była klimatyzacja. Zresztą nie tylko my. Kilku rodziców “ze studni” robiło to samo. I to pomimo upomnień położnych, aby siedzieć w przydzielonych pokojach…

Najgorsze było jednak to, ilekroć zasnęliśmy, to przychodziła położna sprawdzić puls i temperaturę i budziła nam dziecko. I cały cyrk z usypianiem zaczynał się na nowo. A jeśli nie przychodziła położna to goście chodzili i łupali drzwiami tak bardzo, że co chwilę noworodki odzywały się we wspólnym płaczu.

Byliśmy wykończeni. Poród był niczym przy tym skwarze i kompletnej bezradności. Aczkolwiek spotkaliśmy też miłą położną, która nazywała się B. Poświęciła nam sporo czasu, aby wyjaśnić jak się zająć dzieckiem, co robić, gdy mały płacze. To ciepło, które nam okazała, pomogło nam wytrzymać do następnego dnia i przekonało nas, że rodzicielstwo może być też dla takich kompletnych łosi jak my.

smoczus2
Jedną z wiedzy tajemnych, jakimi podzieliła się z nami B. jest robienie z dziecka naleśnika, co pomaga mu w zaśnięciu

Minęły nam dwie doby prawie bez snu. Wypruci co chwilę też przebieraliśmy Smoczyńskiego, który zasikiwał ubranka, bo nie wiedzieliśmy jak założyć pieluszkę, aby nie przeciekała (dopiero B. powiedziała nam, aby kierować sikawkę do dołu, bo inaczej robi się fontanna).

Po południu udało nam się dostać obiad – pierwszy posiłek po porodzie. B., w porozumieniu z panią doktór “od skanów”, wykombinowały dla nas wiatrak i od razu zrobiło się nam lepiej. Szkoda tylko, że skończyła się jej zmiana, aczkolwiek miło było z jej strony, że przyszła się z nami pożegnać i upewnić się, czy damy sobie radę.

Przyszła kolejna zmiana i wróciły położne, które odbierały poród. Przetrzymały nas do około dwudziestej i puściły do domu nie widząc sensu, abyśmy dłużej tam siedzieli. Wszyscy troje odetchnęliśmy z ulgą. Połówka musiała jednak zapytać się, czy możemy pożyczyć szpitalny kocyk, bo Smoczyński zasikał wszystko, co dla niego mieliśmy. To jest na tyle głupi i jednocześnie zabawny powód, że pozwolono nam zatrzymać kocyk, który jest świetny: szybko schnie i nie przegrzewa małego, ale też i nie wychładza. Idealny dla naszego małego berbecia. I pamiątka dla nas, bo zawsze będzie nam przypominać to, jak kiepsko szło nam zakładanie pieluch.

Spakowaliśmy się, posprzątaliśmy trochę w pokoju i po otrzymaniu czerwonej książki (czyli czegoś w rodzaju książeczki zdrowia dla dziecka; dokładnie taką: link), opuściliśmy szpital i załadowaliśmy się do naszego rydwanu grozy czyli samochodu. Zważając na fakt, że to trzydrzwiowy samochód, Smoczyński został włożony na tylni fotel przeż bagażnik. I od tego dnia był w ten sposób umieszczany w samochodzie. Ku uciesze i zdziwieniu przechodniów. 😉

Wróciliśmy do domu. Zmęczeni, ale bogatsi o najcenniejszy skarb w naszym życiu: Smoczyńskiego. Zamówiliśmy sobie jedzenie przez internet. Co jak co: umarłbym z głodu, ale nie dałbym rady niczego ugotować. Wszyscy troje zjedliśmy ze smakiem nasze posiłki i poszliśmy spać. Byliśmy tak zmęczeni, że nawet Smoczyński nie upomniał się o mleko w nocy, gdzie dzieci potrzebują jeść co dwie-trzy godziny. Nie powiem, porządnie odpoczęliśmy i byliśmy gotowi na dalszą część naszych przygód.

Mefisto

#193. Bunt kaczek cz.5 – szpital Read More »

#187. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.1 – Prolog

Na krańcu wszystkiego, przed wiekami, istniał sobie Wędrowiec kroczący poza czasem wraz ze swym małym pomagierem Chochlikiem. Pewnego dnia, kiedy dotarł już do krawędzi istnienia, spotkał tam wielkiego i mądrego Smoka, który swym bystrym okiem spojrzał na młodzieńca. Chłopak stanął pewnie naprzeciw mistycznego stworzenia – wszak był to cel jego wędrówki: odnaleźć przedwiecznego!

– Mądry Smoku! – rzekł do wszechbytu, a Chochlik-pomagier zachichrał z torby. Smok jednak nie wzruszył się i zbliżył do Wędrowca. – Szukałem cię i w końcu znalazłem! O przedwieczny! Ulżyj mi w cierpieniu i nadaj mi imię!

Chochik zachichotał kręcąc się nerwowo w torbie. Pradwany byt dmuchnął dymem z nozdrzy, jak gdyby chciał zdmuchnąć Wędrowca z krawędzi, ale ten stał uparty.

– Dobrze, niech ci będzie, chłopcze! Będziesz nazywał się… – odezwał się swym potężnym głosem, wypełnionym magią. Wtem jednak, na nieboskłonie, przemknęła istotka lekka i błoga, o nieskazitelnej urodzie i wzrok Smoka zawisł w powietrzu, a wraz ze wzrokiem zawisły myśli jego. Wszechbyt rozchylił usta i w swej nieograniczonej zadumie rzekł: – Japeś!

Oboje wraz z Wędrowcem ucichli w głębokiej zadumie, oboje po równo zaskoczeni. Jednak stało się: chłopak otrzymał imię i musiał odejść z tym, co dostał. Zabrał więc torbę, a w niej rozchichranego do granic możliwości chochlika. Smok, czując się winny, podążył za młodzieńcem, aby służyć dobrą radą, chociaż obawiał się, że ten nie będzie chciał słuchać pradawnego w obawie przed kolejnym zaskoczeniem.

Wszyscy troje opuścili skraj czasu i udali się do świata śmiertelnych, aby przeżyć jedno ludzkie życie i wyruszyć w dalszą podróż po ścieżkach nieskończoności. Los jednak, okrutny jak zawsze, postanowił namieszać w planach Wędrowca, aby jego wędrówkę jak najbardziej utrudnić, a, co najważniejsze, jak najbardziej ją wydłużyć…

Mefisto

 

#187. Wędrowiec z Krańca Czasu cz.1 – Prolog Read More »

#077. Divinity: Dragon Commander

243950_20161118011030_1

Do tego tytułu przymierzałem się już od jakiegoś czasu. Serię Divinity lubię za kilka gier, które mnie pochłonęły bez reszty, ale ta gra to po prostu majstersztyk satyry ze strony Larian Studios. Wydana w sierpniu 2013 gra nabija się z polityki w tak okrutny sposób, że nawet sami politycy nie zrobią tego lepiej. Dodatkowo mamy elementy strategii, które pomagają opanować nam bezmyślne salwy śmiechu.

Mam nadzieję, że jesteście gotowi.

Grę odkryłem pod koniec 2015 roku i od razu postanowiłem stać się jej posiadaczem. Jak większość graczy skusiło mnie magiczne: “zostań smoczym rycerzem”. No dobra – to mnie nie skusiło. Zaintrygował mnie fakt, że nasz smok ma jetpack. Tak, dobrze czytacie. Smok z jetpackiem.

243950_20161118010831_1

Zacznijmy jednak od początku.

W krainie zwanej Rivellon panował pokój zbudowany dzięki wspólnym staraniom Sigurda I, Architekta i maga Maxosa. Niestety trójka została podzielona za sprawą przepięknej kobiety – smoczycy jak się okazało – która jednak wybrała Sigurda. Spowodowało to spięcie między przyjaciółmi, ale spór został poniekąd złagodzony. Dorobiła się z nim dziecka (bohetara, którym gramy) oraz doczekała się śmierci z rąk Architekta, który otruł ją w przypływie złości i zazdrości.

Sigurd, mający wtedy trójkę innych dzieci, popadł w nędzę z rozpaczy, więc jego potomkowie, korzystając z jego słabości, zamordowali go i zaczęli wojnę o tron. Maxos, widząc, że Rivellon znowu ginie pod ciałami ofiar, wzywa nas na pomoc, aby zakończyć tę bezsensowną waśń.

Tutaj zaczyna się komedia w dosłownie trzech aktach. Akt pierwszy polega na podbiciu kilku krainek jako start dla naszej wyprawy. Akt drugi wymaga od nas walki z naszym rodzeństwem. Akt trzeci również wymaga potyczkowania się, jednakże zdradziłbym zbyt wiele, gdybym napisał z kim.

243950_20161118011106_1

Jako nowy Imperator, mamy wsparcie od Elfów, Nieumarłych, Krasnoludów, Jaszczurek (Reptilianów?) i Impów. Mamy też ich przedstawicieli – wybranych urzędników/polityków, którzy będą nam zawracać głowę swoimi ciekawymi pomysłami. Wszystko dzięki Maxosowi. Jako, że mamy wojnę, otrzymujemy też wsparcie czterech najlepszych generałów, którzy również nie pozwolą nam się nudzić. Dodatkowo otrzymujemy sterowiec, który zasilany jest przez demona.

Klasyfikując naszych szacownych polityków:

243950_20161118014433_1

Yorrick – szacowny Nieumarły i ich (nie)pokorny przedstawiciel. Nieumarli są (fanatycznie) religijni, więc dyskutując z nim można się przygotować na kary boskie i niechęć Siedmiu (bogów) do nas, jeśli nie robimy, jak nam stare kości rozkazują. Nie mówiąc już o okazjonalnym paleniu “heretycznych” rzeczy. Jak się domyślacie, współczynnik szczęścia w moim przypadku wbił się głęboko w ziemię i powoli docierał do Rowu Mariańskiego.

Falstaff Silvervein – reprezentant Krasnoludów. Zdecydowany kapitalista. Prawdopodobnie babcię by sprzedał, gdyby zaoferowano mu dobrą cenę. Zgadzanie się na jego pomysły może przynieść korzyści majątkowe, ale niekoniecznie zadowolenie naszych popleczników.

243950_20161118014617_1

Trinculo Shortfuse – Syn Trunculo Evenshorterfuse (to trzeba podkreślić). Imp. Aby zadowolić Impy wystarczy pozwolić im coś wysadzić. Bardzo proste w obsłudze stworzenia. W zamian dają nam zaawansowaną technologię wraz z katastrofą ekologiczną w gratisie.

Prospera – opanowana i zimnokriwsta przedstawicielka Jaszczurów. Chyba najsensowniejsza z polityków. Zawsze stara się sensownie argumentować swoje racje oraz próbuje nasze imperium zamienić w republikę. Jej decyzje są dosyć precyzyjne, bo np. rozumie prawa pracowników, ale ma świadomość, że wojna jest ciężkim okresem i niektóre decyzje muszą zostać przełożone na później.

243950_20161118141627_1

Oberon – reprezentant elfów. Jego zachowanie kojarzy mi się ze środowiskami eko, ma dosyć mocno “lewicowe” poglądy i notorycznie doprowadza Yorricka do szału (co akurat mnie bawiło).

Pora teraz na generałów:

243950_20161118011315_1

Henry – taki typowy mięśniak, któremu musisz zaimponować, aby cię polubił. Wystarczy mu trochę alkoholu, aby jęczeć o swojej straconej ręce, czy oku. Generalnie rzecz biorąc typ, którego ego przewyższa inteligencję, ale koniec końców potrafi być miłym typem.

243950_20161118011434_1

Edmund – inteligent. Bardzo zadufany w sobie. Niezbyt lubi się z Henrym przez co wysyłanie ich gdzieś razem spotyka się z protestem obojga. Odnosi się do nas z wyższością, ale też potrafi mieć dobre strony, kiedy się go lepiej pozna.

243950_20161118013307_1

Scarlett – moja ulubiona generał: wesoła, energiczna, lubi mnie mimo wszystko, nie narzeka na wypłatę. Jeśli odpowiednio rozegra się niektóre polityczne wybory, a my będziemy z nią kumplami, wyzna nam swój sekret. Nie powiem jaki!

243950_20161118013337_1

Catherine – kobieta generał, która pała niechęcią do mężczyzn, w tym też do nas (w jednej z rozmów sugerowała powieszenie nas na czele z degeneratami). Dąży do równych praw między kobietami i mężczyznami (co – znowu – doprowadza Yorricka do szału). Da się jednak zmienić jej zdanie o nas, jeśli podejmiemy odpowiednie decyzje.

W grze mamy też księżniczki, które musimy poślubić (chyba musimy – nie wiem, bo mnie zmuszono).

243950_20161118024736_1
Mina Yorricka mówi sama za siebie. “Wybierz mnie, wybierz mnie!” Chyba bardzo chciał zostać moją księżniczką 😉

Można wdać się z nimi w interakcję, doradzać im, a nawet złożyć w ofierze demonowi w zamian za różnej maści pomoce. Szczerze mówiąc – nie wiedzieć czemu – skojarzyło mi się to z Simsami. Nie będę się jednak rozpisywać na temat każdej, bo musiałbym napisać o tym książkę.  Jedynie księżniczka impów jest warta wspomnienia, a dokładniej artykułu w gazecie.

243950_20161118025110_1

Co do samej gazety to jest to ona tylko po to, aby się z nas srogo nabijać.

Naszym zadaniem w grze, poza ciężkimi i skomplikowanymi wyborami politycznymi (między innymi popieranie lub zakazanie małżeństw jednopłciowych, inwestowanie w technologię impów pokroju “połów ryb przy użyciu bomb”, cenzura gazety, która – kolokwialnie mówiąc – robi sobie z nas jaja, pozwolenie kobietom na bycie oficerami, itd.), jest również walczenie z naszym przeciwnikiem na froncie. Możemy to robić za pomocą naszych żołnierzy, a możemy też wspierać nasze jednostki w smoczej formie. Mi osobiście pasowało rozwalanie wszystkiego jako smok (pozdrawiam wszystkie zaprzyjaźnione smoki ;)), uciekanie kawałek od przeciwnika, aby odnowić życie i powrót do masakry.

243950_20161118132750_1

Na pokładzie mamy też Grumio – impa, który dba o rozwijanie naszych jednostek i ulepszanie ich, przez co nasze potyczki stają się prostsze (do momentu, aż wróg również zainwestuje w to samo ulepszenie). O rozwój smoka dba mag Maxos, który pomaga nam zyskiwać nowe umiejętności. Jak się domyślacie – częściej bywałem u Maxosa, bo dużo prościej było uskuteczniać smokoarmagedon niż zastanawiać się nad strategią walki.

243950_20161118011533_1

Dragon Commander to gra pełna wyborów, które przeradzają powagę sytuacji w parodię godną naszych czasów. Bawiłem się przy tym tytule przednio, bowiem gra delikatnie poruszała stereotypy w niemal niekrzywdzący dla nikogo sposób. No – może poza złożonymi w ofierze księżniczkami.

Zdecydowanie polecam!

Mefisto

#077. Divinity: Dragon Commander Read More »

Scroll to Top